Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 14 marca 2008, 12:12

autor: Jacek Hałas

Kroniki Spiderwick - recenzja gry

Kroniki Spiderwick mógłbym polecić wyłącznie najmłodszycm graczom, ale już niespecjalnie fanom książek oraz kinowej produkcji. Tak na dobrą sprawę jedynym atutem tej produkcji jest możliwość kolekcjonowania wróżek.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Gry bazujące na głośnych filmowych licencjach rzadko goszczą na warczącym napędzie mojego komputera. Po części wynika to z tego, że dostatecznie zraziłem się do podobnych pozycji za sprawą takich „dzieł” jak chociażby Catwoman czy Eragon. Nadal jednak główną przyczyną jest to, że najwięcej gier powstaje w oparciu o filmy tworzone z myślą o młodszych odbiorcach. Nie zmienia to jednak ogólnego stanu rzeczy, czyli tego, że wśród tytułów nawiązujących do kinowych hitów crapy stanowią niestety przytłaczającą większość. Odnalezienie perełki jest więc nie lada wyczynem i... nie, Kroniki Spiderwick nie są taką perełką. Z ostateczną oceną wstrzymam się do podsumowania recenzji, choć podejrzewam, że dla wielu Czytelników nie będzie ona dużym zaskoczeniem.

PeCetowe Kroniki Spiderwick bazują głównie na filmie, który wkrótce trafi do polskich kin, w mniejszym stopniu odwołując się natomiast do książek z tej serii. Mamy ogromną wiktoriańską posiadłość, która w przeszłości zamieszkiwana była przez Arthura Spiderwicka. Mężczyzna dokonał w swoim czasie rewolucyjnych odkryć, udowadniając istnienie alternatywnego świata, zamieszkiwanego przez magiczne istoty. Wkrótce jednak słuch o nim zaginął. Właściwa zabawa rozpoczyna się 80 lat po tych wydarzeniach. Do posiadłości wprowadza się siostrzenica wspomnianego naukowca wraz ze swym potomstwem. Nadmierna ciekawość jednego z nastolatków, chłopca o imieniu Jared, doprowadza do odnalezienia Przewodnika, w którym Arthur spisał swoje najważniejsze odkrycia. Próba zapoznania się z zawartością tej księgi stanowi jedynie wstęp do dalszych wydarzeń. Przewodnik staje się mianowicie obiektem pożądania złego ogra Mulgaratha, dowodzącego armią goblinów. To właśnie ochrona księgi przed wpadnięciem w niepowołane ręce staje się naszym priorytetem. Mallory, Jared i Simon Grace’owie na całe szczęście nie są zdani wyłącznie na siebie, gdyż nieznany im dotąd świat zamieszkiwany jest nie tylko przez potwory, ale również stworki będące w stanie udzielić im cennego wsparcia.

Piękne tła, ciekawie zaprojektowane etapy... na takie drobnostki zabrakło najwyraźniej czasu.

W przypadku wielu gier opartych na filmowych licencjach zazwyczaj jest tak, iż producent powiela jedynie kilka najważniejszych scen z kinowej produkcji, wprowadzając też jednak masę nowych wątków, mających nadać rozgrywce ciekawszy przebieg. Tak było chociażby z grą opartą na trzeciej części przygód Spider-Mana, w której oprócz pokonywania postaci znanych ze srebrnego ekranu walczyło się także z całą plejadą innych złoczyńców. Autorzy The Spiderwick Chronicles o takich możliwościach najwyraźniej nie słyszeli. Gra w bardzo dokładny sposób kopiuje właściwie cały film. Osoby, którym Kroniki Spiderwick nie są znane nie powinny rozpoczynać swojej przygody od gry. Spoileruje ona właściwie wszystkie najważniejsze sceny, włącznie z zakończeniem! Odbywa się to głównie za sprawą długich filmików przerywnikowych, zaczerpniętych bezpośrednio z kinowej produkcji. Pozostają osoby, które widziały już film. Rodzi się jednak pytanie – czy będzie się im chciało powtórnie uczestniczyć w przygodach, dokładnie wiedząc, w jaki sposób wszystkie główne sceny się zakończą? Wątpię.

