Assassin's Creed: Identity Recenzja gry
Recenzja gry Assassin’s Creed: Identity – zabójca bez tożsamości
Konsolowe doświadczenie na telefonie – taka jest mobilna odsłona flagowej serii Ubisoftu, czyli Assassin’s Creed: Identity. Pytanie czy tego właśnie oczekiwaliśmy?
- efektowna oprawa graficzna;
- rozbudowane RPG-owe elementy;
- czysta esencja serii – dostosowana do specyfiki mobilnego grania;
- dwa wymienne systemy sterowania;
- konsolowe przeżycie na telefonie.
- sterowanie bywa nieprecyzyjne;
- gra swoi w rozkroku między konsolowym a mobilnym doświadczeniem;
- wymagane połączenie z internetem;
- błędy i spadki płynności.
W jakim kierunku zmierzasz „Asasynie”? Takie pytanie zadają sobie fani serii Assassin’s Creed, która w 2007 roku szturmem zdobyła listy bestsellerów i od tego czasu regularnie okupowała zastawienia najlepiej ocenianych gier kolejnych lat. W tym roku firma Ubisoft postanowiła nie wydawać dużej pozycji z cyklu. Aby jednak fani nie poczuli się opuszczeni (a krytycy mieli co robić), na rynek trafiło kilka tytułów sygnowanych marką Assassin’s Creed. Poza dwiema przyzwoitymi platformówkami z cyklu Chronicles pojawiła także pierwsza prawdziwa odsłona mobilna. Nie jest to żadna gra logiczna, free-to-playowa karcianka czy inna mało wyrafinowana próba wyciśnięcia z popularnej marki paru dolarów więcej. Czy Assassin’s Creed: Identity to udany debiut znanej formuły na urządzeniach przenośnych?
Powrót do... przeszłości
O dynamice rozwoju gier mobilnych najlepiej mówi fakt, że gdy w 2007 roku debiutowała seria Assassin’s Creed, na telefonach (jeszcze przed Androidem czy iOS-em) chwalono Resident Evil: The Missions, które wyglądało... oceńcie sami po obrazku powyżej. Zdaniem analityków firmy ARM urządzenia mobilne dogonią konsole obecnej generacji pod względem mocy już w przyszłym roku.
Fabuła każdej pełnoprawnej gry z serii Assassin’s Creed umiejscowiona jest w czasie później od poprzedniej. Jako że wielu fanów z nostalgią wspomina pierwsze części cyklu, a zwłaszcza trylogię z Eziem Auditore da Firenze, Ubisoft postanowił wykorzystać ten fakt i akcję najnowszej, mobilnej odsłony serii osadzić w renesansowych Włoszech. Dzięki temu możemy wrócić do Rzymu czy Florencji, spotkać starych znajomych, a także rozprawić się z tajemniczą organizacją (Crows), w powstaniu której maczał palce sam Cesare Borgia, wróg Ezia.
Powrót do korzeni zaznaczył się nie tylko w miejscu i czasie akcji. Również oprawa graficzna bliższa jest tej z pierwszych odsłon cyklu – choć, mówiąc uczciwie, warstwa wizualna wydaje się mimo wszystko uboższa od tej z pierwszego „Asasyna”. Mniej dopracowane są np. ruchy naszego bohatera, a czasem dość wyraźnie widać, że poza obszarem danej misji (tak, nie ma otwartego świata) – nic dalej nie ma. Tła nie stanowią bowiem najsilniejszej strony Identity. Nie należy jednak traktować oprawy jako słabego elementu gry – wręcz przeciwnie! Pod względem grafiki to jedna z bardziej efektownych produkcji mobilnych, oferująca w mniejszej skali czysto konsolowe doświadczenie. A to wcale nie tak częste zjawisko.
Asasyna romans z RPG
Nowy „Asasyn”, choć czerpie z przeszłości serii, zaskakująco dużo też do niej wnosi. Zacznijmy więc od tego, co różni odsłonę mobilną od tych „klasycznych”. Przede wszystkim w Identity nie ma otwartego świata. Każde zadanie to po prostu konkretny obszar (np. fragment Rzymu z Koloseum), choć trzeba przyznać, że bywają one wcale niemałe. Inaczej rozwiązano też kwestię fabuły – w mobilnej grze mamy wprawdzie składającą się z 10 misji kampanię, w której musimy zająć się tajemniczą i niebezpieczną organizacją o nazwie „Kruki”, ale cała opowieść kończy się po... dwóch godzinach. W menu widać, że przygotowano drugą historię, jednak ta na razie jest zablokowana i zadebiutuje później – całkiem możliwe, że przy okazji premiery gry na Androidzie.
