Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Anna Recenzja gry

Recenzja gry 17 lipca 2012, 12:29

Recenzja gry Anna - niezależnej przygodówki w stylu Amnesia: Mroczny Obłęd

Anna od włoskiego studia Dreampainters to przygodówka w konwencji horroru, w wielu względach przypominająca grę Amnesia: Mroczny Obłęd. Czy Anna też potrafi przestraszyć?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  1. świetny, niepokojący klimat;
  2. wykonanie lokacji i oświetlenie;
  3. wciąga pomimo wad;
  4. straszy w subtelny sposób.
MINUSY:
  1. momentami brak logiki w zagadkach;
  2. wyjątkowo krótka;
  3. powodowane ograniczeniami silnika niedociągnięcia graficzne;
  4. zdarzający się błąd blokujący dalsze postępy.

Gdy we wrześniu 2010 roku na rynek trafiła gra Amnesia: Mroczny Obłęd, natychmiast zyskała tytuł królowej przygodówek utrzymanych w konwencji horroru. Wreszcie, po niemal dwóch latach niepodzielnych rządów dzieła Frictional Games, włoskie niezależne studio Dreampainters postanowiło przeprowadzić zamach stanu. Do detronizacji wprawdzie nie doszło, ale ten, kto zainteresuje się Anną, nie powinien tego żałować.

Budzimy się na niewielkim ogrodzonym terenie w małej alpejskiej wiosce. Przecinająca go rzeczka, drzewo i kilka kamieni to jedyne, co nas otacza. Nieopodal stoi spory budynek, który – jak się za niedługo okaże – jest nieużywanym od lat tartakiem. Jak się tu znaleźliśmy? Kim jesteśmy? Czy to nie kolejny z koszmarów naszego bohatera? Na te pytania raczej nieprędko znajdziemy odpowiedź. Szczątkowa fabuła pełna jest niejasności i dziwnych wydarzeń, co potęguje wyjątkowo niepokojący nastrój. Krótką chwilę zajmuje znalezienie sposobu na wejście do budynku – ot, połączyć parę elementów w całość, potraktować je czymś z niezbyt bogatego ekwipunku i proszę – jesteśmy w środku. Opuszczona konstrukcja zawiera zniszczony piecyk, zamknięte na klucz pomieszczenie, pokój wypełniony wodą i przede wszystkim starą, postrzępioną notatkę o pewnym nieszczęśniku, który najwidoczniej chciał przeprowadzić jakiś mroczny rytuał. I o ile treść karteczki z początku przypomina opowieść kogoś, kto nieudolnie próbuje wystraszyć kolegów wymyśloną naprędce przerażającą historyjką, tak już wkrótce przekonujemy się, że podczas spotkania z Anną tajemnicze obrzędy to tylko przedsmak tego, co wraz z rozwojem fabuły będzie się działo w alpejskiej wiosce.

Dreampainters obrało kompletnie inną drogą wzbudzania w graczu strachu niż twórcy wspomnianej Amnesii – brak tu egipskich ciemności, wykrzywiającego się ekranu, a przede wszystkim morderczych potworów. Autorzy jednak bardzo skutecznie potęgują nasz niepokój, co sprawia, że w Annę gra się dość... dziwnie. Niby wiemy z doświadczenia, że jeśli coś już się zdarzy, to raczej nie podskoczymy z tego powodu na krześle, co nie zmienia faktu, że atmosfera bywa dość nieprzyjemna – co dla horroru akurat jest komplementem. Zamiast pełnych paniki ucieczek po mrocznych korytarzach czeka nas kilka mniejszych zawałów serca, gdy na przykład odwrócimy się i zobaczymy, że z pustej dotychczas podłogi wyrosły rozjaśnione świecami ręce.

Za straszenie odpowiada zresztą nie tylko wizualna strona tego tytułu. Mimo że w domu jesteśmy sami, nieraz słyszymy dialogi, pochodzące jakby z przeszłości, czasem odzywa się do nas także sama Anna – coś w rodzaju poltergeista, ducha z wierzeń wieśniaków. Dodatkowo prócz ścieżki dźwiękowej (gotycka kapela Chantry serwuje spokojne melodie, które jednak doskonale tworzą sugestywny i zatrważający nastrój) na oprawę audio składa się chociażby skrobanie czymś po ścianach, kobiecy śmiech czy potępieńcze jęki. Wreszcie ostatnim i chyba najbardziej przekonującym straszakiem jest sam dom, który po początkowym stadium względnej normalności zaczyna zmieniać się w wyjątkowo osobliwe miejsce. Świece przesuwające się bez niczyjej ingerencji, pojawiające się na ścianach napisy o zagadkowej treści czy ruszające się same z siebie klapy w podłodze to jeszcze nic. Zdecydowanie najdziwniejszym elementem wystroju domostwa jest obraz, któremu... wyrywa się serce. Od czasu do czasu twórcy stosują też tradycyjne metody wystawiania nerwów odbiorcy na próbę – a to trafi nas latająca puszka (tylko przeszkadza w grze), a to odwrócimy się, by spojrzeć w twarz przedziwnej masce, która za moment rozpłynie się w powietrzu. Atmosfera to zdecydowanie najmocniejsza strona Anny.

