autor: Krzysztof Mielnik
Pearl Harbor: Atak o Świcie - recenzja gry
Pearl Harbor: Strike At Dawn to gra zręcznościowa osadzona w realiach II Wojny Światowej, a dokładniej amerykańsko-japońskiej wojny na Pacyfiku. Gracze sterują jednym z samolotów bojowych, które wówczas staczały walki w przestworzach...
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Recenzowanie gier jest zagadnieniem niezwykłym. O ile bowiem w pewnych okolicznościach człowiek garnie się do przelania całych tabunów swoich spostrzeżeń, a pisanie tekstu idzie mu lekko, zgrabnie i ciekawie, o tyle kiedy indziej wzdryga się na samą myśl o konieczności spłodzenia artykułu. Kiedy zaś w obliczu groźnie wyzierającego zza horyzontu słowa 'deadline' przykuje się już do krzesła z ostatecznym postanowieniem popełnienia tekstu, może przesiedzieć nad pustym wordowskim arkuszem bite dwie godziny uzupełniwszy ledwie kilka linijek i rozmyślając, jakby tu wykrzesać z siebie krztę chęci, a i cierpliwości, nie gniotąc gry już na wstępie. Nietrudno się domyślić, iż pierwsze z przedstawionych zachowań dotyczy opisywania produktu wielkiego. Drugie - takiego, który już idąc do tłoczni żegnany był przez lamentujących producentów pełnym bezradności krzyżykiem na drogę.
W świecie kina spod wzgórz Hollywood rok 2001 stał pod znakiem "Pearl Harbor"; pompatycznej powieści o miłości w świecie czającej się śmierci, niepewności jutra i wszechobecnej wojny. Produkcji filmu towarzyszyła tak gigantyczna kampania promocyjna, że pomimo wielu niedociągnięć i niemiłosiernych dłużyzn, rozsławił on na nowo niegdysiejszą tragedię amerykanów - od Antarktydy aż po Grenlandię. Trudno się więc dziwić, iż w tej popularności swoją szansę wywęszyli również producenci gier komputerowych. Czym prędzej podwijając rękawy, ludzie z zaprawdę skromnych studiów ASAP Games, Way Forward Technologies i Valusoft stworzyli kolejno gry o tytułach: "PH: Zero Hour", "PH: Defend the Fleet" oraz "Beyond Pearl Harbor: Pacific Warriors". Uzupełniając stawkę, w naszym kraju Lemon wydał "PH: Cienie nad Oahu". Absolutnie wszystkie z tych pozycji przemknęły przez globalny rynek bez najmniejszego szumu, niknąc z oczu niczym małe samolociki, tonące gdzieś w bezkresie Pacyfiku.
Ostatnią jak dotychczas grę posiadającą dumne "Pearl Harbor" w tytule jest "Strike at Dawn". Po nie pozostawiającym wątpliwości wstępie do recenzji, wiadomo już, że także ta gra nie przedstawia sobą zbyt wielkiej wartości. Jakże by jednak miało być inaczej, kiedy jej polska premiera spóźniona została o dwa długie lata.
Jeśli miałbym wskazać na największą zaletę gry, bez wahania stwierdziłbym, iż są nią wymagania sprzętowe. Pentium II, 128 RAM i karta z obsługą grafiki 3D to sprzęt, który należy już do poprzedniej epoki, więc zagrać w "Atak o świcie" może potencjalnie każdy. Drugim z plusów jest cena. 20 złotych trudno nazwać wydatkiem wielkim.
Listę wad rozpocznijmy od prostoty rozgrywki. Czy to aby nie powinna być zaleta? Ależ tak. Tyle, że gra XXI wieku, chcąc konkurować z innymi w swym gatunku, musi łączyć w sobie prostą, intuicyjną obsługę ze złożonością opcji udostępnionych grającemu. Nie od każdego tytułu należy od razu oczekiwać możliwości dostępnych we "Flight Simulatorze", jednakże sytuacja w której wylatujemy w misję, strzelamy, uciekamy przed atakami, strzelamy, uciekamy, strzelamy (nie przejmując się ani stabilnością lotu, ani szerzej pojętymi ustawieniami maszyny, ni też mającą utrzymać logiczną kolej rzeczy taktyką) i jedyną rzeczą, jakiej pilnujemy, jest własny ogon, przypomina mi raczej stare, poczciwe gierki z Amigi, niż produkcję wydaną w ostatnim kwartale 2003 roku.
