Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 27 kwietnia 2011, 12:32

autor: Szymon Liebert

Mortal Kombat - recenzja gry

Mortal Kombat powraca w wielkim stylu – gra znowu jest bezkompromisowa, brutalna i szalenie wciągająca. Jakie niespodzianki przygotowali twórcy ze studia NetherRealm?

Recenzja powstała na bazie wersji X360. Dotyczy również wersji PS3

Kiedy upadała firma Midway wszyscy myśleliśmy chyba o jednym – co stanie się z Mortal Kombat. Trudno wyobrazić sobie gatunek bijatyk bez tej zacnej serii. Z drugiej strony – mało kto wierzył w jej naprawdę udaną i odkrywczą kontynuację. Odsłona z bohaterami komiksowymi (Mortal Kombat vs. DC Universe) doczekała się dobrych recenzji i sprzedała naprawdę nieźle, ale fanatyków zbulwersowała zaskakującymi kompromisami. Po tym, jak marka została podratowana przez koncern Warner Bros., jej twórca Ed Boon mógł przeorganizować swoją ekipę w studiu NetherRealm i kontynuować prace nad nowym dziełem. Na fali popularności przeróbek, odświeżonych wersji klasycznych hitów, restartów czy resetów serii twórca zapowiedział szumnie powrót do korzeni i grę skierowaną do fanów klasyki sprzed lat. Oto nieczęsty przypadek, w którym obietnice producentów mają przełożenie na efekty – Mortal Kombat odzyskało charakter i znowu może straszyć „ekspertów” z telewizji.

Przygoda zaczyna się dość komicznie – od narcystycznego Johnny’ego Cage’a, który za każdym razem robi z siebie kretyna, ale jednak budzi sympatię. Później poznajemy losy słynnego turnieju Mortal Kombat z perspektywy kolejnych zawodników, przy okazji zagłębiając się w ich prywatne historie. Nie ma mowy o przesadnie osobistych wycieczkach czy melodramatycznych scenach, ale jak na bijatykę przystało, fabuła jest epicka (w końcu chodzi o losy świata). Odwieczny przywódca ziemskiej drużyny zawodników Raiden otrzymuje sygnał z przyszłości od samego siebie, z którego wynika, że bez podjęcia odpowiednich kroków Shao Khan zwycięży i pochłonie świat. Bóg grzmotów i piorunów próbuje zrozumieć znaczenie wizji i zmienić bieg wydarzeń. Niestety, jego decyzje przynoszą katastrofalne skutki – sytuacja pogarsza się z każdą walką. Zakończenie jest do przewidzenia, chociaż oferuje pewne niespodzianki i zapowiedź kontynuacji. Tak, Mortal Kombat 2, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, najprawdopodobniej powstanie.

Znane postacie, areny i ciosy – weterani serii będą zadowoleni.

Twórcom udało się w czytelny, zwięzły i jednocześnie wciągający sposób pokazać specyfikę każdego z bohaterów i przybliżyć ich turniejową motywację, a niejednokrotnie genezę (np. w przypadku Kabala). Wszystko to przypomina operę mydlaną (szczególnie w kwestii relacji Scorpiona i Sub-Zero) i w niektórych scenach jest idiotyczne (kiedy wojownicy tłuką się z byle powodu). Mimo to scenarzyści umiejętnie zmieniają klimaty i postacie, pozostawiając te najlepsze wątki na sam koniec. W finałowej bitwie wystąpi nie kto inny tylko Raiden, który zmierzy się z odwiecznym wrogiem ludzkości – Shao Khanem. Walka niezwykle dramatyczna i tylko z pozoru wymagająca – podpowiemy, że wystarczy używać teleportu i kopać wroga w plecy. Tak czy inaczej, opowieść streszcza wydarzenia z trzech odsłon Mortal Kombat w widowiskowy i angażujący sposób. Fanom serii trudno będzie oderwać się od ekranu, a osoby nieznające uniwersum spędzą kilka godzin w przedziwnym i niepokojącym świecie. Pokażcie dowolne „fatality” komuś, kto nigdy nie grał w grę Eda Boona, a na pewno wprawicie go w konsternację.

