Divinity: Original Sin - Enhanced Edition Recenzja gry
autor: Luc
Recenzja gry Divinity: Original Sin - Enhanced Edition - hardcore'owe RPG zawitało na konsole
Półtora roku po premierze gry Divinity: Original Sin otrzymaliśmy jej wersję rozszerzoną. Belgijskie studio Larian mocno pracowało nad poprawieniem swojego dzieła, a efekty ich starań możemy podziwiać w Enhanced Edition. Czy warto było czekać?
- ogromny, wciągający świat z mnóstwem zadań i usprawnionym głównym wątkiem;
- mocno taktyczna walka z dużą ilością kombinacji żywiołów;
- pełne udźwiękowienie dialogów i świetny soundtrack;
- naprawdę dobrze działający tryb lokalnej kooperacji i podzielony ekran;
- wysoki poziom trudności przy jednoczesnym zwiększeniu klarowności wskazówek;
- nowe tryby rozgrywki zapewniające dodatkowe wyzwania dla weteranów;
- intuicyjny interfejs stworzony z myślą o padach;
- polska wersja językowa na wysokim poziomie.
- mało precyzyjny system ręcznego celowania do obiektów lub postaci;
- niemiłosiernie dłużące się walki.
Pamiętam, jak po raz pierwszy uruchamiałem „oryginalne” Divinity: Original Sin. Klasycznych, turowych RPG z widokiem z góry nie było wówczas zbyt wiele, a i te, które się pojawiały, często pozostawiały sporo do życzenia. I wówczas na rynek zawitał tytuł belgijskiego studia Larian. Seria Divinity miewała swoje wzloty i upadki, a do tego była osadzona w stosunkowo luźnej konwencji, nie spodziewałem się więc po kolejnej odsłonie niczego spektakularnego... i miło się w tej kwestii „rozczarowałem”. Gra okazała się nie tylko fantastycznie zrealizowana i pełna interesujących pomysłów, ale także odpowiednio trudna i nagradzająca wszelkie wysiłki satysfakcją, jakiej próżno szukać u konkurencji. W moim osobistym rankingu Divinity: Original Sin było niekwestionowanym zwycięzcą zeszłorocznej rywalizacji o tytuł gry roku, dlatego na Enhanced Edition czekałem z dużymi nadziejami. Nie ma co ukrywać – sporo się zmieniło, ale czy każda modyfikacja faktycznie poprawiła wrażenia z rozgrywki?
Tę historię już gdzieś (prawie) słyszeliśmy
Tak jak w każdym szanującym się RPG, tak i w Divinity: Original Sin Enhanced Edition nie wcielamy się w naszych bohaterów bez powodu. Jako Łowca Źródła przybywamy do Cyseal, w którym rozwikłać mamy zagadkę zabójstwa rajcy Jake’a. W toku śledztwa wskazujemy kilku podejrzanych, ale nawet ostateczne odszukanie sprawcy nie kończy naszej przygody – zamknięcie jednej sprawy prowadzi bowiem do o wiele poważniejszego problemu, który naturalnie tylko my jesteśmy w stanie rozwiązać. Fabuła Enhanced Edition nie różni się więc szczególnie od tego, co widzieliśmy w podstawowym Original Sin, choć faktycznie w niektórych miejscach da się zauważyć drobne zmiany – i to nie tylko w przypadku zakończenia wieńczącego nasze podboje. Tu i ówdzie dodano nowe dialogi, w pewnych miejscach spotykamy innych przeciwników, ale w ogólnym rozrachunku to wciąż ta sama historia, w której mierzymy się z potęgą Źródła.
W odkrywaniu głównego wątku oraz masy mniej lub bardziej zabawnych misji pobocznych tym razem możemy jednak liczyć na nieco lepszą pomoc. O ile wcześniej do każdej istotnej dla fabuły postaci lub miejsca musieliśmy dotrzeć samodzielnie, a występujące znaczniki częściej wprowadzały zamieszanie, niż pomagały, tak teraz gra nie tyle prowadzi nas za rączkę, co lepiej wskazuje, gdzie powinniśmy się kierować. Na mapie odnajdziemy całe mnóstwo złotych, srebrnych i zielonych znaczników symbolizujących NPC oraz lokacje warte odwiedzenia i pomagające rozwinąć historię. Niektóre z nich pojawiają się dopiero po odkryciu danego obszaru, inne są ujawniane nieco wcześniej, niemniej studio Larian zdecydowało się na drobne uproszczenie rozgrywki. I odnosi się to nie tylko do samych zadań – dziennik również wydaje się lepiej uporządkowany i pozwala w bardziej logiczny sposób śledzić poszczególne wątki. O wiele łatwiej odszukać także „ukryte” wajchy, przyciski i tym podobne, znacznie skracając tym samym czas spędzany na rozwikływaniu poszczególnych zagadek.
