Trials Evolution Recenzja gry
autor: Przemysław Zamęcki
Motocrossowe zabawy z Newtonem w tle – recenzja gry Trials Evolution
Ekipa Red Lynx zgodnie z zasadą więcej, lepiej, ładniej przygotowała kolejną odsłonę serii Trials. Sprawdzamy, czy niezmieniona formuła rozgrywki nadal może się podobać.
Recenzja powstała na bazie wersji X360.
- jeżeli odcina kupony od Trials HD, to z gracją;
- rewelacyjny silnik fizyczny;
- sięgające zenitu emocje współzawodnictwa w sieci;
- potężny edytor poziomów;
- syndrom jeszcze, jeszcze, jeszcze...
- drobne problemy z doładowywaniem tekstur.
Sypnęło ostatnio hitami w usługach zajmujących się dystrybucją sieciowego dobra. Dopiero co zachwycałem się FEZ-em, a tu już w ramach akcji Summer Arcade Microsoft rzucił kolejną perełkę. Trials Evolution z miejsca stało się najpopularniejszym tytułem na Xbox Live Arcade, co nie powinno dziwić nikogo, kto pobawił się choć przez chwilę poprzednim dziełem ekipy Red Lynx, czyli Trials HD. Wierność fanów została nagrodzona. Evolution jest grą ładniejszą, bardziej rozbudowaną i sprawiającą jeszcze więcej frajdy niż poprzednia odsłona cyklu.
Jeżeli ktoś jakimś cudem nie wie, czym jest seria Trials, to śpieszę z wyjaśnieniem. To zręcznościówka z niesamowitym silnikiem odpowiadającym za działanie fizyki, w której zwyczajnie musimy w jak najkrótszym czasie i przy minimalnej liczbie błędów przejechać crossowym motocyklem z punktu A do punktu B, pokonując po drodze rozstawione przeszkody. Wydaje się to proste, ale to tylko pozory. W rzeczywistości, dzięki zaawansowanemu silnikowi fizycznemu i możliwościom sterowania nie tylko pojazdem, ale także położeniem środka ciężkości, którym jest motocyklista, mamy do czynienia z jedną z najbardziej wymagających gier zręcznościowych, w których mistrzostwo osiąga się liczącymi dziesiątki, a nieraz i setki, podejściami do każdego z przejazdów.
W Trials Evolution etapy podzielono według skali trudności. Dostęp do wyższego poziomu wymaga zdobycia konkretnej liczby medali za wyniki oraz zdania testu na odpowiednią licencję. Z początku przejechanie danej trasy na złoty medal nie sprawia większego problemu, ale już na „medium” zaczynają się schody. Na drodze pojawiają się bardziej skomplikowane przeszkody, toteż manewrowanie motocyklem wymaga intensywnej uwagi. Po zdobyciu najwyższej licencji etapy wręcz miażdżą poziomem trudności i na samo ich ukończenie, już bez oglądania się na czas i medale, trzeba poświęcić kilkadziesiąt podejść. A to i tak pod warunkiem, że nie będziemy się każdorazowo cofać do startu, tylko skorzystamy z punktu kontrolnego.
Gra wciąga niesamowicie. Porównanie z odkurzaczem jest tu niewystarczające. Bardziej adekwatne wydają się silniki Jumbo Jeta. Trials Evolution wysysa z człowieka ostatnie soki. Siada się przed telewizorem i zapomina o całym świecie. Chce się tylko jeszcze trochę pograć. Efekt ten powstaje dzięki możliwości rywalizacji z osobami z listy znajomych. I to rywalizacji namacalnej, niemalże bezpośredniej. Jeżeli któryś z kolegów przejechał wcześniej dany etap, to w trakcie zabawy przez cały czas będziemy widzieć reprezentującą go kropkę z podpisem ksywki, dzięki czemu łatwo zorientujemy czy jedziemy szybciej czy wolniej od niego. Jest to absolutnie genialny patent sprawiający, że rodzi się podświadoma chęć konkurowania i bycia najlepszym. A także ów syndrom jeszcze jednego podejścia. Co prawda rozwiązanie to nie jest niczym nowym i w bardziej ograniczonej formie występowało już w Trials HD, ale tam jego umieszczenie w górnej krawędzi ekranu nie wywoływało aż tak mocnego efektu.
Nowe etapy są wspaniałe nie tylko pod względem samych wyzwań. Seria wyszła na zewnątrz pomieszczeń fabrycznych i w końcu podziwiamy bardziej różnorodne krajobrazy. Widoki aż po horyzont sprawiają, że można odetchnąć pełną piersią. Ale nie to jest najważniejsze. W części etapów znajdują się ruchome obiekty, jak na przykład wielkie kamienne dłonie, którym nie wolno dać się zgnieść. Mało tego – istnieją nawet poziomy, które przez cały czas same się poruszają. Pojawiają się efekty atmosferyczne, przelatujące samoloty i śmigłowce oraz jadące samochody. Jest nawet poziom będący jawnym nawiązaniem do gry Limbo i przyznaję, że wygląda genialnie!
Wisienką na torcie okazuje się edytor tras. I to w dwóch wersjach. Uproszczonej, trochę podobnej do tego z Trials HD, i rozbudowanej, będącej potężnym narzędziem pozwalającym przygotowywać najbardziej skomplikowane etapy. Muszę w tym miejscu nadmienić, że przebieg trasy w Evolution wcale nie jest już wymuszony idealną prostą, a większość poziomów to zwyczajne trójwymiarowe lokacje, na których ustawiono kolejne punkty kontrolne. Start i metę można zaplanować w dowolnym miejscu, choć oczywiście kamera zawsze ustawia się tak, że motocykl pomiędzy punktami porusza się w linii prostej. Pozwala to na planowanie znacznie dłuższych etapów, do czego namawiają sami autorzy, przygotowując jeden, którego pokonanie wymaga kilku ładnych minut. Stworzoną trasą można podzielić się z innymi. Oczywiście nie ma też problemu ze ściągnięciem dowolnego poziomu opracowanego przez społeczność posiadaczy gry i z zapisaniem go na dysku twardym konsoli. Znacznie przedłuży to żywot nowego Trials.
Graficznie Evolution głowy nie urywa, ale i tak prezentuje się na tyle zadowalająco, że nie na miejscu byłoby narzekanie. Z jednym wyjątkiem. Przydałaby się jakaś łatka przyśpieszająca ładowanie tekstur, bo te brzydko doczytują się na naszych oczach tuż po uruchomieniu etapu. Nie przeszkadza to w żaden sposób w zabawie, ale chciałoby się, aby taki diament jak ten nie posiadał żadnej rysy. Muzycznie nie mam zastrzeżeń. Jest trochę ostrych brzmień, ale w gorączce zmagań z materią ten aspekt gry zupełnie umyka i nie ma większego znaczenia dla jakości rozgrywki.
Studio Red Lynx postąpiło mądrze, trzymając się sprawdzonej w poprzedniej grze formuły. Nie zmienia się tego, co zostało wypróbowane i działa. I o ile podstawy zabawy są identyczne, tak zakres poczynionych zmian jest na tyle duży, że całość nie sprawia wrażenia odcinania kuponów od znanej marki. Zgodnie z tytułem gry jesteśmy świadkami ewolucji serii. Bardzo udanej, poczynionej w oparciu o zasadę więcej, lepiej, ładniej. To jeden z tegorocznych „musisztomieciów”.