Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Beyond a Steel Sky Recenzja gry

Recenzja gry 16 lipca 2020, 15:30

Recenzja Beyond a Steel Sky - gry, na którą czekaliśmy 25 lat

Beyond a Steel Sky udowadnia, że na właściwy sequel warto poczekać nawet ćwierć wieku. Albo, że i dziś warto zapoznać się z 26-letnią grą z Amigi, by lepiej bawić się przy tej nowszej produkcji.

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji iOS

Plusy:
  1. udana kontynuacja historii przedstawionej aż 26 temu;
  2. wyważone zagadki środowiskowe;
  3. ciekawie rozwiązany system podpowiedzi;
  4. przygodówka w starym, dobrym stylu.
Minusy:
  1. sporo błędów technicznych;
  2. zbyt dużo zagadek opiera się na „hakowaniu”;
  3. niewykorzystany potencjał niektórych bohaterów.

W czasach, gdy wytwórnie filmowe eksperymentują z powrotami kultowych tytułów, zwykle z niezbyt dobrym skutkiem, w świecie gier pojawiło się Beyond a Steel Sky - kontynuacja przygodówki wydanej aż 26 lat temu! I to kontynuacja całkiem udana, zachowująca ducha oryginału Beneath a Steel Sky i nie bazująca wyłącznie na nostalgii. Królujący kiedyś standard point&click oraz dwuwymiarowe plansze zastąpiono trójwymiarowym TPP, a zamiast pixelartu pojawił się komiksowy styl graficzny z małą domieszką cel-shadingu przypominający gry od studia Telltale.

Etapy w rzeczywistości wirtualnej mają ciekawą oprawę graficzną i świetne “puzzle”.

Na pierwszy rzut oka nieco inny jest również klimat nowej produkcji, uderzający paletą wesołych, jaskrawych kolorów w porównaniu do wyblakłych brązów z oryginału, ale to akurat wiąże się trochę z fabułą Beyond a Steel Sky. Z kolei cyberpunkowa otoczka dziś nie wyróżnia się tak bardzo, jak kiedyś w pierwszej części, wśród dominujących produkcji Sierry i Lucas Arts.

Sequel broni się jednak tym, że pozostał przygodówką z krwi i kości - z fabułą, dialogami i zagadkami środowiskowymi na pierwszym planie. Nie ma tu iluzorycznych wyborów, moralnych problemów, znajdziek, nie jest to też symulator chodzenia. W Beyond the Steel Sky znajdziemy to, co w zawsze było w grach najlepsze – czystą frajdę z rozgrywki i poznawania nowej historii. Szkoda tylko, że okraszoną problemami technicznymi.

Wielcy twórcy – kim są Charles Cecil i Dave Gibbons?

Za Beyond a Steel Sky stoi kultowe studio Revolution Software, które starsi gracze mogą kojarzyć z serii gier Broken Sword. Charles Cecil to główna twarz odpowiedzialna za ten projekt i to właśnie jemu powinniśmy dziękować za pamiętne przygody George’a Stobbarta i Nicole Collard.

Dave Gibbons to natomiast osoba, którą kojarzyć możecie z lubianej serii komiksowej Watchmen (przeniesionej do kina a również stosunkowo niedawno na platformę HBO GO w postaci serialu). Panowie spotkali się już w 1994 roku, tworząc wspólnie Beneath a Steel Sky. Gra omawiana w tej recenzji to kontynuacja ich hitu.

Powrót do Union City

Nasz bohater to skrojony według standardów lat 90 przystojniak.

Szkoda, że niektórzy bohaterowie poboczni nie pojawiają się częściej.

Fabuła gry rozpoczyna się dziesięć lat po wydarzeniach z pierwszej części. Ponownie spotykamy Roberta Fostera żyjącego gdzieś na australijskich pustkowiach zwanych The Gap, niczym Mad Max bez samochodu. Sielankowy czas z zaprzyjaźnioną rodziną przerywa atak potężnej maszyny w obstawie odzianych na czarno cyborgów, którzy porywają obecne na pikniku dziecko. Foster przysięga odnaleźć chłopca i po krótkiej wędrówce przybywa do ogromnej metropolii Union City.

