Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 2 kwietnia 2003, 10:01

autor: Borys Zajączkowski

Klaps - recenzja gry

Klaps to gra przygodowa dla najmłodszych, wprowadzająca ich w zaczarowany świat filmu. Akcja gry dzieje się w studiu filmowym, a zadaniem gracza jest dokończenie filmu rysunkowego.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Cóż to za radość dla umęczonego recenzenta, dostać do rąk grę, o której złego słowa napisać się nie godzi. Żadna to tajemnica, iż w uniwersum gier komputerowych gwiazdy świecące własnym blaskiem rzadszym są znaleziskiem niż rodzynki w cieście cioci Sknerci. Reszta zaś to babka-papka mocno piaskowa, która długo jeszcze nie pozwoli grom komputerowym dostać na wyłączność własnej muzy. Szczególnie kiepsko rzecz się ma z grami dla najmłodszych, gdyż ich twórcy wierzą (poniekąd w zgodzie z prawdą, choć nie wiem, jak tam się ma zgoda z ich sumieniem), że dzieci stanowią odbiorcę mało wymagającego. Odbiorcę, który nie pozna się na chłamie, jeśli tylko ten chłam kolorowo się przyozdobi. Efektem takiego traktowania dzieciaków są rozbite tankowce, dziura ozonowa i wojna w Iraku. :-) A poważniej: czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Dziecko wychowane na „Doomie”, Supermanie i hamburgerach traci, bo stracić musi, gro wrażliwości na piękno. O przyspieszonym wymieraniu szarych komórek już nie wspominając. Dlatego cieszcie się bracia i siostry, bo są jeszcze na tej planecie ludzie, którzy kierując się koniecznością zarobienia na chleb, nie mają jednocześnie głęboko wsadzonej potrzeby tworzenia rzeczy dobrych. A widomym na to dowodem jest gra o tytule tak banalnym, że aż odpychającym: „Klaps – przygody w zaczarowanym świecie filmu”.

Najprościej rzecz ujmując, „Klaps” jest grą przygodową dla dzieci. Grą bardzo uniwersalną, wiele potrafiącą nauczyć, a przy tym dostarczyć dużo dobrej zabawy. Na pudełku widnieje ograniczenie wiekowe – od lat 6-ciu – lecz nie widzę powodu po temu, by i młodsze pociechy z towarzyszeniem mamy lub taty nie mogły za pomocą tej gry oswoić się nieco zarówno z komputerem jak i z rozrywką elektroniczną. Rozrywką prostą a mimo to na tyle interesującą, iż sam z przyjemnością grę przeszedłem od początku do końca, a nagroda, która na mnie czekała przeszła moje oczekiwania. Miałem niekłamaną satysfakcję z powodu ukończenia gry przeznaczonej, było nie było, dla odbiorcy pięciokrotnie ode mnie młodszego. Dość owijania w bawełnę, czas przejść do rzeczy...

Oto do młodego człowieka imieniem Billy, rysownika pracującego w studio filmów animowanych, przychodzi wieczorem producent i wymusza na nim natychmiastowe ukończenie filmu, nad którym pracuje. Billy jednak zamiast zaparzyć sobie litr kawy i natychmiast zabrać się do roboty, przypomina sobie, jak bardzo jest zmęczony i zasypia nad deską. W tym miejscu do akcji wkracza gracz, a do pomocy stają mu dwa wierne i, co oko cieszy, profesjonalnie animowane stworki: zielony Gordi i żółta rękawiczka. Zadaniem tej drugiej będzie ułatwienie graczowi poruszania się po opustoszałym nocą studio filmowym, pierwszy zaś służyć będzie pomocą (jak najbardziej kontekstową i rzetelną) w dowolnie wybranym momencie.

Studio filmowe składa się z sześciu pomieszczeń: pokoju animatorów, garderoby, właściwego studio, korytarza, studio nagrań dźwięku i pokoju reżysera. Ten ostatni pozostaje zamknięty przez ponad połowę gry i tym samym stanowi tajemnicę dobrze motywującą do dalszej zabawy. Całość została zaprojektowana i wyrenderowana z nie lada dbałością o szczegóły – nie stanowi może dzieła sztuki, ale na pewno kawałek porządnej roboty. Poszczególne lokacje, pomiędzy którymi gracz się przemieszcza, są w większości statyczne, lecz mimo to nie powstaje wrażenie sztucznego bezruchu – jest noc, w studio nikogo nie ma i jak najbardziej naturalne jest to, że porusza się jedynie wahadło zegara ściennego. Przemieszczanie się pomiędzy lokacjami zaś rozwiązane zostało klasycznym sposobem, pamiętającym czasy pierwszych CD-ROM’ów – za pomocą wyrenderowanych filmowych przejść. Faktem jest, że rzeczywiste usytuowanie poniekąd sąsiadujących ze sobą lokacji nie zawsze jest oczywiste i pojawić się mogą trudności z dotarciem do miejsca, które gracz nawet widzi. Na szczęście, przy drugim, najdalej trzecim spacerze po pomieszczeniach studio dostępne ścieżki stają się już jasne i problem znika. Poza tym żółta rękawiczka dobrze się sprawuje w roli przewodniczki i większość wątpliwości względem poruszania się rozwiać może omiecenie nią ekranu.

