Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 5 sierpnia 2002, 12:23

autor: Borys Zajączkowski

Piotruś Pan: Wielki Powrót - recenzja gry

Piotruś Pan: Wielki Powrót to gra zręcznościowa, w której gracz może samodzielnie uczestniczyć w przygodach jednego z najsłynniejszych bohaterów bajek dla dzieci. Fabuła gry jest stosunkowo luźno związana z wydarzeniami mającymi miejsce w filmie.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Minęły ponad dwa miesiące, odkąd pisałem zapowiedź „Piotrusia Pana”. Materiały prasowe dotąd walają mi się po mieszkaniu, rozwłóczone i pokreślone przez moją pociechę – widomy to znak, że obrazki z gry przypadły jej do gustu. Teraz, gdy przeczytałem com wtedy napisał, a mam za sobą kawałek czasu spędzony przed już wydaną grą, czuję się trochę oklapły, ale i zadowolony. Niemal wszystko bowiem, co znalazło się w zapowiedzi i czego się spodziewać można było po gotowej grze, jest takie, jakie miało być – ładne i grywalne. Moje oklapnięcie bierze się zatem stąd, iż zostałem tym sposobem skazany na napisanie niemal identycznego tekstu. Na dobrą sprawę, gdybym pozamieniał wszystkie „będzie” na „jest”, otrzymałbym gotową recenzję – może nie najwyższych lotów, może niezbyt wyczerpującą temat, ale jednak z grubsza poprawną.

Największą różnicą pomiędzy mniej lub bardziej oczywistymi oczekiwaniami a grą jako taką jest fakt, iż komputerowy „Piotruś Pan: Wielki powrót” nijak się ma do filmu pod tym samym tytułem. Podczas gdy fabuła tego ostatniego oparta jest na smutnej historii dziewczynki doświadczonej przez wojnę i omyłkowo porwanej do Nibylandii przez Kapitana Haka, gra koncentruje się jedynie na Piotrusiowych poszukiwaniach skarbu ukrytego w bajkowym świecie. Ani to dobrze, ani to źle. Nie jest to dobrze, bo było nie było przyzwyczajeni jesteśmy do przynajmniej jakiegoś tam pokrewieństwa filmów i gier na nich opartych. Nie jest to źle, ponieważ gra ma swoją własną fabułkę, która jak na jej potrzeby spisuje się znakomicie i usprawiedliwia zdecydowaną większość stawianych przed graczem wyzwań.

Oto okazuje się, że w Nibylandii ukryty jest skarb. W chwili, gdy dziecko przystąpi do gry, o tym fakcie dowie się właśnie Piotruś Pan, Kapitan Hak zaś już wie. Co więcej, mroczny adwersarz Piotrusia jest już nawet w posiadaniu mapy prowadzącej do rzeczonego skarbu, wie, gdzie ten skarb się znajduje, a by uchronić się przed konkurencją chętną skarb zdobyć, rozcina mapę na cztery części i rzuca je wiatrom na żer. Oczywiście tym samym Kapitan Hak po raz enty nie docenia sprytu, przebiegłości, wytrwałości i odwagi Piotrusia Pana, który wszystkie skrawki mapy odzyska, a do skarbu dotrze jako pierwszy. Daleka jednak przed nim droga. Mniej więcej składa się ona z dwudziestu etapów.

I tu daje się zauważyć pierwszy a jednocześnie największy plus „Wielkiego powrotu” – gra nie jest nudna. Przeznaczona wprawdzie dla dzieci – i to dzieci w takim wieku, w którym jeszcze nawet do szkoły lubią chodzić – doskonale potrafi bawić nawet stare konie. Niech ja sam służę tu za przykład. Oczywiście taki stary koń wolałby poruszać się po kolejnych poziomach popromiennym mutantem, posługiwać się, no... miotaczem plazmowym z wtryskiem jonów i podziwiać okapującą ze wszystkiego posokę po każdym co lepszym strzale. Po pierwsze jednakże w obecnej chwili nietrudno takie potrzeby zapokoić – dość zaopatrzyć się we wciąż świeżutkiego „Duke’a Nukema: Manhattan Project”; po drugie „Piotruś Pan” również będąc niemal klasyczną grą platformową czerpie z tego jakże zasłużonego gatunku wszystko co najlepsze. Zamiast miotacza plazmy Piotruś posługuje się swoim nożykiem, którym potrafi ciąć i rzucać, a rzucać nawet pod kątem. Granatów z ładunkiem antymaterii podobnież nie używa skłaniając się raczej ku korzystaniu z szerokiej gamy zastosowań magicznego pyłu. Jego rozmaici przeciwnicy nie ulegają rozerwaniu na strzępy i nie broczą krwią – preferują rozpływanie się w kłębach dymu, przysiadanie w zamroczeniu, względnie spadanie do wody.

