Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 4 kwietnia 2011, 11:37

autor: Łukasz Kendryna

Mass Effect 2: The Arrival - recenzja gry

Gdy wszyscy z niecierpliwością wyczekują finału trylogii Mass Effect, na wirtualnych półkach serwisów dystrybucji cyfrowej wylądował Arrival, czyli kolejny płatny dodatek DLC do "dwójki".

Recenzja powstała na bazie wersji X360. Dotyczy również wersji PS3

Drugi rozdział trylogii Mass Effect zadebiutował na rynku ponad rok temu. W świecie elektronicznej rozrywki to szmat czasu, często równoznaczny z całkowitym zapomnieniem danego tytułu, i to zarówno przez graczy, jak i samych deweloperów. W przypadku przygód Sheparda czas nie ma jednak większego znaczenia. Pomimo upływu kilkunastu miesięcy twórcy z BioWare nie pozwalają, by kurz osiadł na pudełku z grą. Gdy wszyscy z niecierpliwością wyczekują finału trylogii, na wirtualnych półkach serwisów dystrybucji cyfrowej wylądował Arrival, czyli kolejny płatny dodatek DLC.

Decydując się na jego zakup, wysupławszy 560 punktów Microsoftu (tudzież około 26 zł na platformie Sony), uzyskujemy dostęp do pliku ważącego blisko 800 MB. Gdy ten już zagości na dysku naszej konsoli, komandor Shepard w środowisku gry otrzymuje prywatną wiadomość. Odbierając ją, rozpoczynamy premierową misję, stanowiącą istotę dodatku. Za wyjątkiem wspomnianego zadania około dwugodzinny Arrival nie oferuje nic więcej, co byłoby godne uwagi.

Odliczanie trwa, ale do trzeciej części trylogii, a nie kolejnego dodatku.

Głównym celem wspomnianej misji okazuje się ratunek. Na prośbę admirała Hacketta udajemy się w odległą część galaktyki, na powierzchnię planety Aratoht, aby zinfiltrować bazę batarian i uwolnić przetrzymywaną tam doktor Kenson. Według informacji otrzymanych od zleceniodawcy pojmana pani naukowiec natrafiła na ślad artefaktu Żniwiarzy, co może mieć niemały związek ze zbliżającą się inwazją.

W trakcie rozgrywki gracz otrzymuje możliwość zwiedzenia dwóch nowych lokacji: wspomnianej bazy czterookich obcych oraz powierzchni asteroidy z placówką rasy ludzkiej. To niewiele, jednak dobrze napisany scenariusz, z niezapomnianymi kreacjami nowych bohaterów, mógłby zaspokoić nawet największe apetyty. Niestety, zaprezentowana w Arrivalu historia pozostawia wiele do życzenia. Głównej bohaterce, agentce Amandzie Kenson, daleko do pamiętnych postaci z podstawki. Podczas wykonywania misji nie poznajemy jej zbyt dobrze, przez co trudno związać się z nią bliżej. Ma to niebagatelne znaczenie, gdyż w toku wydarzeń cieplejszy stosunek do kluczowej bohaterki mogłoby znacząco podsycić emocjonalny wymiar gry. A tak całość sprowadza się do miałkich rozmów i chęci pchnięcia rozgrywki naprzód, bez zbędnego rozrzewnienia.

Obecny w dialogach system dobra i zła prezentuje się standardowo dla serii. Zgodnie z konwencją dylematy natury etycznej są czarno-białe. W konsekwencji, co już wcześniej zarzucano podstawce, gracz nie ma realnej możliwości podejmowania decyzji. Chcąc pozostać dobrym (tudzież złym), musi cały czas wybierać wyłącznie jedną z dostępnych opcji. W przypadku Arrivala i tak nie ma to większego znaczenia, gdyż sposobność zmiany charakteru głównego bohatera nadarza się niezwykle rzadko.

Brak innowacji w systemie dobra i zła obecny jest również w mechanice prowadzenia walk. Jest to ta sama strzelanina, którą mieliśmy okazję przetestować przed rokiem. Jako nowość można potraktować jedynie podejście do struktury samej misji. Z uwagi, że jest ona super tajna, Shepard wykonuje ją w pojedynkę, bez pomocy członków barwnej kompani. Ma to oczywiście wpływ na charakter starć. Są one trudniejsze i nieco bardziej monotonne. Bez wsparcia pozostałych postaci, będących w posiadaniu odmiennych zdolności, strategia podczas potyczek jest niezmienna i mało urozmaicona. Po pokonaniu kilku pomieszczeń wypełnionych kolejnymi napastnikami szybko odczuwamy znużenie, tym bardziej, że odwiedzane lokacje nie zachwycają.