Zadaniem grającego jest uzupełnienie siedmiu kolejno po sobie następujących scen filmu animowanego o brakujące rekwizyty. Te znaleźć można bądź na wierzchu, bądź dobrze ukryte w pomieszczeniach studio. Często nie jest od razu oczywiste ani usytuowanie szukanej rzeczy, ani jej funkcja, lecz nigdy nie zdarza się bezsens, czy komplikacja dla samej li tylko komplikacji. Odrobina zastanowienia stanowi lekarstwo na wszelkie chwilowe zaklopki. Czasem gracz zmuszony zostaje do dłuższych poszukiwań z udziałem jak zwykle pomocnej mu żółtej rękawiczki.

Część spośród potrzebnych rekwizytów gracz będzie zmuszony zdobyć na drodze rozwiązywania łamigłówek o różnym stopniu trudności, lecz zawsze bardzo atrakcyjnie pomyślanych. Tradycją stało się już wplatanie w gry dla dzieci dodatkowych mini-gierek o charakterze mniej lub bardziej edukacyjnym i „Klaps” trzyma się tego szablonu z właściwą sobie elegancją i pomysłowością. Dostępnych łamigłówek jest czternaście i niech mnie drzwi ścisną, jeśli w jakiejkolwiek innej grze spotkałem się z tak dużym ich zróżnicowaniem. Jest obrazek do pokolorowania, jest rodzaj telegry (jeśli ktoś pamięta jeszcze, co to było), jest kółko i krzyżyk, jest dopasowywanie odgłosów wydawanych przez zwierzęta do pojawiających się ich zdjęć, są puzzle do ułożenia, ubranka do wycięcia, animacje do uporządkowania, układanki, przekładanki, nawet Arkanoid w wydaniu minimum. Wszystkie zaś łamigłówki przygotowane zostały nie tylko z pomysłem, ale nagroda za ich pomyślne rozwiązanie jest jak najbardziej naturalna i nie stanowi zaskoczenia – w pudełku z klejnotami na wieczku są klejnoty, ułożenie zdjęcia mostu daje ów most itd.

Po uzupełnieniu wszystkich scen filmu o niezbędne rekwizyty (w razie jakichkolwiek trudności, do gry został dołączony kompletny choć miejscami lakoniczny opis jej przejścia) gracz zyskuje możliwość własnoręcznego udźwiękowienia go. Może zmieniać głosy postaciom filmu, podkładać muzykę i oklaski, a nawet nagrywać z mikrofonu własne kwestie, które będą mieli wygłosić animowani aktorzy. Ten etap jednak stanowi już tylko bonusową zabawę, gdyż film jest ukończony, a domyślne głosy podłożone – wystarczy go obejrzeć. On właśnie stanowi tę nagrodę, o której napisałem we wstępie, iż przerosła moje oczekiwania. Jest to bowiem kilkuminutowa kreskówka stanowiąca sama w sobie sporą atrakcję, a opowiada ona bajkę o „Kocie w butach”. Nie wiem, czemu autorzy gry nigdzie się do tego klasyku nie przyznają, tak samo jak nie wiem, czemu tytułowy kot chodzi bez butów, bo nie podejrzewam, by tak stara bajka obłożona wciąż była jakimiś prawami autorskimi... Mniejsza o tę małą tajemnicę – gra jest fajna, film animowany stanowiący nagrodę za przezwyciężenie wszystkich problemów związanych z jego wyprodukowaniem również stoi na porządnym poziomie. Nic dodać, nic ująć...

No... można na koniec odrobinkę ponarzekać, żeby się nikomu nie wydawało, że oto ujrzał światło dzienne pierwszy absolutny ideał. „Klaps” uruchamia się w okienku o rozmiarze 640x480 pikseli i nie umie działać na pełnym ekranie. Dźwięki w grze, muzyka oraz głosy lektorów (z resztą bardzo dobrze dobrane głosy, co się tak rzadko w grach zdarza) stałyby na bardzo wysokim poziomie, gdyby nie były zsamplowane z 8-bitową jakością – trochę szumią. Te drobiazgi jednak tak niewiele psują ogólne, jakże pozytywne wrażenie, że już mam wyrzuty sumienia, iż o nich wspomniałem. :-) „Klaps” jest niewątpliwie najlepszą grą dla dzieci, jaką miałem okazję obejrzeć. Zawiera w sobie bowiem nie tylko wielki potencjał edukacyjny, a gra się w niego łatwo i przyjemnie, lecz również – a może przede wszystkim – jest po prostu całkiem dobrą przygodówką. Jeśli mamy w domu pociechę, która mękoli o jakąś fajną grę, to naprawdę nie ma się nad czym zastanawiać...

Shuck

Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.