Ale nie tylko stającymi na drodze wrogami gry platformowe stoją. Niezbędny jest również jak najbogatszy wachlarz wszelkiego rodzaju przeszkadzajek wkomponowanych w ściany, sufity oraz same platformy. W tej kwestii „Piotruś Pan” nikomu specjalnie pola nie ustępuje, gdyż na gracza czekają nieprzyjazne ptaki, wirujące śmigiełka, wysuwające się macki, spadające kamienie, oplątujące korytarze ciernie oraz wiele, wiele więcej atrakcji. Przy czym istotne jest podejście autorów gry do kompozycji poszczegółnych poziomów – nie są one bowiem przeładowane. Generalnie obowiązuje zasada, by zarówno przyjemności jak i trudności dawkować graczowi stopniowo, tak, by kolejne czekające go przeprawy były w stanie wciąż czymś go zaskoczyć i postawić przed nim nowe problemy. Często w parze z nimi idą nowe możliwości walki lub usuwania przeszkód, które Piotruś Pan zyskuje w miarę odnoszenia sukcesów na swojej wyprawie. W ten sposób pierwszy etap musi on przebyć nawet bez pomocy swojego nożyka, tym zaś przez kilka poziomów będzie w stanie jedynie ciąć z bliskiej odległości, gdyż minie nieco czasu zanim nauczy się nim rzucać. Nauka ta z resztą będzie miała pozór rzeczywistego przyswojenia sobie nowej umiejętności poprzez wygranie walki właśnie z przeciwnikiem nożami rzucającym. Podobnie magiczny pył Piotruś będzie zmuszony zdobyć, zanim się nim pierwszy raz będzie posługiwał. Takie stopniowe oddawanie dziecku możliwości walki, poruszania się i odkrywania nowych obszarów ma jeszcze jeden wymiar. Jest bowiem dzięki temu sens (a nawet czasem istnieje taka konieczność), by zaglądać ponownie do raz już przebytych obszarów, gdzie mogą się kryć sekretne przejścia i komnaty, wcześniej niedostępne.

Osobnego omówienia domaga się indiański sklepik, który znajduje się w Nibylandii obok wszelkich krain, po których przyjdzie Piotrusiowi się poruszać. Można w nim powiem pomiędzy kolejnymi etapami dokonać wcale interesujących zakupów. Obowiązującą w nim walutą są ptasie pióra potrzebne indianinowi do naprawienia pióropusza wodza – piórek tych można nazbierać krocie na każdym z poziomów gry. Nabyć można za nie zaś nie tylko dodatkowe życia lub porcje magicznego pyłu, lecz również przeróżne wskazówki, fragmenty filmu przeniesione z wersji fabularnej oraz niespodzianki w rodzaju zwiększenia zapasu żyć. Szczególnie wspomniane wskazówki mają duże znaczenie dla pomyślnego biegu przygód Piotrusia Pana, gdyż poza jak najoczywistszymi uwagami na temat używania noża czy techniki latania można dowiedzieć się z nich, jak odblokować takie czy inne przejście, czasem prowadzące do kolejnego poziomu. Oczywiście za te wartościowsze informacje przyjdzie uiścić odpowiednio większą kwotę w piórkach.

O ile „Piotruś Pan: Wielki powrót” jest bardzo dopracowany pod kątem grywalności, o tyle grafika w grze pozostawia nieco do życzenia. Piszę to jednak z pełną świadomością faktu, iż dzieciom w wieku 6-10 lat, dla których jest ona adresowana, nie ma najmniejszego powodu się nie podobać. Jest bajkowa, kolorowa i różnorodna. Przygody Piotrusia Pana rozgrywają się w lasach, jaskiniach, na statku pirackim, w słonecznej lagunie, a wszelkie stworzenia i przeciwnicy poziomów tych strzegący są podobnież różnorodni i intrygujący. Może to być pirat strzelający z beczki lub rzucający nożami. Może być pelikan z bombą w dziobie lub chmara dożartych komarów. Znamienne jednak jest to, iż chociaż wytwórnia Disney’a rysunkiem i animacją stoi, to odkąd zajęła się produkcją trójwymiarowych gier, odtąd ich grafika wyraźnie kuleje w porównaniu ze standardem gier przewidzianych dla odbiorców starszych.

Żadnych zabaw światłem i cieniami nie uświadczymy, żadne bogactwo szczególików na oczy się nie rzuca. Z jednej strony pozostaje to w zgodzie z prostą, ledwie się zmieniającą od dziesięcioleci kreską Disney’a, z drugiej zaś strony brakuje nieco takich czy innych graficznych fajerwerków, które kazałyby od czasu do czasu wyrzec: „łał!”. Podobnie rzecz się ma z renderowanymi przerywnikami, których jest w grze zatrzęsienie i jeszcze trochę. Animowane są bardzo ładnie; są bajkowe, kolorowe – ot, ogląda się je z przyjemnością, aczkolwiek też nie jest to ostatni krzyk mody w dziedzinie trzech wymiarów. Ale dość narzekania. Wszystko jest ładniutkie, a ja po prostu za dużo się ostatnimi czasy naoglądałem filmów wyrenderowanych w Blizzardzie i pewnie dlatego się zupełnie niepotrzebnie czepiam.