Konstrukcja świata gry niczym szczególnym nie zaskakuje. Mamy więc częściową swobodę poruszania się, dotyczącą przede wszystkim głównych questów. Misje te dla mnie nie były szczególnie wymagające, aczkolwiek młodsi użytkownicy być może zmuszeni zostaną do tego, żeby co jakiś czas zatrzymać się na chwilkę i przemyśleć dalsze posunięcia. Dużym ułatwieniem jest liniowość rozgrywki, co jest szczególnie widoczne podczas rozgrywania początkowych rozdziałów gry. Później jest już z tym nieco lepiej, lecz wtedy uwidacznia się z kolei zjawisko backtrackingu. Doskonałym przykładem może być szósty rozdział opowieści, w którym odbywa się dosyć długą wędrówkę tylko po to, żeby dowiedzieć się, iż należy się jednak wrócić. W grze pojawiają się dodatkowe questy, lecz w żaden sposób nie wzbogacają one głównego wątku fabularnego. Zadania te ograniczają się zazwyczaj do kompletowania zdobyczy (np. śladów bytności elfów czy krasnoludów) albo polegają na wejściu w interakcję z pojedynczym obiektem.

Zdecydowanie najmocniejszym punktem recenzowanej gry jest możliwość (a wręcz konieczność) obcowania z magicznymi wróżkami, zamieszkującymi posiadłość oraz tereny do niej przyległe. Istoty te podzielone zostały na dziesięć zasadniczych grup. Łapanie i dołączanie do kolekcji wróżek wymaga sporego samozaparcia, choć sprawia też niemałą frajdę. W większości przypadków wystarczy jedynie zbliżyć się do upatrzonej przez siebie wróżki i skorzystać z automatycznie przydzielonej przez grę łapki. Niekiedy należy też jednak użyć przynęty w postaci owoców. Szkoda tylko, że dotyczy to pojedynczych okazów. Większość wróżek zdaje się bowiem czekać na to, żebyśmy je jak najszybciej pochwycili. Złapanie takiej istoty nie jest równoznaczne z automatycznym dołączeniem jej do istniejącej kolekcji, albowiem jest to poprzedzone krótką mini-grą, polegającą na zamalowaniu ekranu w taki sposób, żeby na kartce pojawiła się sylwetka wróżki. Początkowo takie zabawy bawią, ale szybko stają się nużące. Nie bez znaczenia jest też to, iż cały proces można bezproblemowo powtórzyć, tak więc nie trzeba się jakoś specjalnie starać.

Oto jedna z nielicznych w miarę ładnie wykonanych lokacji. Wszystkie można byłoby policzyć na palcach jednej ręki.

Kolekcjonowanie wróżek oprócz uzupełniania wybranych sekcji Przewodnika ma też bardziej wymierne skutki. Do większości z tych istot przyporządkowane są ściśle określone umiejętności i faktycznie wprowadza to odrobinę świeżości do rozgrywki. W zapasie można mieć maksymalnie trzy zdolności, tak więc należy planować, jakie typy wróżek przydadzą się w danym momencie. Szkoda tylko, że niektóre umiejętności są zupełnie nieprzydatne, jak chociażby chwilowa dezorientacja przeciwników. Raczej ciekawostka. Niestety obecność umiejętności nie jest w stanie uratować tragicznie zrealizowanych walk. Przede wszystkim, w trakcie zabawy spotykamy zaledwie trzy typy goblinów. TRZY TYPY! Jedyny wyjątek to bardzo nieliczni bossowie.

W trakcie zabawy sterujemy jedną z trzech różnych postaci, ale paradoksalnie nie jest to zaletą gry. Główni bohaterowie zostali beznadziejnie wyważeni. Zdecydowanie najtrudniej gra się Jaredem. Jego kij baseballowy nie zadaje poważniejszych obrażeń, a ponadto pozwala skupić się tylko na pojedynczym przeciwniku. Mallory dzielnie wymachuje szabelką i tu walki nawet z 3-4 goblinami są dosyć relaksujące. Największym przegięciem są jednak etapy z udziałem Simona. Skonstruowany przez niego karabin pozwala na bezstresowe wygrywanie każdej potyczki, nawet wtedy, gdy staje się do walki z grupą najsilniejszych goblinów. Dodatkowym ułatwieniem jest to, że Simon wyposażony jest w najlepsze bronie rzucane, tak więc nawet jeśli nie zdoła zbliżyć się do przeciwników, bezproblemowo załatwi ich z dystansu. Producentom nie wyszedł również mechanizm nagradzania gracza nowymi ciosami. Okazuje się mianowicie, iż zazwyczaj odblokowuje się jedynie możliwość częstszego korzystania z wybranych rodzajów ataków. Same walki ograniczają się albo do nawalania w ustalony klawisz albo do jego przytrzymywania celem wyskoczenia na potwory z czymś silniejszym. Zazwyczaj nie jest to jednak potrzebne.

