Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 16 sierpnia 2005, 11:52

autor: Piotr Doroń

Madagascar - recenzja gry

Madagascar to gra oparta na jeszcze cieplutkiej licencji filmowej. Czy czworo zwierzęcych bohaterów zdołało przejąć umysły dzieci? Czy Madagascar utrzymało wysoki poziom, jaki narzucił obraz kinowy? Recenzja prawdę Ci powie.

Recenzja powstała na bazie wersji GBA.

Gier na licencji filmów animowanych wytwarzanych przez takie studia, jak Disney Pixar (Toy Story, Gdzie jest Nemo?, Iniemamocni) czy Dreamworks (Shark Tale, Droga do El Dorado, Shrek) jest cała masa. Wiesz o tym Ty, wiem o tym ja, wiedzą o tym prawdopodobnie wszyscy fani konsol przenośnych, czy też stacjonarnych. Kasa czyni cuda – sparafrazowane delikatnie hasło reklamowe jednej z firm produkujących obuwie pasuje tu jak ulał. Pozycje te różni wiele czynników. Niektóre z nich są miksem kilku najpopularniejszych gatunków, jedne wyróżniają się nietuzinkowymi bohaterami, a inne dodatkowymi scenami nieobecnymi w obrazie kinowym. Teoretycznie powinna je łączyć wspaniała oprawa graficzna. Teoretycznie, ponieważ sytuacja ta nie wygląda w praktyce tak różowo, jak byśmy chcieli. Jeżeli tylko ściągniemy z nosa okulary o szkłach w takowym kolorze, ujrzymy szary i nierzadko żałosny obraz. Najlepszym przykładem jest recenzowana przeze mnie pozycja, stworzona przez do tej pory niezawodne Vicarious Visions. Firma ta jest odpowiedzialna za wiele hitowych platformówek na GBA czerpiących garściami z filmowych czy komiksowych pierwowzorów, bo na nich były one głównie oparte (Shark Tale, Disney's Brother Bear, Shrek 2). Choć zdarzały się wyjątki, że wspomnę chociażby o Jet Grind Radio, Tony Hawk’s Underground oraz Crash Bandicoot Purple: Ripto's Rampage. Każda z wymienionych gier posiadała przyzwoitą, a w niektórych przypadkach – wybitną oprawę graficzną. Właściciele powoli zapominanej konsoli Nintendo GameBoy Advance mogli spokojnie spoglądać w kierunku kilkucalowego okienka przedstawiającego mały, zwykle dwuwymiarowy wirtualny świat bez wykrzywiających twarz grymasów. Madagascar na to nie pozwala.

Madagascar!

Czas na krótką (w założeniach) anegdotkę. Jakiś czas temu wybrałem się z rodziną do kina. Żadne to święto, zwyczajny, codwutygodniowy wypad na łowy najlepszych filmów danego miesiąca. Jako, że był to okres, gdy puszczano megahit polskich i tylko polskich kin (bo inne kraje, w przeciwieństwie do naszego kochanego narodu, a dokładniej dystrybutora odpowiedzialnego za pokazywanie tegoż obrazu, umożliwiły darmowy seans przed telewizorem) Karol – człowiek, który został papieżem, zostałem na lodzie z 11-letnią siostrą. Zapytacie: co ty z nią porabiałeś? Odpowiem: pod ratusz, zapałki sprzedawać kochaną siostrzyczkę wysłałem ;-). Oczywiście żartuję, ponieważ nigdy nie ośmieliłbym się takiego kochanego dziecka pod ratuszem zostawić (co innego pod Mariottem albo innym Zamkiem Królewskim). Siostrę wziąłem pod pachę, postawiłem przed monitorami ukazującymi właśnie rozpoczynające się seanse i kazałem coś wybrać. Rezolutna dziewczyna rzuciła okiem na dwa wyrazy: Sin City. Czym prędzej ripostowałem mrucząc nie, szybciej niż ona zdążyła cokolwiek pisnąć (film widziałem – pyszny).

Kowalski, mamy problem.