Szkoda, że reszta nie trzyma takiego poziomu. Zdarzają się zagadki, które z logiką nie mają za wiele wspólnego, i takie, których rozwiązanie jest wynikiem używania wszystkiego na wszystkim. Troszeczkę zabija to satysfakcję z ich rozwikływania, a w dodatku rodzi frustrację, która chwilami jest prawie tak silna jak dziwny magnetyzm tego dzieła. Do tego, podczas eksploracji tartaku i okolic rzadko widzimy jakiekolwiek podpowiedzi odnośnie celów w grze. I o ile czasem są one dość oczywiste (naprawić zepsuty piec, wyciągnąć fragment noża ze stołu), to nie brakuje momentów, w których zwyczajnie nie wiadomo, co dalej zrobić. Jednorazowo zdarzył mi się także błąd uniemożliwiający dalsze postępy. Dopiero pchany chęcią sprawdzenia, czy mogę zmienić coś w ekwipunku we wcześniejszym etapie, wczytałem jeden z poprzednich zapisów, wykonałem wszystko dokładnie tak samo jak wcześniej... i wtedy akcja ruszyła naprzód.

Niestety, zawodzi także długość rozgrywki - tytuł ten da się zaliczyć w trzy, cztery godziny. Nawet jeżeli w przygodówkach nie czujemy się zbyt pewnie, przygoda z Anną zajmuje za mało czasu. I nie myślcie, że grę trzeba przechodzić kilka razy, by zobaczyć wszystkie trzy finały. Wystarczy wczytać zapis tuż przed kulminacyjnym punktem całej historii. To, w jaki sposób rozwiązujemy zagadki, nie ma, niestety, nic wspólnego z tym, co ujrzymy w zakończeniu.Interakcje z otoczeniem i posiadanymi przedmiotami ograniczają się do trzech zaledwie funkcji (użyj, zbadaj i podnieś), co znacznie ułatwia eksplorację tartaku – tym bardziej że w przypadku lwiej części rzeczy, które tu znajdujemy, co najmniej jedna z powyższych opcji nie przynosi żadnego efektu.

Do stworzenia swojej debiutanckiej produkcji studio Dreampainters użyło silnika Unity, stosowanego dziś głównie w tytułach dedykowanych platformom przenośnym czy smartfonom. Jego ograniczenia szczególnie mocno zaszkodziły efektom ognia i wody, z którymi mamy nierzadko do czynienia, dość często zdarzało mi się też swobodnie przechodzić przez tekstury. Zachwyca za to dbałość, z jaką wykonane zostały zwiedzane lokacje – szczególnie gdy popatrzy się na zdjęcia, na których wzorowane były miejsca odwiedzane podczas rozgrywki. Doskonale wygląda także oświetlenie. Graficznie Anna udanie wpasowuje się w standardy horroru – może i nie oferuje wizualnych wodotrysków, ale buduje wyśmienity, gęsty klimat, którego włoskim deweloperom może pozazdrościć wielu z dzisiejszych największych producentów. Jak na tak niewielką ekipę, jest to już jakieś osiągnięcie.

Jednak nawet jak na debiutantów mogło być nieco lepiej. Nie mówię, że dzieło studia Dreampainters nie wciąga, bo robi to bez najmniejszego problemu – jeśli sfrustrowani jakąś zagadką postanowicie odłożyć je w kąt, to i tak niedługo podejmiecie kolejną próbę rozwiązania łamigłówki. W dodatku ma niesamowitą atmosferę grozy, która nie straszy w oczywisty sposób, ale sprawia, że na ciele gracza często pojawia się gęsia skórka. Nie zmienia to jednak faktu, że sporo tu niedoróbek – przede wszystkim razi brak logiki w niektórych zadaniach. Ponadto weterani gatunku zaliczą ten tytuł dosłownie w moment. Reasumując, dostaliśmy produkcję nie najgorszą, a studio już przygotowuje się do następnego projektu. Kto wie, może wtedy objawi pełnię swojego talentu?

Jakub Mirowski

Jakub Mirowski

Z GRYOnline.pl związany od 2012 roku: zahaczył o newsy, publicystykę, felietony, dział technologiczny i tvgry, obecnie specjalizuje się w ambitnych tematach. Napisał zarówno recenzje trzech odsłon serii FIFA, jak i artykuł o afrykańskiej lodówce low-tech. Poza GRYOnline.pl jego materiały na temat uchodźców, migracji oraz zmian klimatycznych publikowane były m.in. w Krytyce Politycznej, OKO.press i Nowej Europie Wschodniej. W kwestii gier jego zakres zainteresowań jest nieco węższy i ogranicza się do wszystkiego, co wyrzuci z siebie FromSoftware, co ciekawszych indyków i tytułów typowo imprezowych.

więcej

Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.