Paper Mario: The Thousand-Year Door Recenzja gry
autor: Adam Celarek
Recenzja gry Paper Mario: The Thousand-Year Door - płaski świat o zaskakującej głębi
Niby z papieru, a zaskakuje głębią - Paper Mario: The Thousand-Year Door to mieszanka prostych systemów wzbogaconych o pomysłowe rozwiązania sprawiające, że przygody kartonowego hydraulika co chwilę pokazują nam coś nowego.
Recenzja powstała na bazie wersji Switch.
Pomimo wieloletniej przyjaźni z grami Nintendo seria Paper Mario zawsze jakoś umykała mojej uwadze. Kojarzyłem ją głównie jako nieco nietypowy spin-off przygód wąsatego hydraulika z mechaniką jRPG, który przez fanów marki darzony jest niemałą sympatią. Moje zainteresowanie zostało jednak rozbudzone, gdy we wrześniu zeszłego roku japoński gigant zapowiedział remaster kultowego The Thousand-Year Door, wydanego pierwotnie na stareńkiego GameCube’a. Podekscytowani tą informacją znajomi entuzjaści cyklu szybko zaczęli zachęcać mnie do zagrania, przedstawiając grę jako „tego najlepszego papierowego »Mariana«” i świetną okazję do zapoznania się z serią. I wiecie co... chyba zaczynam rozumieć ich punkt widzenia.
To nie jest recenzja techniczna!
Po szczegółowe informacje na temat tego, jak nowy Paper Mario radzi sobie na Switchu, zapraszamy na serwis Futurebeat.pl, gdzie czeka na Was artykuł Nigdy nie wierzyłem, że polubię 30 fps. Recenzja techniczna Paper Mario: The Thousand-Year Door.
Tajemnica tysiącletnich drzwi
Szubienica jako centralny punkt miejskiego rynku? Osobliwe...Paper Mario: The Thousand-Year Door, Nintendo, 2024.
Historię w The Thousand-Year Door rozpoczyna tajemniczy list, w którym księżniczka Peach prosi odzianego w czerwień hydraulika o pomoc w rozszyfrowaniu pewnej mapy. Płaski jak kartka bohater wyrusza w podróż do okrytego złą sławą miasteczka Rogueport, w podziemiach którego ukryte zostały tytułowe tysiącletnie drzwi. Na zapieczętowanych wrotach próbują położyć łapska złowrodzy X-Nauci. Mario, uzbrojony w mapę oraz chęć uratowania uprowadzonej przez antagonistów księżniczki, zmuszony jest do odnalezienia siedmiu artefaktów, które pozwolą mu otworzyć drzwi i ujawnić kryjący się za nimi sekret. W trakcie swojej podróży odwiedza wiele różnorodnych regionów oraz poznaje grupkę oddanych towarzyszy, którzy pomagają mu w jego niebezpiecznej misji.
Gracze kojarzący hydraulika głównie z dwuwymiarowych platformówek mogą przeżyć niemały szok na widok tego, jak wiele opowieści udało się utkać na bazie kolorowego uniwersum Grzybowego Królestwa. Główny wątek polowania na kryształowe gwiazdy oraz poszukiwań Peach stanowi szkielet fabuły spajający w całość osiem rozdziałów gry, z których każdy okazuje się własną, zamkniętą historią. W większości z nich Mario trafia do nowego obszaru, dręczonego jakimś problemem, który protagonista musi rozwiązać.
Każdy z rozdziałów różni się klimatem od pozostałych.Paper Mario: The Thousand-Year Door, Nintendo, 2024.
Nie zapuszczając się na terytorium spoilerów, warto podkreślić, że opowieść potrafi całkiem nieźle trzymać w napięciu, ma kilka interesujących zwrotów akcji i generalnie stanowi dobrą motywację do przechodzenia kolejnych etapów. Na pochwałę zasługuje jednak przede wszystkim zróżnicowanie wszystkich chapterów. Morska podróż statkiem, pomoc w odbijaniu domu maleńkich Puni czy pięcie się po szczeblach kariery zapaśniczej to tylko część z sytuacji, w jakie wplątuje się hydraulik, zaś charakter każdego kolejnego poziomu znacznie różni się od poprzedniego. Ciekawym zabiegiem są także krótkie sekwencje pomiędzy rozdziałami, które uzupełniają fabułę o perspektywę innych postaci. Dzięki nim gracz może lepiej poznać motywacje antagonistów oraz obserwować rozwój wydarzeń w innych częściach świata.