Moją uwagę zwrócił następnie jednoczłonowy tytuł, mianowicie Madagaskar. Uwaga siostry też się na tym skupiła i jakimś cudem doszliśmy do porozumienia. Sala pełna, co chyba nie powinno dziwić. Po chwili gasną światła, przelatują reklamy, miłym głosem odzywa się pan Kuba Rozpr... znaczy Wojewódzki z nie mniej miłym kolegą, którego nazwiska i imienia nie pamiętam, i wreszcie panowie od czarnej roboty puszczają film. Co jakiś czas zerkam na siostrę, szczególnie w momentach, gdy gromadka z rąbniętego zoo odwołuje się w swych kwestiach do PeeReLu, wulgaryzmów i tym podobnych rzeczy. Olśniło mnie. Wiecie do jakiego wniosku doszedłem? Te bajki nie są dla dzieci! Tworzą je i tłumaczą dorośli ludzie, mający wyrobiony światopogląd. Dorzucają ciągle elementy, które ich śmieszą i bawią. O dziwo dzieciakom to jakoś nie pasuje (chyba, że choruje się na śmiech zaraźliwy, na który widocznie zapadł młody chłopaczek siedzący za mną). Nie wydaje mi się, aby siostra zrozumiała choć jeden z dialogów przeprowadzonych przez gang nigga-capone-lee pingwinów. Śmieszył ją co prawda humor sytuacyjny, ale ten śmieszy chyba każdego :-). Po wyjściu z kina była nieco zmieszana, aczkolwiek nie wstrząśnięta. Ja byłem ubawiony do łez. Reszta rodziny też płakała, ale... chyba z innego powodu.

Powyższe nawiązanie jest chyba oczywiste. Nie można w końcu nie napomknąć filmie, jeżeli jest na nim oparta gra. Jednakże z jego wyjaśnieniem poczekamy do końca recenzji. Chyba Was leciutko zmęczyłem tym przydługim wstępem (choć mógłbym w tym miejscu dalej ciągnąć opowieść, ale nie jestem pewien co do podwyżki ze strony szefów ;)). Jeżeli tak – możecie wskoczyć na forum i napisać jakiś pozytywnie odnoszący się do tekstu komentarz. Oczywiście zerkając wcześniej na ocenę, bo co to za komentarz bez wcześniej przeżytych ciężkich chwil związanych ze sprawdzaniem noty, jaką otrzymała recenzowana gra. Jeżeli nie – zostańcie przy mnie. Łosiu podrzuci jakąś małą czarną, Shuck ciasteczko, a Elkaer zmieni przebitą oponę. Ktoś wypoleruje lakierki, ktoś umyje włosy, a Krooliq, jak to kobieta (bo facet się nie nadaje), odstrzeli manicure. Ja z kolei spełnię wysuniętą kilka zdań wcześniej obietnicę.

Wyginam śmiało ciało! Wyginam śmiało ciało!...

Madagascar w wersji na konsolę GBA jest w 100% wierną, fabularną kopią wielkiego kinowego hitu ostatnich miesięcy. Czytelników, którzy odwiedzili kina w celu zapoznania się z przygodami przygotowanymi przez twórców Shreka i Shreka 2, nie będę w stanie niczym w tym aspekcie zaskoczyć. Natomiast osoby dopiero planujące udać się do jednego z ogromnych centrów bądź małych kameralnych kin, ewentualnie pragnących nabyć Madagascar w jednej z kilku wersji (prócz tej na GameBoy Advance można kupić edycje PS2, Xbox, GCN i NDS), powinny się teraz skupić i z uwagą przeczytać zwięzłe, mam nadzieję, wprowadzenie do zabawy.

Taaak, głową w chodnik... Co to dla żyrafy.

Otóż, nasza historia rozpoczyna się w pięknym ogrodzie zoologicznym, umiejscowionym w samym centrum bodajże największego odstępu leśnego w pobliżu Nowego Jorku, zwanego Central Parkiem. Tak, to ten słynny pas zieleni, gdzie miliony nowojorczyków odpoczywa, biega, spotyka się ze znajomymi, a w filmie i grze – podziwia dzikie, ale tylko z pozoru, zwierzęta. Właśnie one są głównymi bohaterami, walczącymi ze złem i ze swymi słabościami. Przedstawiam Wam lwa Alexa, prawdziwego króla zoo, jego główną atrakcję przed którą mdleją miliony wielbicielek, a dzieci zadeptują się na śmierć, by tylko znaleźć się jak najbliżej strojącego miny władcy dżungli, tym razem miejskiej. Dobrze, że nie widzą go w nocy, kiedy to z uporem maniaka ssie swego kciuka. Oto i zebra Marty, marzący o wolności kawałek jezdni, który uprawiając jogging przenosi się w marzeniach do krainy swych współbraci. Za nim dudniąca Gloria, hipopotamica, której gabaryty nie pozostawiają wiele do życzenia. Panowie lubiący „nieco ciałka” są wniebowzięci. Za 30-centymetrowym murkiem ukrywa się Melman, żyrafa – hipochondryk. Widok własnych ciapek wprowadza go w stan upojenia. Ulubiony przedmiot – chusteczka. Musicie przyznać, że ciekawa to gromadka.