Właściwie to powraca do Union City, bo przecież to właśnie tam rozegrała się historia opowiedziana w pierwszej części, i to tam Foster rozstał się ze swoim najlepszym przyjacielem – robotem Joey’em – zostawiając go w roli nowego zarządcy miasta. Prowadząc śledztwo w sprawie, jak się okazało, masowo porywanych dzieci z The Gap, Robert stopniowo odkrywa znacznie szerszą skalę problemów w metropolii. A Union City stało się teraz dużo bardziej kolorowe, trochę jak Columbia w BioShock: Infinity, choć nie wynika to tylko z możliwości silnika Unreal 4. Ponownie wkroczymy też do dziwnego świata wirtualnej rzeczywistości, i to częściej niż poprzednio.

Czy trzeba znać pierwszą część Beneath a Steel Sky, by zagrać w sequel?

W zasadzie nie, choć uważam, że warto. Fabuła nowej gry opowiada nam wydarzenia z „jedynki” – trochę ogólnie całość w intrze, a później małe szczegóły podczas rozgrywki. Cały czas jednak pojawiają się mniejsze i większe nawiązania, jakieś przedmioty, detale, które można wychwycić znając pierwszą część. Druga część znacznie wtedy zyskuje, staje się bardziej spójna i ciekawa, zwłaszcza pod koniec, bo choć obie historie dzieli dziesięć lat, to jednak w pewnym stopniu łączą się ze sobą.

Generalnie fabuła jest satysfakcjonująca, dobrze poprowadzona, bez odczuwalnych dłużyzn i wciąga, choć jednocześnie nie ma jakichś zapadających w pamięć momentów. Lepiej wypadają dobrze napisane dialogi i nowi bohaterowie, zwłaszcza kobiety: Orana oraz Snowbird - i tutaj z kolei czuć mały niedosyt, bo pojawiają się zbyt rzadko. Ich role można by znacznie bardziej rozbudować. Niewątpliwą zaletą gry i opowiadanej historii są za to liczne odniesienia do Beneath a Steel Sky. W tej kwestii fani pierwszej części powinni być naprawdę zadowoleni.

Mad Haker

Zbyt wiele zagadek opiera się na ekranach “hakowania”.

Całkiem nieźle wypadają również zagadki środowiskowe. Nie są kompletnie banalne i nie są też szczególnie przesadzone, zmuszając nas do obmyślania totalnie abstrakcyjnych rozwiązań. W razie ewentualnego utknięcia, twórcy przygotowali nieinwazyjny system podpowiedzi ukryty w menu, który stopniowo serwuje coraz bardziej szczegółowe wskazówki, jeśli tylko sobie ich zażyczymy i odczekamy 30 sekund na każdą z nich. Przez kilka minut dostajemy więc sugestie, na co powinniśmy zwrócić uwagę, a to ciągle zachęca do samodzielnego kombinowania.

Oprócz standardowego łączenia różnych przedmiotów z elementami otoczenia, w Beyond a Steel Sky pojawia się „hakowanie”. Foster już na samym początku zdobywa skaner służący do podglądania i zmiany zaprogramowanych czynności maszyn i różnych robotów. Stając w odpowiednim miejscu możemy wyświetlić schematy kilku takich urządzeń jednocześnie i odpowiednio podmienić instrukcje. Pozwala to przykładowo otwierać drzwi czy aktywować alarmy, a nawet robić rzeczy niezwiązane bezpośrednio z fabułą.

Odniosłem jednak wrażenie, że twórcy nieco zbyt chętnie oparli się na mechanice skanera, przez co wiele zagadek i fragmentów gry przebiega nieco monotonnie. Nie czuć w nich wielkiej kreatywności, co szybko wychodzi na jaw, gdy porównamy je z początkiem rozgrywki, kiedy jeszcze nie dysponujemy skanerem. Spodobały mi się za to etapy i zadania w wirtualnej rzeczywistości. Nie stanowiły wielkiego wyzwania, ale brak magicznego urządzenia sprawił, że od razu zrobiło się ciekawiej i różnorodniej.