Zarówno siedziba batarian, jak i baza ludzi nie urzekają swymi projektami. Ograniczają się bowiem niemal wyłącznie do kolejnych, jednorodnych sal. Wyjątkiem jest sam początek właściwej rozgrywki. Widzimy wówczas powierzchnię planety Aratoht, pokrytej florą i skąpanej w rzęsistym deszczu.

Dr. Kenson na łasce Sheparda

Powyższy ciąg narzekań pod adresem Arrivala nie dyskredytuje go jednak całkowicie. Wydarzenia opowiedziane w dodatku, te w skali makro, mające wpływ na całą galaktykę, a nie wyłącznie na losy poszczególnych bohaterów, są interesujące i warte uwagi. Jeśli zaliczasz się do fanów sagi i pragniesz poznać wszystkie sytuacje powiązane z głównym wątkiem fabularnym, zadbaj, by nowe DLC wylądowało na dysku Twojej konsoli. Spotkanie Żniwiarzy i wyraźne nawiązania do zbliżającej się „trójki” nie powinny umknąć najbardziej zainteresowanym.

Poza tym, pomimo niedociągnięć w ogólnej koncepcji dodatku, prezentuje on doskonały poziom techniczny. Kamera w trakcie rozmów pracuje dynamicznie, wzmagając wrażenie filmowości. Głosy bohaterów również są bez zarzutu. Nawet momentami nudna walka od strony mechaniki nie rozczarowuje.

Kolejny już dodatek DLC do drugiego Mass Effecta wypada dość przeciętnie. Zaprezentowana w nim historia na płaszczyźnie mikro nie wywołuje podobnych wrażeń jak te z podstawowej wersji gry. Brak emocjonalnych więzi z kluczową bohaterką oraz tylko nieliczne wybory natury moralnej nie angażują gracza. Na szczęście od totalnego zapomnienia Arrival ratuje skala makro i wydarzenia ściśle powiązane z głównym wątkiem fabularnym. Swój niemały udział mają w tym Żniwiarze.

Łukasz „Crash” Kendryna

PLUSY:

  1. wydarzenia mocno związane z fabułą podstawki;
  2. pod względem mechaniki to wciąż doskonały Mass Effect 2.

MINUSY:

  1. mało porywająca doktor Kenson, główna postać dodatku;
  2. niewiele nowości;
  3. nudnawa walka.
Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

Łosiu Ekspert 31 lipca 2011

(X360) Niewiele ponad rok po premierze Mass Effect 2 panowie z BIoware wydali ostatni fabularny dodatek DLC o tytule Arrival. Dodatek szczególny z dwóch powodów. Po pierwsze wyruszamy na misję samodzielnie, bez swojej drużyny. Po drugie wg twórców to swego rodzaju pomost pomiędzy drugą a trzecią częścią sagi i dlatego też zapoznanie się z nim jest niemal musowe. Czy aby na pewno? Kupiłem, zagrałem i mam mieszane uczucia. Złe to to nie jest, ale do wybitnych też nie należy, a z tym musem to też nie tak do końca.

6.0
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii

Recenzja gry

Po dziewięciu latach i bankructwie oryginalnych twórców, seria Mario & Luigi powraca z całkiem nową odsłoną. Brothership to godna kontynuacja serii, logicznie rozwijająca motywy poprzedniczek - lecz pokazuje także, że więcej to nie zawsze lepiej.

Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało
Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało

Recenzja gry

Dragon Age: The Veilguard robi wiele rzeczy, za które gracze pokochali gry BioWare – lecz zarazem przypomina, jak wiele w gatunku RPG da się wykonać znacznie lepiej.

Recenzja gry Starfield: Shattered Space - przeciętny dodatek, ale nie za taką cenę
Recenzja gry Starfield: Shattered Space - przeciętny dodatek, ale nie za taką cenę

Recenzja gry

Kiedy dowiedziałem się, że Bethesda nie planuje przekazać kodów do Shattered Space przed premierą, zacząłem zadawać sobie pytania. Czy stan techniczny jest zły? A może historia jest zwyczajnie nudna? Moje obawy były uzasadnione, choć tylko częściowo.