Tym, czego nie spodziewałem się w kolorowej grze z Mario, jest zaskakująco mroczny klimat niektórych wątków zahaczających o takie kwestie jak przemoc w rodzinie, utrata tożsamości czy śmierć ukochanej osoby. Elementy te zostały sprawnie wplecione w szerszą strukturę historii i nie wybijają z rytmu, jedynie lekko podkreślając pewne aspekty całości.
Bohaterowie na ekranie nierzadko posługują się ciętym, kwiecistym językiem.Paper Mario: The Thousand-Year Door, Nintendo, 2024.
Na plus wypadają także bohaterowie, a zwłaszcza świta tytułowego herosa. Barwna ekipa, jaką Marian kompletuje w trakcie swojej przygody, złożona jest z wyrazistych i sympatycznych postaci, które łatwo polubić. Moim faworytem był mały Yoshi (możemy mu zresztą sami nadać imię) operujący językiem, jakiego nie powstydziłby się zaprawiony w bojach rzezimieszek. Rozgadani bohaterowie chętnie komentują aktualne wydarzenia, uzupełniając luki pozostawione przez niemego protagonistę, posługującego się co najwyżej pojedynczymi gestami i okrzykami. Możliwość „aktywowania” tylko jednej postaci jednocześnie powodowała, że niejednokrotnie łapałem się na rozważaniach: „Hmm... ciekawe, jak zareagowałaby na to postać X”.
Całkiem ambitna opowieść oraz barwni bohaterowie sprawiają, że tym trudniej przychodzi zaakceptować fakt, iż Nintendo wciąż uparcie nie decyduje się na lokalizację swoich gier w Polsce. Wydaje mi się bowiem, że niejednemu młodszemu graczowi znad Wisły opowieść z Tysiącletnich drzwi przypadłaby do gustu.
Odblokowanie porywistego oddechu Madame Flurrie umożliwia zdmuchiwanie wybranych elementów płaskiego świata.Paper Mario: The Thousand-Year Door, Nintendo, 2024.
Mechanika na papierze
Podstawowymi elementami rozgrywki w Paper Mario: The Thousand-Year Door są eksploracja oraz walka. Podczas tej pierwszej gracz zwiedza całkiem rozległy świat złożony z miasta Rogueport (stanowiącego swoistą bazę wypadową) oraz przylegających doń krain. Pomimo dwuwymiarowości wycięty z kartki bohater przemieszcza się w trójwymiarze, wchodząc w interakcje z postaciami i otoczeniem. Po drodze natrafia na różnorodne zagadki, które w mojej opinii stanowią jeden z przyjemniejszych aspektów związanych z eksploracją. Łamigłówki w sprytny sposób wykorzystują przestrzeń, zmuszając gracza do kreatywnego używania nowo pozyskanych umiejętności towarzyszy oraz samego Mario. Bardzo wiele z nich zresztą w pomysłowy sposób uwzględnia „papierowość” świata przedstawionego oraz fakt jednoczesnego istnienia planów dwu- i trójwymiarowych.
Przyjemność z eksploracji bywa jednak niekiedy przyćmiewana frustracją związaną z projektem niektórych poziomów. Wiele z nich zakłada bowiem dość uciążliwy backtracking zmuszający do ponownego odwiedzania tych samych korytarzy i komnat. Nie pomaga również zupełny brak minimapy, która znacznie ułatwiłaby nawigację w pewnych dungeonach (patrzę na ciebie, Wielkie Drzewo).
Odznaki oferują przyjemne urozmaicenie systemu walki.Paper Mario: The Thousand-Year Door, Nintendo, 2024.
Na szczęście uciążliwe fragmenty stanowią absolutną mniejszość wszystkich etapów gry, a ogólne wrażenia towarzyszące odkrywaniu kolejnych światów oceniam zdecydowanie na plus.
Co jednak z drugą połową The Thousand-Year Door, czyli walką? Podążając tropem klasycznych jRPG, po wejściu w kontakt z przeciwnikiem postać gracza przeniesiona zostaje na osobny ekran. Mario może przyzwać do pomocy jednego ze swoich towarzyszy, wraz z którym wymienia się ciosami z niemilcami. Poza klasycznym skokiem na głowę oraz machnięciem młotem hydraulik i jego pomagier wykorzystać mogą jeden z ataków dodatkowych lub przedmiot z ekwipunku (znaleziony w świecie gry bądź kupiony w sklepie). Wpływ na przebieg starcia mają również specjalne odznaki (badge), czyli elementy wyposażenia oferujące szereg bonusów.
Dobre wyczucie czasu pozwala również na zniwelowanie obrażeń zadawanych w chwili uderzenia wroga.Paper Mario: The Thousand-Year Door, Nintendo, 2024.
