autor: Piotr Bielatowicz
NBA Live 07 - recenzja gry
Jedna z najbardziej znanych i uważanych za najlepsze serii sportowych w historii gier. W tym roku położyliśmy ręce na przyszłorocznej edycji dość wcześnie - efekty w tekście.
Electronic Arts prawdopodobnie nigdy by się nie wybiło na największego na świecie wydawcę gier wideo (nie wliczając producentów konsol), gdyby nie jej słynne serie sportowe – od FIFY poczynając, a na Need For Speed kończąc. Omawiana niżej NBA LIVE jest nie tylko najsłynniejszą serią koszykarską, ale też jedną z tych, które na swój tytuł w dużej mierze zasługują. O ile do innych dyscyplin (z FIFĄ na czele) można mieć wiele zastrzeżeń, tak przez szereg lat to właśnie NBA była uważana za najbardziej udaną serię stworzoną przez sportowy oddział błękitnych, EA Sports. (Na marginesie warto zaznaczyć, że objawieniem ostatniego roku jest Madden, który dzięki niesamowitej reklamie i otoczce związanej z next-genowową grafiką wybił się na pretendenta do najlepszej gry sportowej EA wszech czasów – ale to temat do zweryfikowania przez inny tekst). Atmosfera podgrzana, czas włączyć konsolę.
Po zabootowaniu wita nas intro zmontowane z fragmentów gry – i to zmontowane świetnie. Niestety, toporność obiektów in-game w A.D. 2007 trochę już razi, i tylko trochę pomaga tutaj wybór naprawdę widowiskowych animacji (których w grze dużo, ale o tym później) i ujęć kamery. Zwłaszcza, że wysiadają one w porównaniu z wstawkami video z prawdziwej ligi NBA, którymi raczą nas w menu.
To ostatnie zaś wykonano świetnie – jest jasno, schludnie i uporządkowanie. Na głównym ekranie prezentowane są sylwetki najsłynniejszych zawodników – vide Tim Duncan, Vince Carter, Kobe Bryant, Shaquille O’Neal, Steve Nash itd. – wraz ze zmontowanymi fragmentami ich co efektowniejszych akcji. Zbędne bajerki? Może, ale jeśli jest na nie miejsce na DVD-ku, to powinny być obowiązkowe w każdej grze.
W ogóle, widać wszędzie kasę – i to zarówno tę, którą wyłożono na licencje, jak tę, którą wpakowano w developing. Niekiedy miesza się to, jak w przypadku muzyki. Nie oszczędzano sobie i playlista w grze jest naprawdę obszerna. Możemy zresztą, jak w przypadku innych tytułów tego wydawcy, zmieniać często sami kawałki, aby słuchać ulubionych piosenek. Klimaty to oczywiście głównie czarny rap lub nieco szybsze remiksy z tego samego nurtu, dopingujące do szybkiej akcji. Ameryki tym nie odkryto, niemniej wybór niezły – kawałki nie są wcale jakimś zapisem top listy i nie ma w nich osłuchanych utworów.
Ogółem, muszę przyznać, że dawno żadna gra nie miała w moim odczuciu równie przyjemnej otoczki jak właśnie NBA LIVE 07. Widać, że EA dużą wagę przywiązuje do opakowań. Menu zresztą poza świetnym projektem ma też bardzo rozbudowane opcje konfiguracyjne. Zmienić możemy dużo aspektów mających przełożenie na grę, zaczynając od zasad, na ustawieniach gameplay’a kończąc. Wśród tych ostatnich m.in. szybkość rozgrywki (przyznam się, że podkręcałem go trochę, gdyż dopiero przy większym ‘speedzie’ gra nabiera rumieńców i znika lekka drętwość), czy częstotliwość występowania zdarzeń takich jak faule w różnych sytuacjach (wyskok, blok etc.). Ogółem, plus za personalizację.