System walki w Mortal Kombat powraca do klasycznych rozwiązań, chociaż wzbogaca je o kilka nowych pomysłów. Weterani serii będą mogli z pamięci wykonać większość charakterystycznych akrobacji. Repertuar każdego z bohaterów składa się z niskiego i wysokiego kopniaka oraz ciosu, bloku, rzutu, kilku kombosów i specjalnych ataków (w trybie „tag” dochodzą do tego ataki dwuosobowe). Ważnym elementem jest pasek energii, który ładujemy podczas pojedynków – dzięki niemu wyprowadzamy kontry na chwyty, wzmocnione ataki specjalne oraz sekwencje „x-ray”, czyli zautomatyzowane uderzenia łamiące kości. Ten ostatni element to zupełna nowość w serii, za pomocą której autorzy chcieli zrealizować kilka celów. Po pierwsze – to kolejna okazja do tego, żeby pokazać sadystyczne ujęcia i podrażnić cenzorów oraz przeciwników brutalności w grach. Po drugie – za pomocą ruchów „x-ray” każdy gracz może zmienić losy bitwy w prosty sposób i przy okazji zobaczyć widowiskową scenę. Profesjonalni zawodnicy z łatwością zablokują tego typu techniki, ale na sztuczną inteligencję działają one świetnie, chociaż przy dużym natężeniu po prostu nudzą (to oczywiście syndrom wszelkich oskryptowanych scen w grach).

Osobnym tematem są słynne „fatality”, które powracają w wielkim stylu, o ile można użyć tego określenia w stosunku do czegoś tak chorego, pokręconego i obrzydliwego. Nowy Mortal Kombat to istny festiwal przemocy, a przy tym najdziwniejsza lekcja ludzkiej anatomii, w jakiej weźmiemy w tym roku udział. Szatkowane torsy, odpadające głowy, wyrywane kręgosłupy, odcinane kończyny i skóry zdzierane żywcem to tylko mała namiastka kreatywności Eda Boona i jego specjalistów od widowiskowych finałów. Poprzeczka została zawieszona wysoko i w kolejnej części twórcy będą musieli zastosować niewyobrażalne środki, aby zrobić na kimkolwiek wrażenie. Sporą zagwozdką dla psychologów w najbliższych tygodniach będzie to, jak bardzo powyższe pomysły wciągają, bawią i śmieszą – jeśli chwalisz się komuś tą grą, to zaczynasz od przeglądu swoich ulubionych „fatality”. Powrót do szczytowej brutalności czasami jest wręcz niesmaczny i jakby nieco na siłę (zupełnie, jakby twórcy oczekiwali fali oburzenia ze strony mediów), ale dzięki temu wpasowuje się świetnie w parodystyczny i przerysowany styl gry.

Jeśli jesteś osobą, która przelicza wartość gry na to, jaką porcję rozrywki ona oferuje, to nowy Mortal Kombat powinien przypaść Ci do gustu. Wspomniany tryb fabularny to kilka dobrych, wciągających i zabawnych godzin z padem w dłoniach. A to dopiero początek i punkt wyjścia. Podstawową formą zabawy jest zdecydowanie klasyczna drabinka, którą wypada ukończyć każdą z postaci – w ten sposób zobaczymy wiele różnych zakończeń turnieju (zrealizowanych w dość klasycznej formie). Świetnym dodatkiem jest tak zwana „wieża wyzwań”, która zawiera dziesiątki minigierek o rosnącym poziomie trudności. Walczymy z zombie, rozwalamy cegły i inne dziwaczne obiekty niczym na zawodach karate i bierzemy udział w potyczkach o zwariowanych zasadach. Pomysły tego typu zostały przeniesione do kilku innych trybów – najciekawszym jest chyba „test your luck”. W tym przypadku jednoręki bandyta losuje nam oponenta i modyfikatory, np. brak używania bloku, przyspieszenie ruchów i wiele tego typu absurdalnych pomysłów.

Hektolitry krwi, wyrywanie kończyn, odcinanie głów i wiele innych chorych pomysłów – zostaliście ostrzeżeni.