Po zakończeniu kampanii zabawa w Identity sprowadza się do wykonywania kolejnych misji – a to zabójstwa wskazanego człowieka, a to eskorty jednego z naszych sojuszników czy dostarczenia listu danej osobie. Rodzajów tych zadań jest całkiem sporo, ale dobrze znamy je z głównych odsłon serii – tutaj po prostu z każdego zrobiono osobną misję. Za ich realizację otrzymujemy punkty doświadczenia, przedmioty, a także walutę. I tak dochodzimy do największej nowości, czyli flirtu serii z rozwiązaniami rodem z RPG.
Erpegowo jest już na samym początku zabawy – musimy bowiem wybrać jedną z czterech różnych klas asasynów, a te się między sobą mocno różnią – przykładowo berserker lepiej radzi sobie w walce bezpośredniej, a shadowblade skuteczniej się ukrywa. Sedno rozgrywki stanowi stałe rozwijanie naszego zabójcy, który ma kilkanaście różnych statystyk, takich jak siła, punkty życia, pancerz, szansa na trafienie krytyczne etc. Dodatkowo awansowanie na kolejne poziomy pozwala zwiększać umiejętności specjalne zabójcy – te zależą od klasy postaci (w pewnym momencie możemy dodać bohaterowi drugą specjalizację) i pomagają np. ogłuszyć przeciwnika, osłabić jego pancerz czy nawet go uciszyć. Wszystko to wieńczy rozbudowany system ekwipunku, który otrzymujemy za wykonane misje – są to np. pancerze, naramienniki, broń czy buty. Zbierane przedmioty w typowy dla RPG sposób wzmacniają statystyki bohatera – co przekłada się np. na walkę, która w większym stopniu opiera się na umiejętnościach sterowanego herosa niż gracza. Do tego wszystkiego dorzucono możliwość wykuwania przedmiotów oraz korzystania ze wzmacniających mikstur (zwiększających np. obrażenia czy ilość zdobywanej waluty).
Rozwijanie bohatera i zdobywanie coraz lepszego uzbrojenia to po prostu klasyczny grind – realizujemy zlecenia, a dzięki pozyskanemu sprzętowi i doświadczeniu możemy wykonywać te same zadania, ale na wyższym poziomie trudności. Brzmi to niezbyt zachęcająco, jednak Ubisoft postarał się, abyśmy mieli co w grze robić. Za otrzymywane tokeny (jeden z dwóch rodzajów waluty) odblokowujemy kolejne rodzaje zadań czy warianty map. Codziennie też pojawiają się wyzwania, za zrealizowanie których dostajemy dodatkowe bonusy. A i same misje dobrze dostosowano do specyfiki urządzeń mobilnych – są krótkie, więc przy dobrych wiatrach w 20 minut można zaliczyć nawet kilka. I choć w dużych dawkach mogą się szybko znudzić, to nie z takim zamiarem zostały zaprojektowane – dla osoby, która zaliczy po kilka misji dziennie, ich powtarzalność nie będzie problemem. Sam się o tym przekonałem.
Mikropłatności
Assassin’s Creed: Identity po raz pierwszy pokazano ponad rok temu w nowozelandzkiej wersji usługi App Store. Ten swoisty wczesny dostęp (zwany na urządzeniach mobilnych soft launchem) trwał wiele miesięcy, a grę można było pobrać bez żadnych opłat. Ostatecznie Identity to produkcja płatna, ale pozostało w niej wiele z free-to-playowej mechaniki. W sklepie znajdziemy nawet warte ponad 400 zł paczki z walutą!
Na szczęście w Identity nie zastosowano mechanizmów spowalniających rozgrywkę, więc grając w normalnym tempie, nie musimy sięgać po kartę kredytową. Również dodatkową zawartość odblokowujemy za tokeny, które da się zdobyć, tylko grając – nie ma ich w sklepiku. Mikropłatności są więc jedynie dodatkiem dla niecierpliwych (i zamożnych) graczy.
To kolejny po Rayman Adventures eksperyment Ubisoftu z mikrotransakcjami – na szczęście i tym razem francuska firma nie poszła na łatwiznę. Bo powiedzmy sobie szczerze – choć gra jest płatna, jej cena ustalona na pięć euro wydaje się stanowczo zbyt niska, by twórcom zwróciły się poniesione koszty.