Do wyboru oddano nam oczywiście więcej wszystkiego niż kiedykolwiek – drużyn, stadionów, duperelek. Zaraz słówko o tych ostatnich, a wcześniej ciekawostka związana z klasyfikacją drużyn. Gra domyślnie ma wbudowane ratingi wszystkich teamów. Wynika z nich między innymi, że drużyny gwiazd biją na głowę zwykłe (w skali do 99 najwięcej z ligowych mają Phoenix Suns z wynikiem 95, następne drużyny co najwyżej 93). Drugie spostrzeżenie – drużyny gwiazd z lat wcześniejszych niż dwie ostatnie dekady XX wieku (oba po maksie) mają gorsze notowania niż większość zwykłych drużyn. Europatriotów połechta fakt, że wg Amerykanów Euro All-Stars również ma maksa – więcej niż międzynarodowa drużna gwiazd.
Każda z drużyn ma oczywiście więcej statystyk, wyciąganych na podstawie jeszcze bardziej szczegółowych statsów każdego z zawodników. Ci ostatni zaś jeszcze lepiej scharakteryzowani zostali poprzez przyporządkowaną każdemu listę gwiazdorskich tricków i zdolności – oczywiście, mają one przełożenie na rozgrywkę i można je śmiało stosować. Niby to wszystko fajne, ale ma jedną zasadniczą wadę – zróżnicowanie poziomu trudności zależy w dużej mierze od tego, kim się gra, a nie wyłącznie od umiejętności gracza. Uznałbym to za jeden z wyróżników odróżniających ‘gry’ od symulacji – ale do tego tematu jeszcze wrócę pod koniec.
Zanim zejdę na parkiet, by już z niego nie zejść, jeszcze wspomnę o dwóch detalach. Pierwszy chciałbym nazwać product placementem, ale niestety – to określenie stosuje się jedynie do reklamowego umieszczenia reklamowanych przedmiotów podczas akcji. Tutaj zaś mamy już do czynienia ze zwykłymi reklamami umieszczonymi w grze. Co prawda nie są one puszczane osobno, ale i tak oglądanie jakichś Toyot w menu podczas przerw między kwartami trochę irytuje. W końcu, za grę płacimy wystarczająco dużo, żeby uwolnić się na jakiś czas od rzeczywistości i skupić na tym, co lubimy, a nie być dalej indoktrynowanymi przez producentów różnorakich dóbr. Najgorsze, że ostatnie doniesienia od EA mówią raczej o rozszerzeniu procederu – czyżby gry miały podzielić los telewizji upstrzonej reklamówkami czy stron internetowych zalanych migoczącymi banerami? Niewesoła wizja, a dla omawianej gry – minus.
Druga sprawa, o której chcę wspomnieć, to obiecane duperelki. Tutaj fajnym bajerem jest mała podróż sentymentalna, jeśli idzie o wygląd zawodników. Autorzy w grze umieścili bowiem masę różnych strojów. Różnią się one nie tylko odmianą ‘gościnną’ lub ‘gospodarską’, ale także okresem z którego pochodzą, a także odmianą (treningowa lub zwykła – alternatywne stroje). Miło, bo o ile nigdy nie byłem fanem sportu, to lubiłem oglądać swego czasu nocne transmisje z meczów na pewnej komercyjnej stacji ładnych parę lat temu, i fajnie jest sobie poszaleć drużynami w strojach utrwalonych w pamięci. Zwłaszcza, że w NBA – zarówno tej realnej, jak i jej cyfrowych adaptacjach – zawsze ważna była otoczka i realizacja.
Przechodząc na parkiet, najpierw zauważmy, że wyżej wspomniane aspekty dalej są silną stroną. Wygląd ekranu gry sprawia miłe wrażenie dynamicznej relacji, czemu pomaga całkiem niezły komentarz. Odpowiadają za niego dwie legendy – telewizji (Marv Albert – komentator, który doczekał się za swoją pracę miejsca w koszykarskim Hall of Fame) oraz koszykówki (Steve Kerr, który zapisał się w historii między innymi jako jeden z najskuteczniejszych ‘trzypunktowców’). Teksty tradycyjnie powtarzają się i nie zwraca się na nie uwagi, niemniej dodają dużo do atmosfery.
Skupmy się na grze, to będzie nieco więcej nieprzyjemności.
