Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 24 marca 2006, 10:00

autor: Piotr Bielatowicz

Marc Ecko's Getting Up: Contents Under Pressure - recenzja gry

Pierwsza pozycja dedykowana graficiarzom - strzał w dziesiątkę czy próba stworzenia gry na wydumanym temacie? Odpowiedź w tekście.

Recenzja powstała na bazie wersji PS2. Dotyczy również wersji XBOX

Marc Ecko jest wymieniany pośród najważniejszych pionierów sztuki graffiti, jednego z czterech filarów najbardziej przebojowej kultury ostatnich lat – hip-hopu. (Pozostałe trzy to rap, czyli melorecytacja uprawiana przez MC-ich, ekwilibrystyczny taniec znany pod nazwą breakdance’u oraz DJ-ing polegający na remiksowaniu stworzonej już wcześniej muzyki w nowe kawałki, często na podkład dla raperów). W młodości był jednym z pierwszych rozpoznawalnych szerzej graficiarzy i projektantów całego stylu ubiorów, opartego na luźnych T-shirtach z odręcznymi grafikami. Dzisiaj posiada własny brand odzieżowy, a od niedawna przymierza się także do przekwalifikowania z projektowania ciuchów na design gier.

Tak, nie przesłyszeliście się – postać pana Ecko nie została wykorzystana do umieszczenia w grze postronnych developerów. Główne skrzypce w grze gra fikcyjny bohater Trane, podczas gdy Marc zajął się własnoręcznie wyprodukowaniem tytułu. Jak sam twierdził w wywiadach – przyświecał mu cel spopularyzowania tematu oraz wprowadzenia osób spoza kultury hip-hopowej w jej realia. Jest to chyba główna po soundtracku zaleta tej pozycji. Pozostałe fundamenty tej gry, o których również szumnie mówił, niestety już nie wypadają tak różowo, jakby grający sobie życzyli.

Zaczynając jednak od podstaw – gra to historia wspomnianego już Trane’a, który jest młodym, żądnym sławy w mieście czarnoskórym nastolatkiem. Jego jedyną pozytywną umiejętnością jest tworzenie graffiti. Zaczyna więc autopropagandę w dość nieetyczny sposób – zamalowując swoimi tagami (barwne, rysunkowe podpisy o często bardzo abstrakcyjnych kształtach) twórczość konkurencji. Jest to idea dla idei, gdyż w grze nie jesteśmy w stanie ‘sprayować’ gdzie byśmy chcieli – autorzy gry udostępnili nam jedynie wybrane fragmenty murów czy pociągów. Posunięcie cokolwiek dziwne w grze traktującej o potrzebie nieskrępowania w swej działalności artystycznej, nadaje jednak rozgrywce jakieś ramy – w końcu to nie erpeg, gdzie całkowita swoboda jest przez dużą część graczy mile przyjmowana. (Osobiście jednak wolę liniową, uporządkowaną strukturę historii w tego typu grach – stąd może nie poczytuje omawianej tu grze wyżej wymienionego ograniczenia in minus).

Chodzimy więc po mieście szerząc swą sławę, za co wielokrotnie przyjdzie nam ponieść konsekwencje podczas bójek z zazdrosnymi i wkurzonymi konkurentami. Szybko jednak szczeniackie potyczki przybiorą poważniejszy wymiar, gdy do naszych oponentów dołączy pseudopolicyjna organizacja zwana Obrońcami Ładu Społecznego (Civil Conduct Keepers, w miło brzmiącym dla mnie skrócie – CCK). Wszystko za sprawą autorytarnego mera miasta New Radius (fikcyjny odpowiednik Nowego Jorku), traktującego wszelkich graficiarzy jako wandali niszczących mienie publiczne. Swoją drogą ciekawy jestem, czy autorzy utkali tutaj jakąś aluzję do znanego ze swego zdecydowanego podejścia do spokoju i bezpieczeństwa byłego mera NY, Rudolfa Giulianiego. Jakby nie było, nietrudno sobie zinterpretować tę grę także w naszej obecnej sytuacji politycznej.