Powyższe atrakcje bawią same w sobie, ale to nie jedyny powód, dla którego warto podejmować wyzwania i wracać do gry. Za niemal każdą czynność zarabiamy wirtualną walutę, którą można wymienić w „krypcie” na różnego typu ciekawostki – zarówno czysto kosmetyczne (grafiki koncepcyjne, szkice), jak i przydatne w walce (nowe „fatality”, stroje dla postaci). Samo odbieranie nagród zostało zrealizowane w ciekawy sposób – poszukujemy ich, przeczesując świat Shao Khana. To z jednej strony kolejny przejaw sadystycznego charakteru gry i w małych natężeniach zabawne urozmaicenie. Na dłuższą metę jednak pomysł może frustrować. Brak przycisku „odblokuj wszystko” sprawia, że po wielu godzinach zabawy musimy spędzić kilkanaście minut na własnoręcznym zbieraniu nagród za zdobyte pieniądze (a wiele z nich nas nie interesuje). Niemniej nie zmienia to faktu, że w grze zawarto ogromną porcję zawartości i trybów rozgrywki, które sprawdzą się świetnie na imprezach (czteroosobowy tryb „versus”) i podczas samotnych sesji z konsolą.

W ubiegłym wieku w bijatyki grało się głównie przed jednym ekranem – ostatnie lata umożliwiły jednak rozgrywkę przez Internet. Mortal Kombat oczywiście zawiera rozbudowany multiplayer, w którym zastosowano kilka ciekawych patentów. Jeden z nich to pokoje graczy, a drugi mecze typu „king of the hill”. Pierwsze rozwiązanie pozwala dołączyć do grupy uczestników okupujących jeden „pokój”, wzbogacony o kilka funkcji, w tym możliwość rzucenia wyzwania dowolnej osoby z listy (jest jeszcze czat tekstowy, ale jak to zwykle bywa, królują na nim trolle). Zaletą tego rozwiązania jest to, że widzimy stan połączenia przeciwnika i możemy podejrzeć jego statystyki. Wiele osób przebywających w danym pokoju jest nieobecnych, nieaktywnych lub nieosiągalnych, ale mimo wszystko to ciekawy sposób na ręczne wybieranie rywali i nawiązywanie znajomości. Dla mniej cierpliwych fanów bijatyk przygotowano zautomatyzowaną wyszukiwarkę meczów, która czasami jest dość wolna, ale ostatecznie znajduje oponenta.

Ubaw płynący ze wspomnianego „king of the hill” polega na tym, że w tym trybie przenosimy się na wirtualną widownię, aby wraz z innymi graczami obserwować zmagania wybranych uczestników toczące się na żywo na ekranie (całość jest stylizowana na salę kinową). Jednocześnie ustawiamy się w kolejce do walki – zwycięzca potyczki pozostaje na arenie jako tytułowy „król” i podejmuje kolejnych śmiałków. Dodatkowo osoby zebrane w danej grupie mogą nawzajem oceniać się i nagradzać punktami reputacji. Dobra zabawa przez co najmniej kilkanaście minut gwarantowana – nawet mimo konieczności czekania na swoją kolej. W grze nie brakuje także standardowych trybów (jeden na jednego i tag battle) i możliwości zakładania meczów prywatnych, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Szczególnie gdy dodamy do tego naprawdę wymagające osiągnięcia lokalne i online (łowców Gamerscore’a i medali czeka sporo „boostowania”).

Niestety, kod sieciowy nie jest najmocniejszą stroną ekipy z NetherRealm i nawet na mocnym łączu internetowym z odblokowanym NAT-em oraz kartą sieciową w standardzie 802.11n zdarzały się problemy. Wiele z rozegranych pojedynków było obarczonych niedopuszczalnym opóźnieniem, które zupełnie odbierało sens jakiejkolwiek zabawy. Trudno powiedzieć, na ile jest to problem masowy, ale na pewno niektórzy będą rozczarowani. Potyczki bez lagów też jak najbardziej się zdarzały – najlepsze rezultaty można osiągnąć za sprawą wspomnianych pokoi i wyzywania graczy o dobrym połączeniu. Problemów technicznych w pozostałych aspektach gry raczej nie odnotowaliśmy. Trzeba natomiast wyraźnie zaznaczyć, że Mortal Kombat został dostosowany do obsługi d-pada, więc granie w niego na podstawowym kontrolerze z Xboksa 360 jest niezwykle frustrujące (wykonanie najprostszych kombinacji to prawdziwe wyzwanie). Dlatego też polecamy nowsze wersje padów z dwustopniowym krzyżakiem lub alternatywne urządzenia.