Wspomniałem już o zauważalnej drętwocie przy zwyczajnym ustawieniu szybkości, przy okazji intra zganiłem już też toporność postaci. Żeby nie było – postacie mają całkiem humanoidalne kształty, oteksturowano je również porządnie i z ich rozpoznawaniem nie ma żadnych problemów. To samo z animacją – motion capturing zrealizowano nieźle, masa ruchów nie tylko jest bardzo efektowna sama w sobie, ale również płynnie się ze sobą łączy. Nie można mieć także zastrzeżeń do animacji w sensie stricte technicznym – pomyka płynnie. Detale, jak odbicia zawodników na parkiecie czy śladowe cienie, również są na swoim miejscu. Sęk w tym, że to wszystko, co jeszcze niedawno robiło duże wrażenie, teraz wypada najzwyczajniej w świecie blado porównując do tytułów sportowych na następną generację czy chodzących na dopasionym pececie. Najwyższy czas zmienić generację konsol.
Jeśli idzie o rozgrywkę, to niestety nie podchodzi mi podejście symulacyjne. Dawniej gra sportowa była ‘grą’ – teraz jest ‘koszykówką’, ‘piłką nożną’ etc. Konkurencyjny, stworzony w siostrzanym teamie EA BIG NBA Street jakoś bardziej do mnie przemawia. Zasadniczo gra się podobnie, nawet sterowanie nie różni się bardzo – guziki pełnią te same funkcje, również druga gałka znajduje świetne zastosowanie do manipulowania balansem czy zmyłkami (duży plus za to). Niemniej tej grze brakuje w moim odczuciu jakiegoś pazura. Owszem, jest masa tricków i ruchów do nauczenia się i wykorzystania, da się podkręcić prędkość do sensownego poziomu, tytuł jest też silniej wymagający technicznie – jednak brak mu trochę świeżości, siły przebicia.
Miłośnicy samotnych sesji przed konsolą poczują się za to jak w domu – tryb kariery rozbudowany jak nigdy, można ustalać nie tylko wszelkie parametry związane z najbliższym meczem, ale też poingerować w kalendarz ogólny, wliczając w to spotkania prasowe czy treningi, co może mieć znaczenie dla kondycji przed ważnymi meczami w końcówce ligi, play-offach czy finałach. Wspomniane już tricki także mają jakiś urok, porównywalny do odkrywania nowych ciosów ulubionej postaci w mordobiciach. Są także elementy taktyczne – niektórzy zawodnicy lepiej potencjalnie grają z innymi, można też śledzić plotki asystenta (ponoć mają być niekiedy mylące, jak to w życiu – jakoś nie wgryzłem się na tyle, aby wyśledzić takie niuanse).
NBA Live jako symulacja spisuje się więc bardzo dobrze. Oprawa mimo ograniczeń technicznych jest dopracowana na tyle, że żaden element szczególnie nie razi (i to w obu wersjach – peesdwójkowej i xboxowej) i można się po pewnym czasie przyzwyczaić. Rozbudowane tryby dla jednego gracza potrafią także wypełnić czas samotnej osobie lubującej się w statystykach czy śrubowaniu umiejętności swoich i prowadzonej drużyny. Sama gra jednak ginie trochę w natłoku różnego rodzaju liczb czy bajerków, przysłaniających trochę pozbawioną ducha rozgrywkę. I mimo potencjalnego bogactwa, jakie ta gra oferuje, już wiem, że po postawieniu ostatniej kropki w tej recenzji powędruje na półkę, a jej miejsce w czytniku podczas spotkań ze znajomymi zajmie miejsce niby prostszy, ale o wiele bardziej rajcowny, efektowny i dynamiczny NBA Street. Za to zwolennicy poprzednich gier z tej serii i wszelakich gier aspirujących do miana symulacji powinni czuć się usatysfakcjonowani.
Piotr „CCT” Bielatowicz
PLUSY:
- otoczka telewizyjnego show;
- bogaty soundtrack;
- tryb kariery rozbudowany do granic możliwości;
- możliwości personalizacji (w tym tempa rozgrywki).
MINUSY:
- wplecione do gry reklamy;
- oprawa wypada blado w porównaniu z innymi wersjami tytułu;
- głównie dla fanów symulacyjnego podejścia.