Botanicula Recenzja gry
autor: Szymon Liebert
Recenzja gry Botanicula - najnowszego projektu twórców Machinarium i Samorost
Ekipa Amanita Design zrobiła kolejną grę, która pomysłami niejednego wprawi w osłupienie. Botanicula stoi nie tylko czeskim surrealizmem. To także jedna z najładniejszych i najbardziej emocjonalnych przygodówek ostatnich lat.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- surrealizm, abstrakcyjność, dziecięca kreatywność;
- banalna w obsłudze, ale satysfakcjonująca rozgrywka;
- ciekawe pomysły na urozmaicenie zabawy (eksploracja, minigierki).
- pewna toporność części minigierek;
- dla niektórych – za krótka (nie dla mnie!).
Amanita Design to jeden z oryginalniejszych czeskich deweloperów gier. Dzięki temu studiu nasi południowi sąsiedzi są znani nie tylko z dzieł pokroju ArmA II lub Mafia. Obok nich mamy takie perełki jak Samorost czy Machinarium, od którego Tim Schafer zaczął pierwszy epizod kickstarterowego dokumentu o Double Fine Adventure. Botanicula, nowa gra Amanity, to kolejna propozycja dla osób poszukujących nietuzinkowych doznań estetycznych i astralnych. Podróż krótka i nieskomplikowana, ale tak niezwykła i abstrakcyjna, że wręcz trudno ją opisać.
Piękna rupieciarnia
Pozornie Botanicula podejmuje tematy ekologiczne – armia pasożytów przypominających pająki atakuje las, wysysając energię witalną z wszelkich żywych istot i roślin. Grupa małych leśnych „ludków” wchodzi w posiadanie ostatniego nasionka i wyrusza w podróż, aby dostarczyć je do gleby i zasadzić. To, co następuje później, jest wręcz kosmicznym przykładem kreatywności artystycznej. Gra Amanita Design jest równocześnie prześmiewczą animacją Terry’ego Gilliama, sympatycznym do granic możliwości odcinkiem Żwirka i Muchomorka oraz surrealistyczną miniaturą Jana Švankmajera. Treści, style, motywy i nawiązania wirują tu z ogromną prędkością, cały czas przyciągając uwagę gracza. Gracza, który najczęściej siedzi przed ekranem ze łzami w oczach i mocno rozdziawionym otworem jamowym, wyrażającym ogólny szok mentalny.
Piorunujące i hipnotyczne działanie tego tytułu ma swoje uzasadnienie. Takie właściwości dało połączenie ekstremalnej sympatyczności z serią najbardziej absurdalnych zdarzeń w historii gatunku przygodówek. W tej wręcz dziecięcej naiwności i swobodzie jest metoda oraz świadomy zamiar. Pozwoliło to wykreować świat ograniczony tylko wyobraźnią twórcy. Czesi po raz kolejny przełamują nudę i inspirują, stwarzając mikrokosmosy tam, gdzie inni widzą standardowe elementy gatunku i w ogóle gier. Za sam ten fakt należy im się jakiś medal – najlepiej zrobiony z szyszki i rupieci znalezionych podczas wiosennych porządków.
W ogródku
W Botaniculi autorzy Samorosta i Machinarium eksplorują delikatnie możliwości przygodówek w kwestii upraszczania interfejsu oraz elementów rozgrywki. Ruchy bohaterów zostały ograniczone. Gracz decyduje tylko, w którą stronę należy się udać i z jakimi obiektami wejść w interakcję. Obsługa gry jest dzięki temu banalnie prosta. Do tego dochodzą jednak różne zagadki i czynności wymagające pewnej zręczności, które skutecznie urozmaicają zabawę. Naturalnie ich charakter jest dość nietypowy – jedną z moich ulubionych scen jest wyścig biedronek po dyni. Najlepsze jest to, że wiele z tych trudniejszych aktywności ruchowych jest opcjonalnych. To właściwie okazja do powygłupiania się wraz z sympatycznymi bohaterami i nurzania w ich marzeniach (dosłownie, bo w grze kilka razy oglądamy ich fantazje).
Studiu Amanita Design udało się stworzyć dzieło czytelne i jasne. Prawie zawsze wiadomo, co trzeba zrobić i jak to wykonać. Nawet mimo tego, że w grze nie ma żadnych podpowiedzi czy systemu podświetlania przedmiotów, z którymi można wejść w interakcję. Brzmi to jak krok wstecz? Nic bardziej mylnego. Botanicula jest jedną z tych przygodówek, w których i tak przeszukujemy precyzyjnie cały ekran, bo chcemy zobaczyć ukryte scenki. Niemal każdy obiekt i najmniejsze żyjątko lasu to nowa okazja dla twórców do kolejnych wygłupów (a wygląda na to, że oni bardzo lubią zachowywać się niemądrze). Za poświęcenie czasu i cennych kliknięć danej istocie otrzymujemy też animowaną kartę z jej podobizną. Powstaje z tego najdziwniejsza talia, jaką widzieliście w swoim życiu, i świetna pamiątka po emocjonującej podróży.