Cyrax lubi korzystać ze swojej sieci lokalnie i w sieci.

Twórcy gry na szczęście (a dla niektórych na nieszczęście) ograniczyli plany odnośnie powrotu do korzeni tylko do aspektów stylistycznych i systemowych (nie uświadczymy więc digitalizowanych postaci). Walka odbywa się w dwóch wymiarach, ale grafika jest w pełni trójwymiarowa i może robić wrażenie. Większość modeli postaci wygląda świetnie i absolutnie klimatycznie, chociaż pojawiają się wyjątki (szczególnie paskudny wydaje się Liu Kang). Bardzo dobre wrażenie sprawiają natomiast animacje, ataki specjalne, efekty i oczywiście „fatality”, podczas których modele bohaterów są dosłownie przerabiane na części pierwsze.

Wielu z nas wychowało się na Mortal Kombat i zna serię od samego początku – niejedna opiekunka na zielonych lekcjach wpadła w konsternację po odkryciu obrazków podopiecznych przedstawiających wyrwane kręgosłupy i inne sceny z gry. Zabawne jest to, że twórcy w podobny sposób planują „fatality”, o czym świadczą obrazki, które można odblokować w Krypcie (proste rysunki z postaciami z kresek). Mogłoby się wydawać, że po kilkunastu latach Ed Boon i jego ekipa będą mieli szczerze dość tej serii. Nowa gra studia Netherrealms pokazuje co innego. Chociaż twórca zwariowanego i brutalnego uniwersum nie raz przyznawał w wywiadach, że chciałby podjąć nowy temat, to w dalszym ciągu podchodzi do Mortal Kombat z sercem. Oczywiście, tylko po to, aby wyrwać je i zmiażdżyć w fontannie krwi ku uciesze graczy. Najnowsza odsłona serii to naprawdę wciągająca, przemyślana, klimatyczna i jednocześnie absurdalna produkcja.

Szymon „Hed” Liebert

PLUSY:

  1. powrót do bezkompromisowej stylistyki;
  2. świetny tryb opowieści i wiele innych form zabawy;
  3. dziesiątki nagród, minigierek i dodatków;
  4. ciekawe tryby rozgrywki w sieci;
  5. dobre sterowanie i dodatki do modelu walki;
  6. świetna grafika i szybka rozgrywka.

MINUSY:

  1. lagi w trybie multiplayer;
  2. drobnostki – wygląd niektórych postaci, żmudne odkrywanie nagród, powtarzające się ataki „x-ray”.
Recenzja gry Mortal Kombat na PC - fatality dla klawiatur
Recenzja gry Mortal Kombat na PC - fatality dla klawiatur

Recenzja gry

Mortal Kombat powraca na pecety w konwersji dziewiątej odsłony serii z 2011 roku. W recenzji udowadniamy, że chociaż nie jest to „flawless victory”, gra na pewno spodoba się fanom cyklu i zrobi „fatality” ich klawiaturom.

Vita zalaną krwią - recenzja gry Mortal Kombat
Vita zalaną krwią - recenzja gry Mortal Kombat

Recenzja gry

Z myślą o konsoli PlayStation Vita tworzy się sporo konwersji gier, które na rynku dostępne są od dłuższego czasu. W zalewie chłamu można znaleźć bardzo przyzwoite produkcje - bez wątpienia zalicza się do nich Mortal Kombat.

Recenzja gry Dragon Ball Sparking! ZERO - czysta, niezobowiązująca frajda z masą fanservice’u
Recenzja gry Dragon Ball Sparking! ZERO - czysta, niezobowiązująca frajda z masą fanservice’u

Recenzja gry

Im bliżej premiery Dragon Balla Sparking! ZERO, tym gra coraz bardziej sprawia wrażenie produkcji, do której fani Goku będą wzdychać przez lata. Ogromna liczba postaci, świetnie wystylizowana grafika oraz klasyczna rozgrywka - sprawdźmy, czy to wystarczy.