Przesłanie gry, jakkolwiek jednostronne i upraszczające problem, jest jasne – kreatywność i twórczość nie powinny być w żaden sposób ograniczane. Mer jest więc zły, policjanci biją bez ostrzeżenia (chociaż do nas nie strzelają z trzymanych w rękach karabinów, czekając potulnie, aż ich unieszkodliwimy obijając im twarze), graficiarze są traktowani jak wyrzutki społeczeństwa. Dodatkowo, patrząc na niektóre osiągnięcia naszych rodzimych twórców (mieszkający w większych miastach mają dość graffiti na co dzień) łatwo można również w rzeczywistości znaleźć uzasadnienie dla tezy lansowanej przez grę, nawet w tak przerysowany jak wyżej sposób. Tym bardziej, że twórców chamskich pseudohasełek, kojarzących się najczęściej z pojęciem graffiti, zakazy i kary za proceder zdobienia starych ścian bynajmniej nie odstraszą, a często wręcz przeciwnie. Wartą wspomnienia rzeczą jest jeszcze odcięcie się wydawcy od treści gry – już od dawna we wszelkich materiałach jej tyczących umieszczają oni stosowne informacje o braku poparcia dla wandalizmu (jakim jest szpecenie czyjejś własności) i chęci jedynie udostępniania wirtualnej możliwości wyszalenia się z farbą na mieście. W kontekście nieustających nagonek na gry jako element podjudzający naszą latorośl do wszelkiego typu zła i rozpusty jest to wymowny przykład presji, jaką udaje się nawet na wszechmocnych wydawcach przez opinię publiczną wywrzeć.

W grze śmigamy naszym bohaterem po mieście obserwując całość z perspektywy trzeciej osoby. Gra miała ambicje stać się oprócz propagatora hip-hopu także połączeniem platformówki z elementami chodzonego mordobcia oraz skradanki w jednym. Wyszło to grze nie do końca dobrze, bo przez to przekombinowanie większość elementów nie jest tak dopracowana, jak być powinna. Szczególnie razi duża bezwładność podczas walk – postać ma nie tylko spore opóźnienia w egzekwowaniu naszych komend, ale także dość nieprecyzyjny jest system zaliczania trafień, wykrywania kolizji obiektów – problem tyczy się też graffiti ‘wiszących’ niekiedy w powietrzu parę milimetrów przed ścianami, zamiast ściśle do nich przylegać). Same walki złe do końca nie są, chociaż raczej proste i siłowe, niż taktyczne. W zamysłach twórców mieliśmy ich unikać, czemu sprzyjają zaimplementowane elementy skradanki (chowanie się w cieniach, ciche eliminacje przeciwników zza ich pleców), ale czemu przeszkadza często kamera uniemożliwiająca nam dokładne rozeznanie się w pozycjach oponentów. Ta ostatnia gra też znaczącą rolę w psuciu odbioru drugiego wspomnianego składnika gry – elementów zręcznościowych.

Autorzy gry starali się dla potrzeb gry rozbudować miasto New Radius bardziej wzwyż niż wszerz, co miało sprzyjać wspinaniu się po rurach, rynnach, skakaniu i balansowaniu na metalowych konstrukcjach (szkieletach) budowlanych etc. Pomysł zacny, ale wykonanie w związku z latającą dość swobodnie niekiedy kamerą już pozostawia trochę do życzenia. Teoretycznie wystarczy wycelować tylko mniej więcej w stronę elementu, którego chcemy się uchwycić/wskoczyć nań, w praktyce jednak nawet wybranie ogólnego kierunku bywa wyzwaniem. Same akrobacje też zostały potraktowane z przymrużeniem oka – nie ma tutaj może matrixowo-princofpersjowego biegania po ścianach, sufitach i chmurkach, ale parometrowe skoki z miejsca lekko naciągają prawa fizyki. W ogólnym rozliczeniu, chociaż chwali się autorom chęć urozmaicenia rozgrywki, miejscami odnosi to skutek przeciwny – nuży nas skakanie i wspinanie się w zaplanowane przez autorów miejsca (na szczęście nie zacinamy się nigdy krążąc po mieście – mamy dostępny tryb ‘intuicji’, naprowadzający nas zawsze prosto do celu poprzez pojawiające się w powietrzu znaki osiadające na naszych kolejnych punktach do zaliczenia).

