Metal Slug Advance - recenzja gry
Metal Slug należy do strzelanin, w których naszym głównym celem jest parcie naprzód, oraz wybijanie kolejnych fal przeciwników. Wydawać by się mogło, że nie ma że nie ma w tym niczego ciekawego. A jednak – seria ta ma setki tysięcy fanów na całym świecie.
Recenzja powstała na bazie wersji GBA.
Słowem wstępu
Musicie wiedzieć, iż od momentu zapowiedzenia Metal Slug Advance do chwili wydania upłynęło tak dużo czasu, że najstarsi górale mylą się w swoich rachunkach. Data premiery tegoż tytułu tak często była przekładana i zmieniana, że nawet najwierniejsi i najbardziej cierpliwi fani wątpili, czy SNK Playmore zdoła przenieść swoją dwuwymiarową strzelankę na ekran konsoli GameBoy Advance. Pomimo wszelkich trudności programiści dopięli swego i Metal Slug Advance wylądował w konsolach wielu graczy spragnionych prawdziwej rzezi. Tym samym gra ta dołączyła do sześciu części wydanych na automaty do gier (pierwsza z nich ukazała się na rynku w roku 1996) oraz kilkunastu wariacji tychże pozycji, które ukazały się na takich konsolach, jak: Sony PlayStation, Sony PlayStation 2, NeoGeo CD, NeoGeo Pocket Color, Microsoft Xbox oraz Sega Saturn. Posiadacze GBA otrzymali swą wersje jako ostatni, co wcale nie znaczy, że otrzymali najgorszą część serii. Według mnie SNK Playmore sprezentowało im bardzo dobrą pozycję, a już z pewnością najtrudniejszą grę jaka kiedykolwiek ukazała się na ich konsolę.
Z kim, kim, w czym i dlaczego?
Metal Slug Advance należy do gatunku typowych strzelanin, w których naszym głównym zadaniem jest parcie naprzód (w tym wypadku w prawo, lewo bądź w górę) oraz wybijanie kolejnych fal nadciągających zewsząd przeciwników. Wydawać by się mogło, że nie ma w tym niczego, co mogłoby przyciągnąć graczy. A jednak – seria ta ma setki tysięcy fanów na całym świecie, także w naszym kraju. Jej atutem jest prostota, niesamowici wrogowie zasiadający za sterami przeogromnych pojazdów i niezwykłych maszyn oraz bajecznie płynna i dokładna animacja. Nie można zapomnieć o humorze, który dosłownie rozsadza każdą część Metalowego Ślimaka, a także o czołgu SV-001, o którym opowiem Wam nieco później.
W Metal Slug Advance, podobnie jak i w przypadku wcześniejszych części, walczymy przeciwko wrogom wzorowanym na żołnierzach III Rzeszy. Zabawę zaczynamy od wyboru postaci, którą będziemy sterować. Autorzy udostępnili nam jedynie dwie osoby - Waltera i Tyrę. Niestety nie różnią się oni pomiędzy sobą absolutnie niczym. Wielka szkoda, że zrezygnowano z usług Marco i Tarmy, najchłodniejszych facetów znanych ludzkości, którzy dotąd najczęściej zasiadali za sterami czołgu SV-001. Do pokonania czeka na nas pięć bardzo trudnych poziomów umiejscowionych na archipelagu składającym się z kilku wysp. Każda z miejscówek wyróżnia się innym tłem oraz rodzajem terenu, a są to między innymi dżungla, skalista twierdza, czy też ponury kompleks jaskiń. Poziomy łączy jedna rzecz: na każdym kroku atakują nas przeciwnicy chowający się w zmyślnym bunkrach i maszynach bojowych bądź nacierający na naszą postać z obłędem w oczach.
Ależ to trudne!
Rozpoczynając którąkolwiek z misji dysponujemy skromnym arsenałem w postaci zwykłego pistoletu oraz dziesięciu granatów. Warto w tym momencie zaznaczyć, że autorzy postanowili zmodyfikować nieco żywotność sterowanej postaci. W poprzednich grach z serii bohaterskie przyjęcie na pierś wrogiego pocisku, granatu czy rakiety powodowało natychmiastową śmierć, jednakże dysponowaliśmy kilkoma „zapasowymi” życiami. W MSA system ten uległ małej zmianie - Walter i Tyra przeżyją kilka ataków, lecz jeśli pasek energii zniknie, nasz bohater zakończy swój żywot, a my będziemy zmuszeni skorzystać z funkcji nieograniczonej (całe szczęście) kontynuacji. Wojaka można oczywiście leczyć, a służą do tego owoce i warzywa, które napotykamy na swej drodze. W większości przypadków ukryte są w skrzyniach, w których można również znaleźć dodatkową broń, a także specjalne karty wzmacniające naszą postać oraz wyposażające ją w dodatkowe umiejętności (szybszy bieg, wyższy skok, pojemniejszy plecak). Wyżej wymienione dodatki możemy także otrzymać od jeńców, których uwalnianie jest jednym z naszych zadań, a także od niektórych żołnierzy.