Inna rzecz, że gra mimo swej prostoty nie jest łatwa. Panujący w powietrzu harmider sprzyja częstemu obrywaniu, na co niestety wielokrotnie nie jesteśmy w stanie nic poradzić. Naprawdę nie wiem, gdzie znajdują się moi kompani akurat wtedy, kiedy wszystkie Japońce sprzysięgły się, by mnie zestrzelić. Może wrócili się do bazy? A może w tym wszechobecnym bałaganie właśnie pomagają wrogowi kopać mój zadek?
Chociaż zdecydowanie jestem zwolennikiem rozwiązań symulacyjnych, z reguły doskonale potrafię wczuć się w zręcznościowy charakter rozrywki. Nie tutaj jednak. W tym akurat przypadku jest to bowiem rozgrywka biedna, nie przynosząca graczowi satysfakcji z sukcesów, budząca za to szczerą wrogość w przypadku nader częstych niepowodzeń.
Powiedzmy coś o realiach gry, próbując dać sobie chwilę wstrzymania od krytyki :) Otóż misje - których w sumie spotykamy tu 15 - w całości traktują o historycznych wydarzeniach znad Pacyfiku okresu wojennego. Rozgrywka toczy się nie tylko w okolicach Pearl Harbor, prowadząc nas wzdłuż Oceanu Spokojnego przez przestworza nad Wyspami Salomona, czy Nowej Gwinei aż po stanowiącą chorobliwie ciężkie do wykonania zadanie - Okinawę. Oczywiście kwestia oddania realiów w praktyce to już inna sprawa, ale briefingi przed akcją pozwalają na zapoznanie się z pewnymi faktami w sposób nie budzący większych zastrzeżeń.
Autorzy postarali się również o autentyczne maszyny. Hayabusa, Boeing B-17, Boeing B-29, Republic P-57 Thunderbolt i A-20G Havoc to te najbardziej znane. Ich nazwy z pewnością obiły się o uszy nawet największych laików. O sterowaniu i odczuciach z prowadzenia wypowiedziałem się już wcześniej - Arcade pełną gębą, na dodatek - niestety - niezbyt ładnie pachnącą...
A jaki poziom reprezentuje grafika? Co z dźwiękiem?
Hm. Zacznijmy lepiej od tego drugiego. Niezbyt zapadający w pamięci, ale w gruncie rzeczy całkiem przyzwoity motyw muzyczny towarzyszy nam podczas buszowania po menu i ustawiania parametrów. Ot, spokojna muzyka zwiastująca nadejście ciężkich batalii. Dobrze, że autorzy nie wrzucili tu jakiegoś "skocznego" świństwa, bo płytka chyba od razu wylądowałaby za oknem :> Nie jest źle także podczas właściwej rozgrywki. Tutaj co prawda pierwsze skrzypce gra ryk silnika naszego aeroplanu, przypominający bardziej odgłos wydawany przez kosiarkę do trawy, niż np. bombowca, ale generalnie nie można się czepiać. Bywały tytuły, w których brzmiało to bez porównania gorzej.
Inna sprawa, jeśli mówimy o grafice. Tu nadciągają ciemne chmury, a krew burzy się w żyłach. Jak to możliwe, by świat wyglądał tak szaro, niewyraźnie i niechlujnie? Gdyby Bóg takim uczynił krajobraz wysp Pacyfiku, wszyscy zamieszkujący te rejony ludzie już dawno, w okresie ostatniego podrywu zdrowego rozsądku popełniliby zbiorowe samobójstwo. Daruję już nawet dość skromnie wykonane modele samolotów. OK. - tych lata w powietrzu dużo i by wymagania sprzętowe diametralnie nie wzrosły, a płynność gry nie przycinała, powinno tak zostać. Jednak posępne niebo, ani jednego ruchomego obiektu nań (nie licząc maszyn, rzecz jasna), a nade wszystko beznadziejnie oteksturowany ocean to już trochę za dużo, jak na poziom tolerancji gracza przyzwyczajonego do cudów - niewidów. Przypominam po raz wtóry - Drodzy Państwo -mamy rok 2003!
W perspektywie sprzedaży gry w cenie 19,90 zł naszemu dystrybutorowi nie opłaciło się dopłacać poprzez organizowanie spolszczenia. Sytuacja zrozumiała, toteż mimo braku rodzimych tekstów nie będę się na nią burzył. Nie jest to cRPG, czy przygodówka, by jej przejście wymagało znajomości języka Szekspira.
Cóż mogę powiedzieć słowem podsumowania? Pięć lat temu - jak najbardziej. Trzy wiosny później - z oporem. Dziś - przykro mi, lecz wysokich lotów produkcji firmy KOCH Media nie wróżę.
Krzysztof „Bakterria” Mielnik