autor: Adam Kaczmarek
Keepsake - recenzja gry
Pomimo wyraźnie niskiego budżetu Wicked Studios stworzyło naprawdę ciekawą pozycję. Szkoda, że aspekty audiowizualne wypadły średnio, bo dzięki nim Keepsake mogło z dumą stanąć na półce z klasycznymi dziełami, a tak znajduje się nieco niżej.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Gry przygodowe przeżywają odrodzenie. Można to poznać po reakcjach na zapowiedzi Dreamfalla, Still Life’a czy ostatnio Paradise. Pierwsze dwa okazały się tytułami godnymi uwagi, natomiast najnowsze dzieło Benoita Sokala trochę rozczarowało. Jednak przyciągnięcie uwagi wielu fanów tytułem daje do zrozumienia, że z tym gatunkiem nie jest wcale tak źle, jak się mówi. Czasem pojawiają się takie pozycje, o których wiedzieliśmy przed premierą niewiele, a potrafią pozostawić po sobie korzystne wrażenie. Jednym z takich przypadków jest Keepsake, owoc pracy Wicked Studios. Pamiątka wyskoczyła niczym Filip z konopi. Bez żadnej większej zapowiedzi, z praktycznie minimalnym zaangażowaniem w marketing, reklamę. I być może to spowodowało, że przy grze spędziłem kilka miłych chwil i przeżyłem wiele zaskakujących momentów. Pomimo błędów i banalnego scenariusza Keepsake potrafi przykuć do monitora na wiele godzin. Najdziwniejsze jest to, że mnie, gracza dla którego świat magii i smoków to tabula rasa (nie ten gust, wolę science-fiction) produkt Wicked Studios autentycznie zainteresował mnie od samego początku. Kiedyś, po przeczytaniu jednego z tomów Harry’ego Pottera postanowiłem omijać tematykę fantasy, czy to w filmie, grach czy książkach. Keepsake o te klimaty się ociera, co dla niektórych może być dodatkowym plusem. Dziwiłem się sobie, gdy po obejrzeniu zakończenia gry niemal natychmiast przystępowałem do pisania maila do twórców z zapytaniem o sequel.
Historia opowiedziana w Keepsake do oryginalnych nie należy. Do Akademii Dragonvale przybywa młoda dziewczyna o imieniu Lydia. Jak się okazuje, jest ona najlepszą przyjaciółką Celeste – córki największego maga tej elitarnej szkoły. Niewiasta zastaje w ogromnym gmachu pustkę. Ani żywego ducha, jedynie kilka zapisanych kartek leżących na podłodze. Jednak jest ktoś, kto przetrwał kataklizm. To wilk Zak, który usilnie wmawia nam, że wcześniej był smokiem. Po chwili rozmowy wszystko staje się jasne. Jakieś urwisy przemieniły go w mniejszego zwierzaka. Chwileczkę, chwileczkę. Smoki mają lęk wysokości? Coś nam tu nie pasuje, Zak wydaje się nam dziwnie podejrzany. Niemniej to on zna Akademię od podszewki i potrafi nam opowiedzieć nieco o nauczycielach jak i uczniach, którzy tu stacjonowali przez ostatnie miesiące.
Od tej pory w dwuosobowym składzie eksplorujecie zakątki szkoły oraz pobliskie lasy, ogrody i rzeki. Co zdarzyło się w Dragonvale? Gdzie jest Celeste i jej ojciec? Piękna budowla kryje w sobie wiele tajemnic oraz zagadek. Pomimo początkowej niechęci Lydia postanawia zbadać sprawę i odszukać przyjaciółkę. Buszując po kolejnych lokacjach natrafia na lalkę, pamiątkę, którą wręczyła Celeste w dzieciństwie. Zaczyna miewać tajemnicze wizje związane z bliską osobą. Razem z Zakiem wplątują się w intrygę uknutą przez... hmm, może wróćmy do początku.
Pierwsze kroki stawiamy w tutorialu, przygotowanym specjalnie dla graczy mniej obeznanych z systemem point’n’click. Po opanowaniu podstawowych zagadnień możemy pobawić się interfejsem. Jego mocną stroną jest estetyka wykonania oraz funkcjonalność. Nie ma szans, aby ktoś z was go nie opanował. Za jego pośrednictwem przeprowadzenie dialogu czy przeglądanie zdobyczy w plecaku jest bajecznie proste. Na dodatek ładnie wygląda. Oprawa audiowizualna jest już niestety nierówna. Do wyglądu Akademii nie można się przyczepić. Piękne herby, posągi, kamienne ściany wraz z witrażami, sugestywne oświetlenie – Wicked Studios nie ma się czego wstydzić. Wnętrza są architektonicznie piękne, pozostawiają po sobie jak najlepsze wrażenie, nie schodzą poniżej pewnego, solidnego poziomu już do samego końca rozgrywki.