Rozgrywka kuleje także z kilku innych powodów. Zbędnym uproszczeniem z mojego punktu widzenia jest dodanie opcji autoskoku. Sterowana postać wykonuje tę akcję, gdy tylko znajdzie się przy krawędzi. Co więcej, niekiedy niepotrzebnie utrudnia to tylko zabawę. Dobrym przykładem mogą być etapy rozgrywane w jaskiniach. Niejednokrotnie zdarzało mi się przypadkowo zbliżyć do krawędzi półki, a sterowany bohater w radosny sposób decydował się wtedy na samobójczy skok. Tak na dobrą sprawę opcja autoskoku przydaje się jedynie podczas rozgrywania dwóch poziomów w ciele sympatycznego krasnoludka Thimbletacka. Są to przerywniki przypominające proste trójwymiarowe platformówki. Staramy się wtedy dotrzeć do wyjścia, likwidując napotykane po drodze karaluchy.

Zapewniam, że za pięćdziesiątym razem przechodzenie tej samej mini-gry przestaje być zabawne.

O tym, że Kroniki Spiderwick nie będą powalały jakością oprawy audiowizualnej byłem przekonany jeszcze przed oficjalną premierą, a to dlatego, że miałem w pamięci poprzednią zręcznościówkę od Stormfront Studios, czyli opartego na innej głośnej licencji Eragona. Muszę jednak przyznać, że efekt końcowy i tak zdołał mnie zaskoczyć. Oczekiwałem sporego postępu w kwestii jakości grafiki, a w rzeczywistości grawygląda jakby tworzono ją na PS2 i to bez szczególnego zapału. Razi przede wszystkim ubogie otoczenie. Tekstury są rozmyte, a obiekty mało szczegółowe. Nie bez znaczenia jest również to, iż w trakcie rozgrywki odwiedza się zaledwie kilka lokacji – lasek, bagna, kamieniołom, jaskinie oraz samą posiadłość. Większość terenów pokryto jakąś dziwną mgiełką, która bardziej irytuje aniżeli spełnia swoją rolę. Odrobinę lepiej wypada animacja ruchów głównych bohaterów, ale już ich wygląd (szczególnie twarze) wołają o pomstę do nieba. Tyle chociaż dobrze, że gra nie sprawia problemów ze sterowaniem, a na dodatek cechuje się niskimi wymaganiami sprzętowymi.

Kroniki Spiderwick mógłbym polecić wyłącznie najmłodszycm graczom, ale już niespecjalnie fanom książek oraz kinowej produkcji. Tak na dobrą sprawę jedynym atutem tej produkcji jest możliwość kolekcjonowania wróżek. Cała reszta kuleje, włącznie z multiplayerem, o którym celowo nie wspominałem. Nie sądzę, żebym dobrze postępował, marnując Wasz czas na znęcaniu się nad trybem, którego równie dobrze mogłoby nie być. Wyszło więc dokładnie tak, jak można się było spodziewać. Gra jest słaba. Może nie tak tragiczna jak Eragon, ale mimo wszystko miłośnicy prostych zręcznościówek nawet na PeCetach znajdą masę lepszych produkcji.

Jacek „Stranger” Hałas

PLUSY:

  • jeśli komuś na tym zależy – pełna licencja i mnóstwo wyraźnych nawiązań do filmu;
  • fajny pomysł z wyszukiwaniem, łapaniem i kolekcjonowaniem wróżek;
  • niskie wymagania sprzętowe i proste sterowanie.

MINUSY:

  • powielenie wszystkich scen z filmu + praktycznie zero własnych pomysłów na questy;
  • zaledwie trzy typy przeciwników (nie licząc bossów), a na dodatek są to wyłącznie gobliny;
  • maksymalnie uproszczone walki;
  • źle wyważone grywalne postaci – Simonem i Mallory w porównaniu z Jaredem gra się zdecydowanie za prosto.
  • opcja autoskoku częściej przeszkadza niż faktycznie pomaga;
  • beznadziejna grafika.

Jacek Hałas

Jacek Hałas

Z GRYOnline.pl współpracuje od czasów „prehistorycznych”, skupiając się na opracowywaniu poradników do gier dużych i gigantycznych, choć okazjonalnie zdarzają się i te mniejsze. Oprócz ponad 200 poradników, w swoim dorobku autorskim ma między innymi recenzje, zapowiedzi oraz teksty publicystyczne. Prywatnie jest graczem niemal wyłącznie konsolowym, najchętniej grywającym w przygodowe gry akcji (najlepiej z dużym naciskiem na ciekawą fabułę), wyścigi i horrory. Ceni również skradanki i taktyczne turówki w stylu XCOM. Gra dużo, nie tylko w pracy, ale także poza nią, polując – w granicach rozsądku i wolnego czasu – na trofea i platyny. Poza grami lubi wycieczki rowerowe, a także dobrą książkę (szczególnie autorstwa Stephena Kinga) oraz seriale (z klasyki najbardziej Gwiezdne Wrota, Rodzinę Soprano i Supernatural).

więcej

Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.