Pomimo prostych założeń potyczki w The Thousand-Year Door w ciekawy sposób modyfikują podstawowe założenia systemu turowego. Dla przykładu: każdy z wyprowadzonych ataków wiąże się z koniecznością wykonania króciutkiej sekwencji QTE. To, jak sobie w niej poradzimy, wpływa bezpośrednio na liczbę obrażeń, które zada nasza postać. System ten przełamuje nieco monotonię turowych starć i zmusza do większej uwagi, choć muszę szczerze wyznać, że po wielu godzinach gry konieczność wbijania tej samej kombinacji przycisków po raz setny robi się nużąca.
Nie bez znaczenia pozostaje także publiczność. Tłum obserwujący każdą z walk aktywnie wpływa na niektóre starcia, np. rzucając przedmiotami na scenę będącą polem walki. Entuzjastyczny doping fanów (których da się zresztą dodatkowo zagrzewać do kibicowania) służy również ładowaniu specjalnego paska, który może być następnie wykorzystany do aktywowania potężnych ruchów specjalnych.
Oprawa w zgrabny sposób umieszcza płaskie obiekty w trójwymiarowej przestrzeni.Paper Mario: The Thousand-Year Door, Nintendo, 2024.
Różnorodność bestiariusza otwiera również furtkę do eksperymentów. Odporność niektórych przeciwników, synergie pomiędzy potworkami oraz odmienne ruchy specjalne szybko zmuszają do taktycznego wybierania oraz kolejkowania ataków. Staje się to szczególnie istotne podczas walk z bossami, którzy testują nasze zrozumienie podstawowych mechanik zabawy.
Całokształt gameplayu w nowym-starym Paper Mario jawi się zatem jako przyjemna mieszanka prostych systemów wzbogaconych o pomysłowe rozwiązania urozmaicające grę. Eksploracja świata przeplatana walkami i łamigłówkami, pomimo drobnych problemów, powinna zapewniać satysfakcjonujące doświadczenie przez cały czas potrzebny do przejścia tego tytułu.
Piękna, rozkładana książka
Kojarzycie może takie książeczki dla dzieci, w których po otwarciu papierowe struktury unoszą się, tworząc trójwymiarowe dioramy? Materiały tego typu były pierwszym, co przyszło mi do głowy po uruchomieniu Paper Mario: The Thousand-Year Door. Jak wskazuje tytuł, niemal cały świat przedstawiony skonstruowany jest tu z papierowo-tekturowych wycinanek. Nie oznacza to jednak, że brakuje w nim głębi. Płaskie struktury niejednokrotnie nachodzą na siebie, tworząc kolejne plany, pomiędzy którymi gracz może się przemieszczać. Pewne płaszczyzny łączą się, dając trójwymiarowe bryły, reprezentujące np. niektóre budynki w grze. Te zresztą w piękny sposób składają i rozkładają się w momencie, gdy postać sterowana przez gracza do nich wejdzie.
Świat gry usiany jest drobnymi nawiązaniami i easter eggami. Tutaj klasyczny Game Boy Advance w roli komputerowego terminala.Paper Mario: The Thousand-Year Door, Nintendo, 2024.
Tak skonstruowany świat pozostaje jednocześnie szalenie konsekwentny i świadomy własnej „papierowości”. Dotyczy to zarówno wspominanych wcześniej zagadek wykorzystujących przestrzeń, jak i drobnych, wizualnych gagów. Przyznam, że parsknąłem śmiechem, gdy po raz pierwszy natrafiłem na leżące płasko na podłodze postacie „ukrywające się” pod sześciennym bloczkiem.
- wciągająca i dość ambitna fabuła;
- świetne zagadki sprytnie wykorzystujące założenia świata przedstawionego;
- przyjemny turowy system walki pełen urozmaiceń;
- prześliczna oprawa wizualna.
- miejscami męczący backtracking;
- potencjalne problemy z perspektywą w sekcjach platformowych;
- brak polskiej wersji językowej.
Papierowość świata w połączeniu z pełną paletą barw tożsamą dla gry z hydraulikiem w tytule daje zachwycający efekt, trudny do porównania z czymkolwiek innym w wirtualnej rozrywce. W zasadzie mój jedyny problem związany z oprawą wideo dotyczy okazjonalnych sekwencji platformowych, podczas których miałem lekkie problemy z określeniem głębi przestrzeni na niewielkim ekraniku konsolki Switch Lite.