Czy to dobrze? To oczywiście rzecz gustu, choć z mojej perspektywy – osoby, która ogrywała wcześniej Divinity: Original Sin także w „surowej” formie i niejednokrotnie rwała włosy z głowy – to zmiana na lepsze. Chwilami brutalna „hardkorowość” stanowiła o unikatowości tego tytułu, ale Enhanced Edition zamiast ją całkowicie zlikwidować czyni ją bardziej strawną. Osoby, które mimo wszystko brzydzą się jakimikolwiek uproszczeniami, także nie powinny narzekać – a to za sprawą nowych trybów. Łącznie jest ich obecnie cztery – odkrywcy, klasyczny, taktyczny i honoru, z czego dwa ostatnie przeznaczone są jedynie dla najbardziej wytrawnych graczy. Znajdziemy tam nie tylko kilka niespodzianek oraz zupełnie nowych przeciwników, ale także starych znajomych wyposażonych w nowe sztuczki. W trybie honoru dodatkowo dysponujemy tylko jednym zapisem!
Kierunek konsolowy
Zmian doczekały się również systemy umiejętności czy rzemiosła. W obu przypadkach twórcy zdecydowali się na modyfikacje mające przede wszystkim zastosowanie w późniejszych fazach rozgrywki. Tworzone przedmioty są potężniejsze i przydatniejsze, nasze zdolności wraz z postępem poziomu powodują większe obrażenia, a całość sprawia wrażenie znacznie lepiej zbalansowanej niż poprzednio.
Bez względu, na który z trybów się zdecydujemy, oprócz eksploracji mnóstwo czasu poświęcimy też na walkę. Choć niektórych potyczek da się uniknąć dzięki odpowiednio poprowadzonym dialogom (wszystkie kwestie zostały nagrane!), zdecydowana większość tego typu sytuacji kończy się krwawą jatką. Walka w Original Sin należała do mocno taktycznych, głównie dzięki możliwości łączenia różnych żywiołów, i nie inaczej jest w przypadku Enhanced Edition. Nowych kombinacji wprawdzie nie zaobserwowałem, ale nie da się ukryć, że poszczególne eksplozje oraz czary wyglądają jeszcze bardziej spektakularnie, choć jednocześnie trudno mówić o totalnej rewolucji. Całość prezentuje się milej dla oka, ale dwie prawdopodobnie największe bolączki starć z pierwotnej wersji wciąż są obecne – przynajmniej na PlayStation 4. Pierwsza z nich to nadal trwające całą wieczność poszczególne tury. Jeżeli mierzymy się akurat z większą liczbą przeciwników, warto zaopatrzyć się w popcorn lub gorącą herbatę, bo festiwal animacji trwa chwilami dobrych kilka minut. Nic się w tej kwestii nie zmieniło, nad czym niezwykle ubolewam, bo w przypadku porażki i konieczności powtarzania całego rytuału określenie gry „przyjemną” jest wręcz niemożliwe.
Druga kwestia jest ściśle powiązana z kolejną nowością w grze, która mimo „świeżości” powiela błędy, jakie irytowały mnie w poprzedniej wersji. Chodzi oczywiście o sterowanie. Choć sam interfejs dostosowany pod pady działa wręcz koncertowo i pod tym względem grze nie można absolutnie nic zarzucić, tak wybieranie poszczególnych celów jest nad wyraz kłopotliwe. Wcześniej wynikało to z nieco „trzęsącej się” kamery, a obecnie z faktu, że kontroler nie jest równie precyzyjny jak myszka. W pewnych kwestiach rozwiązano to wręcz doskonale – na przykład przy podnoszeniu przedmiotów po prostu przytrzymujemy odpowiedni przycisk i zaznaczamy w ten sposób wszystkie interaktywne elementy. Korzystając ze specjalnej listy, możemy je podnosić, przesuwać, badać i działa to dokładnie tak, jak powinno, ale podczas walki lub chcąc zainicjować rozmowę z jakąś postacią, jesteśmy skazani jedynie na ręcznie sterowany „celownik”. Niejednokrotnie zdarza się, że z uwagi na jego brak precyzji klikamy obok przeciwnika lub zamiast NPC wybieramy znajdujący się przy nim przedmiot, który wówczas automatycznie kradniemy. Efekt? Tracimy czyjeś zaufanie, alarmujemy strażników lub coś jeszcze gorszego, co zmusza nas do wczytywania poprzedniego zapisu.