Nie taki sztylet ostry
Wady Assassin’s Creed: Identity dzielą się na dwie kategorie. Do klasycznych minusów serii trzeba zaliczyć np. powtarzalność zleceń, brak wyzwania w trakcie walki (poradzono sobie z tym lepiej np. w Unity) czy niski poziom sztucznej inteligencji. Ten ostatni razi szczególnie – nieraz zdarzyło mi się zabijać wrogów tuż obok strażnika, który nie reagował, bo walczyliśmy poza niezbyt dużym obszarem jego zainteresowania.
Bardziej doskwierają jednak słabości typowo mobilne, z których największą jest mało precyzyjne sterowanie. Możemy korzystać z dwóch systemów – albo wirtualnych drążków, których wadę stanowi mniejsza dokładność, albo z systemu typu „stuknij, by twoja postać udała się we wskazane miejsce”, co z kolei odbiera frajdę z ręcznego kierowania naszym asasynem. Na szczęście oba te rozwiązania są dostępne w dowolnym momencie, więc można je stosować naprzemiennie, wybierając to, które jest odpowiedniejsze w danej sytuacji. Cieszy też możliwość używania zewnętrznych kontrolerów – ale to raczej gadżet, skierowany do zdecydowanej mniejszości graczy. Narzekając na sterowanie, należy jednak podkreślić, że jedno rozwiązanie sprawdza się doskonale – mowa o systemie korzystania z umiejętności. Oparto go na kołowym menu, które bardzo dobrze funkcjonuje.
W Identity doskwiera też brak parkourowej płynności ruchu zakapturzonego bohatera, tak przecież charakterystycznej dla serii Assassin’s Creed. Częściowo winę za to ponosi sterowanie, któremu do precyzji z pada czy klawiatury bardzo daleko. Niestety, również same lokacje zostały tak zaprojektowane, że czasami po prostu nie da się szybko i efektownie mknąć po dachach, bo... nie ma między nimi połączeń. Jakby tego było mało, nasz zabójca potrafi zatrzymać się na prostej przeszkodzie, niższej nawet od niego, ale widocznie nieprzewidzianej jako coś, na co można się wspiąć (np. studnia).
Trzeba także wspomnieć o problemach z płynnością gry. Identity testowane na iPadzie Mini 2 miało spadki klatek. Nie obyło się też bez błędów czy gliczy, a kilka razy aplikacja się zwiesiła, co jest rzadkością na urządzeniach Apple’a. Bardzo jestem ciekawy, jak poradzi sobie Ubisoft z przenoszeniem Identity na Androida. O jakości portu przekonamy się już niedługo, bo wersja na „Andka” ma się pojawić jeszcze tej wiosny.
Asasyna problemy z tożsamością
Assassin’s Creed: Identity to dziwna gra. Na początku mnie rozczarowała – zniechęcały szybkie misje, niezbyt precyzyjne sterowanie i krótka kampania fabularna. Z czasem jednak okazało się, że RPG-owy sznyt całkiem nieźle się sprawdza, a rozwijanie bohatera czy zaliczanie kolejnych zleceń sprawia przyjemność. Problem w tym, aby nie przesadzić, bo przy dłuższej partii zabawa faktycznie zaczyna robić się powtarzalna. Ale czy to nie jest jeden ze stałych argumentów podnoszonych przeciwko grom z serii Assassin’s Creed? A w Identity mamy co robić, bo do odblokowania czeka sporo nowych, choć głównie kosmetycznych opcji. Dla fanów kolekcjonowania i zdobywania osiągnieć to jednak nie powinna być przeszkoda.
Wbrew tytułowi ciężko określić, czym tak naprawdę jest Identity. To pozycja plasująca się gdzieś pomiędzy odsłoną konsolową (ale na nią jest zbyt okrojona) a mobilnym doświadczeniem (tutaj z kolei konsolowa dynamika nie przystaje do mało precyzyjnego sterowania). Odwołując się do specyfiki obu platform, w przypadku żadnej z nich Identity nie okazuje się grą naprawdę dobrą. Mimo to Ubisoftowi, sięgnąwszy po samą esencję serii i wzbogaciwszy ją o nowe elementy, udało się tak przebudować formułę cyklu, że na urządzeniach mobilnych Assassin’s Creed: Identity – choć z pewnymi problemami – daje radę. Nie jest to cios prosto w serce, ale nie wymagajmy zbyt wiele. Nawet asasyn może mieć gorszy dzień.