Bardzo ciekawa jest także struktura gry, w której mimo niewielkich rozmiarów świata czujemy się jak odkrywcy. W kulminacyjnym punkcie zabawy możemy przemierzyć kilkanaście plansz składających się na prawdziwy labirynt. Zanim znajdziemy przejście dalej, trzeba przeszukać każdą z lokacji i wypytać inne istoty o to, jak się sprawy mają. Często potrzebują one pewnych przedmiotów lub wymagają spełnienia pewnych warunków przed udzieleniem pomocy. Trudno tu raczej mówić o otwartej rozgrywce, ale i tak udało się zawrzeć wątek eksploracyjny. Są chwile, kiedy po prostu poznajemy przedziwną okolicę i sprawdzamy jej rozmiary. W przypadku większych obszarów autorzy zwykle umieszczają w nich oznaczenia różnych sekcji i oferują dość osobliwy dodatek pomocowy. Ścieżki i pomieszczenia zostały bowiem ulokowane na... liściu oglądanym pod słońce. To najbardziej rozczulająca mapa w historii gier.
Rozpirzony bęben
Rozczulenie to w ogóle uczucie, które w Botaniculi powraca nieustannie. Gra poraża sympatycznością, naiwnością i szczerością. Każdy z tych elementów został wyrażony niesamowitą oprawą wizualną łączącą niezwykłe tła, pomysłowy projekt postaci oraz świetne animacje. Niektóre z nich są bardzo proste – bohaterowie nie machają nogami i nie korzystają z zaawansowanych obliczeń motion capture. Wpisuje się to jednak w przyjętą konwencję animacji z pogranicza sztuki. Graficy i artyści z Amanita Design dali prawdziwy popis swoich zdolności oraz wyobraźni, tworząc mieszankę przedziwnych scenerii. Mimo pewnych ograniczeń „silnika” Botanicula jest jedną z tych gier, które zapewniają niespotykane wrażenia estetyczne. Miliardy wielokątów z CryEngine lub Unreal Engine muszą ulec mocy talentu i ludzkiej wyobraźni.
Warstwę dźwiękową w Botaniculi przygotował zespół DVA, współpracujący z Amanita Design i przyjaźniący się z Jaromírem Plachý, czyli głównym pomysłodawcą gry. I był to strzał w dziesiątkę, bo to, co wydobywa się ze słuchawek i głośników, jest małym arcydziełem. Spędzając czas z Botaniculą, czułem się na przemian jak na sobotnim seansie kinowym dla najmłodszych, koncercie utalentowanego zespołu, który „gra na wszystkim”, lub jak podczas przesłuchiwania płyty La Selva Francisco Lópeza (czyli albumu z nagraniami terenowymi – odgłosami dżungli). Melodie i radosne okrzyki leśnych istot same w sobie są motywacją do dalszego obcowania z wizją Czechów, a dudniący motyw przewodni zostaje w głowie na długo po zakończeniu zabawy. Muzyka jest istotnym elementem tej opowieści, podczas której słuchamy paru minikoncertów. W tym występu karykatur Jana i Báry, czyli założycieli samego zespołu DVA.
Nasze błędy też są doskonałe
Szukanie błędów w wizji tak spójnej jak Botanicula przypomina narzekanie na to, że w ementalerze są dziury. Gra ogólnie wydaje się absolutnie zgodna z zamierzeniami twórców. Osobiście chciałbym jednak, żeby parę rzeczy zostało odrobinę podkręconych. Chodzi przede wszystkim o niektóre ze scenek zręcznościowych, wypadające nieco topornie. Pewnie wynika to z zastosowanej technologii i budżetu i w sumie nie psuje zabawy. Botanicula sprawia jednak wrażenie gry jeszcze nie do końca płynnej i nie w pełni uzewnętrzniającej potencjał jej autorów. W tym zarzucie objawia się raczej moje dążenie do perfekcjonizmu, które każe mi tak dobierać kawałki wspomnianego sera, aby dziury w nim miały odpowiednie kształty.
Inną sprawą jest to, że ktoś mógłby zarzucić Amanita Design marnowanie potencjału. Może przy takich zdolnościach wartościowsze byłoby tworzenie historii mających poważniejszy charakter? No cóż, osobiście wolę pozostać przy tak naiwnych, momentami wręcz dziecinnych przygodach, w których autorzy ukrywają sporo treści czytelnej dla różnych grup wiekowych. To trochę tak jak z cięższymi gatunkowo animacjami Davida Firtha. Jedni widzą w nich kreskówki na imprezy, inni zachwycają się błyskotliwymi uwagami na różne tematy.
Happy End
Kiedy uruchamiasz grę Amanita Design, masz pewność, że udajesz się w krótką, ale niezwykłą podróż, przy której standardowe przygodówki wydają się smutne i nijakie. Tak właśnie jest z Botaniculą. Czesi odchodzą w niej od industrialnych, rdzawo-brunatnych barw z Machinarium na rzecz eksplozji kolorów natury. Zachowując nastoletnią niesforność z Samorosta i w dalszym ciągu tworząc niezwykłe światy, kierują się w stronę dziecięcej naiwności oraz idealizmu. To wszystko składa się na całość, która ma ogromną i trudną do osiągnięcia zaletę: spodoba się zarówno pięciolatkowi, jak i jego dziadkowi. A także wszystkim osobom, które znajdują się pomiędzy tymi dwoma umownymi etapami życia.