Całości dopełnia muzyka, o której również wiele złego się napisać nie da poza tym, że jest jej trochę mało. Jest jak najbardziej ładna i świetnie do klimatu niemal beztroskich przygód Piotrusia Pana pasuje. (Bo i cóż to za troska dla dzielnego chłopca, że Kapitan Hak znów na niego nastaje, a piranie chcą go użreć?) Mogłoby jednakże być jej nieco więcej, a poszczególnym tematom nie zaszkodziłoby, gdyby były dłuższe z tego prostego powodu, żeby po kilkunastokrotnym odsłuchaniu tego samego fragmentu nie powstawało wrażenie, że już to gdzieś słyszeliśmy. :-) Ale nie jest źle, jako się rzekło, muzyka ta jako tło do zmagań Piotrusia nadaje się dobrze.

Jak na złość, ;-) gdy kilka razy pod rząd zdążyłem się podenerwować i pobiadolić nad jakością polskich wersji językowych, „Piotruś Pan: Wielki powrót” jest już drugą grą pod rząd, jaką dostałem do zrecenzowania, której lokalizacja jest absolutnie... taka, jak być powinna. Chciałem napisać „doskonała”, ale „doskonała” w tym przypadku znaczy właśnie tyle – „taka, jak ma być”. Szczególnie ważne jest to dlatego, że na pudełku jak byk stoi napisane, że jest to pierwsza gra Disney’a po Polsku. I naprawdę jest po Polsku. Nie po polskawemu, ani po jak-sobie-syn-szefa-wyobraża-że-jest-mastah-of-da-lektorów. Polska wersja gry stanowi ni mniej, ni więcej jak przedłużenie rodzimego dubbingu w filmie i chociaż obejrzałem i wysłuchałem bodaj wszystkie możliwe filmiki, chociaż wcale nie jestem w dobrym humorze pisząc te słowa, cieszę się, że głosy ojczystych lektorów są bardzo dobre i słucha się ich z taką samą przyjemnością z jaką filmowe wstawki się ogląda.

Stosunkowo nieczęsto trzymam się reguły, by w podsumowaniu recenzji udzielić klarownej odpowiedzi na pytanie „czy kupić?”. Nie czynię tak z kilku powodów. Pierwszy z nich to ten, iż nie uzurpuję sobie prawa do oceny absolutnej. Drugi wynika z tego, że nie po to staram się zapełnić kilka stron tekstu rzetelnymi informacjami o grze, żeby na koniec zawrzeć to wszystko w dwóch słowach. Trzeci wynika z poprzedniego: każdy mniej więcej wie, czego oczekuje po grach dla siebie lub dla swoich dzieci i w oparciu o moje z gry doświadczenia zapewne, mam nadzieję, sam zyskuje pewien jej obraz zależny od jego upodobań, a nie tylko od moich. Tymczasem w przypadku „Piotrusia Pana” czuję taką właśnie potrzebę, by grę otwarcie polecić wszystkim, którzy poszukują dobrej zabawki dla swoich pociech. Tak, kupić. Kupić dlatego, że od nie pamiętam kiedy, nie miałem w rękach równie dobrej i dopracowanej gry dla młodszych graczy. A było ich w minionym czasie... kilka.

Shuck

P.S. Gra może mieć problemy z uruchamianiem się w 32-bitowej palecie kolorów. Wspominam o tym pod tekstem dlatego, że jej stosunkowo prostej grafice nie przeszkadza 16-bitowość. Warto jednak o tym wiedzieć, by nie popaść w niepotrzebną frustrację już na wstępie.

Recenzja gry The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom - Zelda w głównej roli radzi sobie świetnie
Recenzja gry The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom - Zelda w głównej roli radzi sobie świetnie

Recenzja gry

Nintendo w najnowszej odsłonie kultowego cyklu postanowiło zabawić się formułą i namieszać w kanonie. W Echoes of Wisdom to księżniczka Zelda ratuje świat przy pomocy własnego zestawu magicznych sztuczek - i wychodzi jej to bardzo dobrze!

Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe
Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe

Recenzja gry

Gdybym miał określić Astro Bota w trzech słowach, to powiedziałbym, że to szalenie przyjemna gra. Dlaczego? Bo przypomina nam o zręcznościowych korzeniach gier wideo, kiedy liczył się przede wszystkim fajny gameplay.

Ja nawet nie lubię e-sportu, a wciągnąłem się bez reszty. Recenzja Nintendo World Championships: NES Edition
Ja nawet nie lubię e-sportu, a wciągnąłem się bez reszty. Recenzja Nintendo World Championships: NES Edition

Recenzja gry

Okazuje się, że można sprzedać tę samą grę po raz czwarty, jeśli zrobi się to dobrze. Nintendo World Championships: NES Edition wciąga bez reszty, a aspekt rankingów online sprawia, że rywalizacja nabiera jeszcze więcej rumieńców.