Więcej zmian, mniej rewolucji
Ciekawy dodatek wśród nowych przedmiotów stanowią granaty. Możemy je znaleźć zarówno rozrzucone po świecie gry, jak i stworzyć samodzielnie w ramach craftingu. Zasada ich funkcjonowania zależy oczywiście od typu, ale wszystkie działają obszarowo – dokładnie tak jak wybrane czary. Jeżeli użyjemy granatu leczniczego, uzdrowimy więc nie tylko naszych towarzyszy, ale i wrogów, którzy znajdą się w jego zasięgu!
Podobnie nieprzyjemnych sytuacji nie ma wprawdzie zbyt wiele, niemniej te, które się zdarzają, mocno frustrują. Na szczęście twórcom udało się uniknąć tego, czego obawiałem się najbardziej. O czym mowa? O podzielonym ekranie w trybie lokalnej kooperacji, który zgodnie z zapowiedziami pojawił się w Enhanced Edition. Dopóki kontrolowane przez graczy postacie znajdują się blisko siebie, wszystko rozgrywa się w jednym oknie, kiedy zaś za bardzo się oddalą, całość zostaje podzielona na dwie osobne sekcje. Możemy wtedy samodzielnie poruszać się po świecie (także wchodzić do osobnych lokacji) i choć chwilami podziały i scalania ekranu działają z lekkim opóźnieniem, daje to jednocześnie sporą dozę samodzielności w eksploracji. Twórcom udało się przy tym uzyskać efekt, którego w Divinity: Original Sin próżno było szukać – grając z kimś innym, mamy szansę naprawdę skupić się na rozwijaniu własnej postaci i robić to całkowicie odrębnie oraz niezależnie od kompana. Zamiast wymuszonej zespołowości otrzymujemy możliwość zupełnie indywidualnej zabawy. Dla fanów klasycznych RPG układ wręcz idealny, zwłaszcza gdy obok siedzi druga osoba.
A co z samą oprawą audiowizualną? W tym przypadku spektakularnych zmian brak, ale faktycznie pod względem grafiki można w Enhanced Edition zaobserwować drobny progres. Gra działa na usprawnionym silniku i choć większość tekstur jest identyczna, to wspominane wcześniej efekty czarów i żywiołów odrobinę zyskały. Muzyka płynąca z głośników według mnie nie zmieniła się ani trochę, ale nie ma w tym absolutnie niczego złego – już wcześniej utwory skomponowane przez nieżyjącego już, niestety, Kirilla Pokrovsky’ego brzmiały fenomenalnie i mimo upływu ponad roku nic nie straciły ze swej magii. O tym, że wszystkie dialogi zostały w całości udźwiękowione, już wprawdzie wspomniałem, ale warto w tym miejscu zaznaczyć, że zatrudnieni aktorzy stanęli na wysokości zadania.
Kolejny z grzechów głównych
Jeżeli do tej pory nie mieliście okazji grać w Divinity: Original Sin, a uważacie się za fanów RPG – Enhanced Edition to pozycja ze wszech miar obowiązkowa. Oferuje dokładnie to, co gracze pokochali w klasycznych tytułach z tego gatunku wiele lat temu, a dodatkowo w ciągu półtora roku od premiery studiu Larian udało się dopracować i rozbudować to, co już wcześniej działało wręcz doskonale. Fakt, tytułowi wciąż doskwiera kilka bolączek, ale w obliczu pozostałych atutów oraz nowości da się o nich w dłuższej perspektywie zapomnieć. W Divinity: Original Sin Enhanced Edition gra się po prostu świetnie i jeśli „podstawową” wersję określano mianem prawdziwej perełki, tak tym razem mamy do czynienia z niemal idealnie oszlifowanym diamentem.