Główny wątek obraca się wokół Martiego, którego chęć odzyskania wolności jest znacznie silniejsza i zwyczajnie lepsza niż wszelkie zabezpieczenia ogrodu. Niestety, maszerując przez miasto wpada w zasadzkę zastawioną przez specjalny oddział policji. Przy okazji wciąga w nią starających się przyjść mu z pomocą przyjaciół. Uśpieni, ale tylko chwilowo (w końcu to Stany, nauka na wyższym szczeblu), trafiają na statek płynący w siną dal, a dokładniej gdzieś w kierunku Afryki. Ten z kolei zostaje uprowadzony przez gromadę szalonych pingwinów (ubrane we fraki ptaki nieloty są już kultowe, przynajmniej w moim mieszkaniu), których niezbyt wielkie doświadczenie w pływaniu statkami owocuje wypadnięciem wciśniętych w skrzynie Martiego, Alexa, Glorii i Melmana za burtę. Cóż się stanie z naszymi przyjaciółmi? Utoną? Spadnie na nich prom Discovery? A może się im poszczęści? Musicie się przekonać sami, bo jak pisze wielu recenzentów „więcej nic już nie zdradzę”.

Dla mnie toooo...?

Przejdźmy zatem do opisu systemu zabawy obecnego w Madagascarze. Zerkając na screeny z pewnością zorientowaliście się już, że mamy do czynienia z najczęściej reprezentowanym gatunkiem na konsoli GBA, czyli z platformówką. Recenzowany tytuł bardzo przypomina inne pozycje ze stajni Vicarious Visions, jak choćby wspomniany już wcześniej Crash Bandicoot Purple: Ripto's Rampage. Gra składa się z trzynastu dosyć zróżnicowanych i świetnie skonstruowanych poziomów. Wśród nich znajdują się klasyczne misje, gdzie zadaniem gracza jest przejście z punktu startowego do mety umiejscowionej na końcu drogi wiodącej, jak to zwykle w platformówkach bywa, w kierunku wschodnim (czyli w prawo). Przedzierając się przez przygotowane przez twórców zasadzki musimy zbierać tokeny z podobiznami bohaterów, które otwierają dostęp do dodatkowych mini-gier oraz uważać na wrogów, których liczba jest doprawdy zadowalająca (pająki, pancerniki, papugi, łasice itp.). Jednakże natrafimy również na etapy, w których będziemy musieli się ukrywać przed nierozgarniętymi homo sapiens. Elementy znane z serii Metal Gear Solid wgryzają się nawet w platformówkę dla dzieci – cóż to się dzieje. W takich warunkach rozegrane zostanie zadanie przejęcia statku, podczas którego wcielimy się w jednego członka gangu pingwinów. Trzecim typem rozgrywki będą misje rozgrywane na czas, polegające m.in. na ratowaniu podobnych do wiewiórek stworzeń oraz zbijaniu atakujących Melmana łasic (w odpowiednim momencie wciskamy ukazany na ekranie przycisk – zabawa podobna nieco do tej znanej z gry tanecznej Dance Dance Revolution).

Jak już wcześniej zostało napisane, projekty lokacji, po których się poruszamy, są bardzo dobre. Część z nich poprowadzona została przez zoo, Nowy Jork i statek, a akcja reszty (dokładnie dziewięciu) umiejscowiona została w dżungli. Każdy z nich pełen jest zaułków, jaskiń, schowków i basenów wypełnionych wodą. Wiele tokenów ukrytych jest w nieosiągalnych początkowo miejscach. Początkowo, ponieważ każda z postaci, wraz z naszymi postępami w grze, jest wyposażana w coraz to nowsze umiejętności.

Grafika, którą szczyci się Madagascar, jest straszna.