Przyjemnie wypada również warstwa audio gry. Charakterystyczne dla regionów, postaci oraz scen utwory sprawnie budują atmosferę, a kilka z nich zapadło mi nawet w pamięć na nieco dłużej (świetnie zremiksowany klasyczny motyw Bowsera). Fani oryginału docenią zapewne również możliwość włączenia klasycznego, niezremasterowanego soundtracku rodem z GameCube’a.
Szansę daj Marianowi
Pomimo drobnych problemów trudno mi ocenić mój pierwszy kontakt z serią Paper Mario inaczej niż pozytywnie. Tysiącletnie drzwi zabrały mnie w bardzo przyjemną, wielogodzinną podróż, w trakcie której czerpałem autentyczną frajdę z odkrywania fabularnych zawiłości oraz sekretów papierowego świata. Jeżeli więc nie odstrasza Was cukierkowa oprawa i macie ochotę spróbować czegoś nieco bardziej nietypowego, Paper Mario: The Thousand-Year Door jest produkcją, która powinna Was zainteresować.
Druga opinia
Ocenia Filip „Drepag” Melzacki
Reakcja fanów na ogłoszenie remake’u The Thousand-Year Door była niezwykle entuzjastyczna – i nie ma się co dziwić, w końcu to najbardziej uwielbiana gra z serii. Trudno nie odnieść wrażenia, że takie emocje wywołała nie tylko sama gra, ale też implikacja, iż Intelligent Systems i Nintendo mogą w końcu powrócić do dawnego schematu rozgrywki po mocno kontrowersyjnych nowszych odsłonach cyklu. Sam z wielką chęcią powróciłem do miasteczka Rogueport i mogę śmiało rzec – The Thousand-Year Door dalej się trzyma. Fabuła jest prosta, ale każdy rozdział okazuje się diabelnie kreatywny, a sympatyczne, zapadające w pamięć postacie i świetnie napisane dialogi skutkują produkcją, przy której dobrze bawić mogą się zarówno dorośli, jak i nieco starsze dzieciaki. Klimatem gra mocno zresztą różni się od typowej platformówki z hydraulikiem – miasteczko Rogueport jest pełne typów spod ciemnej gwiazdy, na rynku stoi szubienica, miejscowa mafia (prawdopodobnie) łamie nogi wrogim gangusom, a ostatni boss może wystraszyć młodszych odbiorców. System walki nadal jest świetny i zapewnia masę frajdy. Większość gry wydaje się dość prosta, ale końcówka może sprawić problemy, bonusowi superbossowie zaś wymagają opanowania mechanik do perfekcji.
Wizualnie remake jest cudny, barwny, szczegółowy i opatrzony pięknym oświetleniem, dzięki któremu po wszystkie papierowe lokacje aż chce się sięgnąć ręką. Boli nieco klatkaż obcięty do 30 klatek, ale po pierwszym rozdziale przestało mi to jakkolwiek przeszkadzać. Przeszkadza natomiast wolniejsza prędkość tekstu oraz wybierania opcji podczas walki, przez co początek gry może się strasznie dłużyć. Muzykę zremasterowano cudownie, zaś tradycjonaliści mogą powrócić do pierwotnej ścieżki dźwiękowej. Największy problem oryginału, momentami koszmarny backtracking, nieco tu poprawiono, choć nie usunięto go całkowicie. Koszmarne są natomiast side questy i kompletnie nie rozumiem, dlaczego możemy aktywować tylko jeden naraz. Latanie questodawcy po jedzenie lub inne pierdoły ze wszystkich stron świata dalej okazuje się upierdliwe (choć dzięki hubowi szybkiej podróży nieco mniej), a nagrody nadal najczęściej niewarte zachodu. Jest jednak kilka wyjątków, które są godne uwagi, co irytuje jeszcze bardziej – nie można przez to rzucić wszystkich side questów w cholerę.
Pomijając kilku nowych superbossów, wprowadzoną wygodę (np. możemy teraz pominąć animację gotowania potraw, dzięki czemu z tej mechaniki tym razem chce się korzystać) i poprawioną lokalizację przywracającą na nowo pewne wątki i sceny wycięte z oryginalnego angielskiego tłumaczenia, The Thousand-Year Door to jednak dalej ta sama gra z GameCube’a. Czy to źle? Absolutnie nie – to nadal czołówka produkcji z hydraulikiem w roli głównej i zdecydowanie jedno z najlepszych RPG sygnowanych logiem Mario. Mimo okazjonalnej irytacji bawiłem się wyśmienicie i cieszę się z zakupu, mając nadzieję, że następna odsłona serii dostarczy porównywalny poziom kreatywności.
Moja ocena: 8,5