Czynnością wiodącą w grze jest oczywiście wspomniane już tagowanie miasta swoimi znakami. ‘Swoje’ oznacza tutaj wybierane z dostępnej puli kształty i style, gracz nie ma niestety możliwości projektowania własnych znaków. Niewątpliwie jest to dużym minusem – w końcu robienie gry o graffiti, w której nanoszenie tychże sprowadza się jedynie do mniej więcej równomiernego rozprowadzania jednego aerozolu (opcjonalnie pędzla/wałka) po z góry przygotowanym szablonie poczytać należy co najmniej za przesadzone uproszczenie. Jedyne co liczy się podczas malowania podpisów jest nienanoszenie farby zbyt długo w jednym miejscu (tworzą się brzydkie zacieki, punktowane ujemnie) oraz czas, w którym całą powierzchnię pokryjemy barwą. W przypadku dobrze wykonanej (z założenia prostej) czynności dostajemy punkty respektu, będące walutą do zdobywania nowych znaków i dodatków. Nie rekompensują one jednak braku jakiejkolwiek inwencji w grze i sprowadzenia całej sztuki, którą ten tytuł miał promować, do czysto mechanicznej czynności.

Najlepsze zostawiłem na koniec. Oprawa tej gry, szczególnie w warstwie dźwiękowej wyróżnia ją spośród innych. Grafika trzyma przyzwoity poziom, nieco uproszczone sylwetki postaci mają swój urok, a cała scena jest przyjemnie zmiękczona. Filmiki w grze mają nie tylko dobrą reżyserię (chociaż na dobrą sprawę ‘robi ją’ głównie znajdująca się w nieustannym ruchu kamera, likwidująca wrażenie statyczności odgrywanej sceny), ale przede wszystkim świetny voice-acting. Teksty wypowiadane są żwawo, przez ludzi zdecydowanie orientujących się w manierach ulicznych rozmów między hip-hopowcami (lista obejmuje m.in.: Taliba Kweli, 3rd Bass, MC Sercha, Adama Westa, Charlie’go Murphy’ego, Giovanni Ribisiego czy wreszcie znanego z upodobań do białych futerek P. Diddy’iego). Muzyka zaś to zdecydowanie największy plus produkcji – tak dobrze dobranej ścieżki dźwiękowej dawno nie było. Nie chodzi nawet już o świetne piosenki (głównie hip-hop, ale też sporo remiksów z innych gatunków), ale ich właściwie umiejscowienie podczas akcji – scena na dachu metra, walka z silnym oponentem na zamkniętym podwórzu, przemykanie się po wieżowcach – wszystko tutaj posiada specjalnie dobrane utwory nadające tym scenom unikalny klimat.

Gra jest trudna do jednoznacznej oceny. Rozrywka rozumiana w sensie grywalności zawodzi pod wieloma względami – precyzji komend wydawanych postaci z pada, pracy kamery, monotonii wątku przewodniego. Z drugiej strony, specyficzna atmosfera tej gry, nietypowa i ciekawa tematyka czy świetny soundtrack dość skutecznie przeciwdziałają zaklasyfikowaniu tej gry jako kolejnego przeciętniaka o zbyt dużych ambicjach. W tych ambiwalentnych odczuciach przeważają jednak wrażenia pozytywne, które pozwalają polecić grę osobom interesującym się hip-hopem, czy szerzej – współczesną popkulturą.

Piotr „CCT” Bielatowicz

PLUSY:

  • jeden z najlepszych licencjonowanych soundtracków w historii;
  • ciekawe podejście do młodego, niedocenianego odłamu współczesnej popkultury;
  • filmiki z bardzo dobrym voice-actingiem i cała otoczka gry.

MINUSY:

  • bezwładność podczas walk;
  • kiepska praca kamery;
  • nieco monotonna.
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.