W tym momencie chciałbym pokrótce opisać, jeżeli nie wszystkie, to chociaż większość możliwości, jakimi dysponują bohaterowie Madagascaru. Lew Alex oprócz podwójnego skoku, potrafi warczeć na napotkane stworki, czego efektem jest ich unicestwienie. W późniejszym etapie rozgrywki uczy się potężnego uderzenia przednimi łapami ostudzającego zapał nawet najpotężniejszego wroga oraz wspinaczki pozwalającej zdobyć ukryte pod sufitem tokeny. Jest to postać, której używałem zdecydowanie najczęściej. Nasz czarno-biały przyjaciel Marty, jak to zebra, potrafi szybko biegać, dzięki czemu nie straszne mu zawalające się kładki. Jego bronią ofensywną jest potężne kopnięcie wymierzane zadnimi kończynami. Po kilku etapach uczy się czołgania, w wyniku czego wcześniej niedostępne jaskinie stają przed graczem otworem. Gloria, co chyba dziwnym nie jest, nieźle radzi sobie w wodzie. Jako jedyna, z powodu swego ciężaru, może również niszczyć napotkane krzewy wyposażone w ostre kolce. Przy eksterminacji wrogów przydatne okazuje się grzmotnięcie wielką kończyną o ziemię. Gloria również zostaje obdarowana dodatkowym ruchem, a jest nim nurkowanie. Najbardziej interesująco przedstawia się Melman. Może on udawać drzewo, przez co wrogowie przejdą nie zwracając na niego uwagi, a straszliwie mocne kichnięcie (być może udawane) umożliwia zlikwidowanie przeciwnika oraz bardzo wysoki wyskok. Niektóre rodzaje podłoża mogą zostać w dużym stopniu naruszone – oczywiście przez potrafiącą chować głowę w piasek żyrafę.

Przez większość z etapów steruje się czterema postaciami jednocześnie, przełączając się między nimi przyciskami L i R. Umiejętne manewrowanie pozwoli zdobyć wszystkie tokeny, a w kilku wypadkach – uratować zagubione wiewiórki i pokonać znajdujące się w danej lokacji łasice. Po ukończeniu gry możemy raz jeszcze zaliczyć wszystkie poziomy w celu zdobycia brakujących tokenów. Odnalezienie wszystkich (mnie zabrakło jednego) odblokuje bonusowe mini-gry polegające głównie na przechodzeniu danego etapu na czas. Znudziły mnie po kilku minutach, co niezbyt dobrze o nich świadczy.

MAŁO!!

Opisane elementy, tj. możliwości czterech zwierzaków oraz ilość i projekty poziomów są najlepszymi fragmentami Madagascaru w wydaniu na konsolę Nintendo GameBoy Advance. Reszta, a na starcie dostanie się sterowaniu, jest słaba lub tragiczna. Po pierwsze, postaci poruszają się ślizgiem, co nie wpływa dobrze na chęć dokładnego ustawienia się do skoku lub przeprowadzenia ataku. Niejednokrotnie brak dokładności powodował, iż wpadałem do wody lub na jakieś zwierzę. Dużego wrażenia nie zrobił na mnie także poziom trudności. Madagascar jest banalny. Żaden z przeciwników nie jest dla gracza wyzwaniem. Większość tokenów widać na pierwszy rzut oka, jakby tego było mało etapy można przebiec nie zwracając na nic uwagi. Pod koniec i tak zostaniemy nagrodzeni fanfarami i napisami końcowymi. Rozumiem, że to typowa pozycja dla dzieci, ale gdzie jakaś motywacja? Bo chyba nie są nią cienkie jak nanorurka mini-gierki. Jedziemy dalej – humor, a raczej jego brak. Film był pod tym względem bardzo dobry, gra jest nijaka. Natrafiłem może na dwa śmieszne zdania. Zresztą i tak 80% polskich dzieciaków nie zrozumie tu nawet słowa, więc można to pominąć. Nie można z kolei przemilczeć braku choćby kilkusekundowych wstawek filmowych. Panowie, GBA nie raz nie dwa pokazał, że jest w stanie pociągnąć dobrej jakości przerywniki. Nie chciałbym zupełnie pogrążać tego tytułu, a muszę jeszcze opisać wrażenia, ekhem, estetyczne, do czego mimo wszystko przystępuje.

BRZYDKO!!

Nie potrafię zrozumieć tego, co stało się z grafikami Vicarious Visions. Wcześniejsze ich pozycje były bardzo urodziwe. Swymi wdziękami mogły obdarować kilka gier innych developerów. Za to Madagascar... Jedyne, co może się tu podobać, to projekty głównych bohaterów. W tym aspekcie czuć jeszcze ducha VV. Reszta jest fatalna! Nieczytelne, rozmazane do granic możliwości, stateczne tła, brzydcy i słabo animowani mieszkańcy odwiedzanych krain, wyblakłe kolory. Jednym słowem – katastrofa. Jakby tego było mało rozgrywce towarzyszy muzyka rodem z GameBoy Mono. Według twórców każdy z etapów został obdarzony innych motywem muzycznym, ale ja tego nie mogę powiedzieć. Dla mnie każda z dostępnych maszkar brzmi identycznie. Dźwiękowo nie jest lepiej. Śmieszne odgłosy aktywowane przy skokach oraz atakach wywoływały u mnie jedynie odruch wymiotny. Kilkanaście jednowyrazowych odzywek naszych bohaterów jest niezrozumiałych, ot jakiś bełkot.