Typowe zagadki z manipulowaniem przedmiotów są całkiem ciekawe.

Problemy techniczne

Przyjemną rozgrywkę w Beyond a Steel Sky psują niestety błędy techniczne. Autorzy są świadomi części z nich, jak np. blokowania postaci NPC, gdy jakiś obiekt stanie na ich trasie. Sam doświadczyłem też paru innych, również takich, przez które musiałem restartować grę. Nie było to jednak nic, czego nie dałoby się łatwo wyeliminować w łatce i mam nadzieję, że takowa szybko się pojawi. Błędy są sporadyczne, a nie notoryczne, więc żaden nie zniechęcił mnie do gry, ale warto wiedzieć, że mogą się pojawić.

Lepiej, że późno niż wcale

W Union City wszyscy są szczęśliwi… chyba.

Union City znacznie urosło na silniku Unreal 4.

Beyond a Steel Sky można różnie odebrać, zależnie od punktu wyjścia. Na platformie Apple Arcade, wśród innych gier mobilnych, produkcja ta niewątpliwie błyszczy swoim rozmachem i oprawą graficzną prosto z desktopów. Na pecetach to jednak taki zwykły standard, który widzieliśmy już wielokrotnie. Inaczej też podejdą do gry ludzie nie znający pierwszej części i fani zagrywający się w Beneath a Steel Sky jeszcze na Amidze, u których obudzą się nostalgiczne wspomnienia.

Sam kojarzyłem jedynie tytuł pierwszej części, nie czekałem jakoś bardzo na sequel, ale Beyond a Steel Sky przypomniało mi taką „starą szkołę” robienia gier i to, jak bardzo za nią tęsknię! Do gier bez dziesiątek elementów kosmetycznych, znajdziek, sezonów, sztucznie wydłużanych fabuł na sto godzin, przesadzonej do absurdu przemocy czy uderzających po oczach instrukcji do najprostszych rzeczy. Beyond to gra w takiej zwykłej, czystej postaci - jak kiedyś – i nie sposób jej za to nie docenić.

O AUTORZE

Przejście Beyond a Steel Sky zajęło mi około dziesięciu godzin z dość szczegółową eksploracją wszystkich lokacji. Raz po raz musiałem zerknąć do systemu podpowiedzi, ale nigdy aż do ostatniej wskazówki. Przed rozgrywką przypomniałem sobie pierwszą część Beneath a Steel Sky i osobiście uważam, że sequel bardzo dużo zyskuje przy znajomości „jedynki”. Warto sobie choćby przeczytać o wcześniejszych losach Fostera i Joeygo.

Uwielbiam gry klimatyczne, z ciekawą fabułą, i choć Beyond nie porwał mnie jakoś szczególnie mocno pod tym względem, to jednak bawiłem się całkiem nieźle, jak na ciekawym filmie, który przypadkiem zaczęliśmy oglądać późnym wieczorem w TV. I nie żałuję zarwanej nocki!

Dariusz Matusiak

Dariusz Matusiak

Absolwent Wydziału Nauk Społecznych i Dziennikarstwa. Pisanie o grach rozpoczął w 2013 roku od swojego bloga na gameplay.pl, skąd szybko trafił do działu Recenzji i Publicystki GRYOnline.pl. Czasem pisze też o filmach i technologii. Gracz od czasów świetności Amigi. Od zawsze fan wyścigów, realistycznych symulatorów i strzelanin militarnych oraz gier z wciągającą fabułą lub wyjątkowym stylem artystycznym. W wolnych chwilach uczy latać w symulatorach nowoczesnych myśliwców bojowych na prowadzonej przez siebie stronie Szkoła Latania. Poza tym wielki miłośnik urządzania swojego stanowiska w stylu „minimal desk setup”, sprzętowych nowinek i kotów.

więcej

Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.