Wspomniane karty są największą innowacją zawartą w MSA. Na odszukanie czeka sto różnych rodzajów kart, w których skład wchodzą zarówno te rozwijające naszą postać, będące jedynie ozdobnikami (piękne rysunki, projekty postaci itp.), a także te odblokowujące większe dodatki (nowy poziom, alternatywne formy czołgu SV-001). Wracając do arsenału, który możemy zdobyć podczas naszych wędrówek po gorących wyspach, chciałbym zaznaczyć, że nie uświadczymy żadnej nowej strzelby bądź karabinu. Wyrzutnie zwykłych i samonaprowadzających się rakiet, skaczących bombek, superszybkich, wybuchowych szczurków i granatów, karabiny maszynowe, miotacze ognia oraz różnego rodzaju granaty – wszystko to mogliśmy przetestować przy okazji jednej z poprzednich części. Co nie znaczy, że będziemy narzekać na nudę! Nie pozwoli nam na to poziom trudności, który został wyśrubowany do granic możliwości. O ile dwa pierwsze poziomy można uznać za w miarę proste i przewidywalne (oczywiście dla amatora strzelanin), to kolejne są już istnym piekłem. Nierzadko w tym samym momencie atakują nas dwa, trzy czołgi, helikopter i pięciu żołnierzy wyposażonych w różnego rodzaju broń. Postarajcie wyobrazić sobie chaos, jaki panuje w takich sytuacjach – dziesiątki pocisków, wybuchy i fruwający po ekranie przeciwnicy. Zadanie ułatwia nieco fakt, iż autorzy podzielili poziomy na sekcje, od których, w przypadku śmierci, wznawiamy rozgrywkę. Niestety programiści SNK zepsuli w minimalnym stopniu sterowanie, co objawia się delikatnym ślizgiem jakim porusza się kierowana postać. Bardzo często jest to powodem wpadania czy to na przeciwników, czy w rozpadliny, których napotkamy bardzo dużo. Wszystkie te problemy znikają w momencie przejęcia czołgu SV-001, lub innej maszyny. Metalowe stwory plujące ciągłym ogniem o niespotykanej sile umożliwiają przedarcie się przez szeregi adwersarzy. Maszyny dysponuje ograniczoną energią i, podobnie jak w przypadku Waltera lub Tyry, bardzo szybko ulegają zniszczeniu. Na końcu każdego z pięciu poziomów czeka boss. Ogromny, zajmujący większą część ekranu, potężny i świetnie wyposażony. Pokonamy go tylko wtedy, gdy poznamy jedyny słuszny sposób, a czego możecie się spodziewać – nie jest to proste.
Co słychać? Aha, czyli jednak ładnie :)
Oprawa graficzna Metal Slug Advance prezentuje się bardzo okazale. Jestem skłonny stwierdzić, że jest to jedna z najładniejszych gier na GBA. Konwersja, bo tak można chyba powiedzieć o grafice, udała się niemal w stu procentach. Naszym oczom ukazują się śliczne, kilku-planowe tła i bardzo szczegółowe projekty wszystkich postaci. Genialnie wyglądają wszelkie pojazdy, z SV-001 na czele, a także efekty wystrzeliwanych pocisków oraz wybuchających bomb. Szkoda, że w Metal Slug Advance nie uświadczymy nawet kropli krwi. Być może jest to efektem nacisków Nintendo, które nie chciało by na tejże konsoli pojawiła się tak brutalna gra. W porównaniu do innych części MS zauważalne jest także pokaźne zubożenie animacji. Oczywiście jak na warunki GBA jest ona bardzo dobra, być może nawet najdokładniejsza ze wszystkich pozycji na tę kieszonsolkę, ale myślę, że SNK było w stanie wyposażyć postaci w kilka dodatkowych klatek animacji bez utraty płynności. Muzyka oraz dźwięki zaliczam do pierwszej ligi GameBoy Advance. Świetne, bojowe kawałki i wyśmienite efekty dźwiękowe pojawiające się w momencie używania którejś z broni brzmią doprawdy rewelacyjnie. Zachowano także ryki mordowanych przeciwników oraz teksty komentatora wykrzykującego nazwy broni.
Wybitna? Ponadczasowa? Metal Slug!
Jeżeli szukasz strzelaniny starego typu, oferującej krótką, lecz niezwykle wymagającą rozgrywkę, to Metal Slug Advance jest grą stworzoną właśnie dla Ciebie. Cudowna oprawa, dziesiątki bonusów i sekretów poukrywanych na całej długości każdego z poziomów oraz wyśrubowany poziom trudności powodują, że pozycja ta wystarcza na bardzo długo. Fanów serii nie muszę przekonywać, a i skusić powinni się ci, którzy nigdy nie zasmakowali tego tytułu. Jedna z najlepszych gier na GameBoy Advance, bez dwóch zdań.
Piotr „jiker” Doroń