SŁAAAABO!!

Madagascar miał zadatki na grę wybitną. Pomysł z czterema, sterowanymi jednocześnie postaciami uważam za strzał w dziesiątkę. Za równie celne uderzenie traktuję delikatne skomplikowanie etapów, po których hasają bohaterowie recenzowanej pozycji. Radość z obcowania z tą pozycją zabiło jednak wykończenie. Słabe sterowanie, prostota, mała ilość sekretów oraz TRAGICZNA oprawa audio-video zniszczyły tę bądź co bądź ciekawą platformówkę. Kilka tysięcy znaków wcześniej zapowiadałem, że wyjaśnię Wam, dlaczego tak rozpisałem się na temat filmu. Mianowicie, dzieciaki wychodzące z seansu nie miały załzawionych od śmiechu oczu, nie komentowały szczególnie wydarzeń, które kilkanaście minut wcześniej widziały siedząc w wygodnym fotelu przed ogromnym ekranem. Pierwszymi słowami mojej siostry, które wypowiedziała zaraz po wyjściu z kina, były: „Oba Shreki były lepsze, Roboty zresztą też”. Wydaje mi się, że dzieci nie do końca potrafiące poradzić sobie z humorem tego filmu nie sięgną po grę na nim opartą. Natomiast starsi gracze, którzy zrozumieli w całości historię opowiedzianą wybiorą jeden z kilku innych, znacznie lepszych tytułów. Dla kogo więc jest Madagascar w wersji na konsolę GameBoy Advance? Chyba tylko dla... recenzentów.

Piotr „jiker” Doroń

PLUSY:

  • wykorzystanie czterech postaci;
  • świetne skonstruowane lokacje.

MINUSY:

  • fatalna oprawa graficzna i muzyczna;
  • niedokładne sterowanie;
  • niski poziom trudności;
  • brak porządnych dodatków, sekretów;
  • zero wstawek filmowych;
  • gdzie się podział humor?!

Piotr Doroń

Piotr Doroń

Z wykształcenia dziennikarz i politolog. W GRYOnline.pl od 2004 roku. Zaczynał od zapowiedzi i recenzji, by po roku dołączyć do Newsroomu i już tam pozostać. Obecnie szef tego działu, gdzie zarządza zespołem złożonym zarówno ze specjalistów w swoim fachu, jak i ambitnych żółtodziobów, chętnych do nauki oraz pracy na najwyższych obrotach. Były redaktor niezapomnianego emu@dreams, gdzie zagnała go fascynacja emulacją i konsolami, a także recenzent magazynu GB More. Miłośnik informacji, gier (długo by wymieniać ulubione gatunki), Internetu, dobrej książki sci-fi i fantasy, nie pogardzi również dopieszczonym serialem lub filmem. Mąż, ojciec trójki dzieci, esteta, zwolennik umiaru w życiu prywatnym.

więcej

Madagaskar - recenzja gry
Madagaskar - recenzja gry

Recenzja gry

Madagascar to historia perypetii sympatycznych zwierzaków, które znudzone marnym żywotem w nowojorskim ZOO, postanawiają wybrać się w daleką podróż do ciepłych krajów. To także przyzwoita gra dla najmłodszych.

Recenzja gry The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom - Zelda w głównej roli radzi sobie świetnie
Recenzja gry The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom - Zelda w głównej roli radzi sobie świetnie

Recenzja gry

Nintendo w najnowszej odsłonie kultowego cyklu postanowiło zabawić się formułą i namieszać w kanonie. W Echoes of Wisdom to księżniczka Zelda ratuje świat przy pomocy własnego zestawu magicznych sztuczek - i wychodzi jej to bardzo dobrze!

Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe
Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe

Recenzja gry

Gdybym miał określić Astro Bota w trzech słowach, to powiedziałbym, że to szalenie przyjemna gra. Dlaczego? Bo przypomina nam o zręcznościowych korzeniach gier wideo, kiedy liczył się przede wszystkim fajny gameplay.