Gorzej natomiast z wyglądem postaci oraz ich animacją. Sylwetki zbudowane są z małej liczby wielokątów i tektur w niskiej rozdzielczości. Ich ruchy są sztywne, nienaturalne, często widać, jak ślizgają się wchodząc po schodach. Bliżej tu do gier z poprzedniego tysiąclecia, aniżeli do nowoczesności. Tak samo można ocenić sferę audio. Muzyka jest spokojna, dyskretnie przygrywa podczas rozgrywki. Nie stara się wychodzić na pierwszy plan, nie zalatuje od niej patosem. Jednak to, co dręczy uszy, to voice-acting. Głosy postaci, jakie miałem nieprzyjemność usłyszeć, są najgorsze spośród wszystkich gier przygodowych, z jakimi miałem styczność przez ostatnie 5 lat (a było ich trochę). Szczególnie kiepsko wypada głos kupca Mustavio, który z włoskim akcentem wydziera się przy każdej okazji. Przypomina mi się telewizyjna reklama pewnego batonika, w której zmęczony turysta siada pod palmą, a stojący nad nim rasta proponuje zakup zegarka. Po 5 minutach marzymy tylko o jednej rzeczy – tabletce na ból głowy. Resztę podłożonych głosów można od biedy zaakceptować.
Keepsake zaskakuje doskonałymi zagadkami. Wreszcie otrzymałem tytuł, w którym rozwiązywanie łamigłówek to prawdziwe łamanie głowy. Nie przypominam sobie, aby któraś z nowszych przygodówek wymagała kartek papieru i długopisu obok klawiatury. Keepsake każe graczowi główkować i myśleć. Czasem po kilkadziesiąt minut jak nie więcej. Przy niektórych puzzlach człowiek potrafi prześlęczeć nawet pół dnia, a i tak nie znajdzie rozwiązania zagadki. Jeżeli lubicie logiczne gierki, macie ciąg do kombinatoryki, to Keepsake jest dla was. Tym bardziej, że zadań jest dużo. Dla tych, którzy zdążyli się już przestraszyć poziomu trudności omawianego tytułu uspokajam – interfejs ma wbudowany system pomocy, który powoli naprowadza nas na właściwy tor w rozgryzaniu łamigłówek. Zapewne hardcorowcy nawet go nie zauważą. Czego możemy spodziewać się przedzierając się przez kolejne pokoje Akademii? Repertuar jest niezwykle szeroki. A to trzeba naprawić pompę wodną, a to przestawić książkę w miejsce innej przy użyciu czarów. Nie zabrakło nawet popularnych gier kryjących się pod inną nazwą. Miłośnicy sudoku czy szachów będą mieli nad czym posiedzieć. Ze swojej strony dodam, iż rozwiązanie niektórych, trudniejszych questów sprawiło mi niemałą satysfakcję.
Zagadki prezentują więc doskonały, zrównoważony poziom. Niestety nienajlepiej wygląda to, co w przygodówkach jest najważniejsze, czyli fabuła. Nie mam tu uwag do ogólnej koncepcji, lecz do pojedynczych rozwiązań. Historię można podzielić na dwie części. Pierwsza z nich rozgrywa się w dolnych partiach Akademii. Druga natomiast przenosi nas do górnej części. Niby nic w tym złego, ale kontrast między środowiskami jest ogromny na niekorzyść pierwszego. Twórcy niepotrzebnie chcieli poeksperymentować z graczem, gdyż rozgrywka na początku zmusza do częstego i długiego łażenia po tych samych lokacjach. Jeżeli mamy coś znaleźć w lesie i przynieść do biblioteki, to musimy skrzętnie zwiedzić wszystkie pokoje i korytarze, które prowadzą do celu. Czasem powrót ze zdobytym owocem trwa około 3-4 minut. Akademia do małych nie należy, dlatego spacerek jest wskazany. Na szczęście po kilku godzinach znamy budowlę jak własną kieszeń, co nieco przyśpiesza powroty do miejsc, które popychają fabułę do przodu. W części drugiej rozgrywka nabiera właściwego tempa za sprawą poustawianych teleportów i licznych portali potrafiących odwrócić świat do góry nogami. To tu wyczuwa się magiczny klimat i poznaje ważne tajemnice szkoły.
Przyczepić się można również do konstrukcji dialogów. Nie stoją na najwyższym poziomie, czasem są wręcz drewniane, często kończą się prostym i wymownym: „Wow! That’s awsome!”. Na dokładkę zmuszeni jesteśmy do słuchania opowiastek z życia głównych bohaterów, które nie wnoszą do fabuły nic wartego uwagi. Wystarczy parę chwil bez naszej osoby przy monitorze, a nierozłączna para bohaterów rozpocznie kolejną rozmowę. Brakuje jednak tu jakiejś ikry, czegoś, co miało choćby Still Life czy Najdłuższa Podróż. Być może to wina wszechobecnej pustki w budynku, małej liczby postaci, z którymi mamy styczność? Przerywniki filmowe także nie są wysokich lotów, jednak w tym magicznym, specyficznym klimacie spełniają swoje zadanie.
Pomimo niedopracowania i wyraźnie niskiego budżetu Wicked Studios stworzyło naprawdę ciekawą pozycję. Szkoda, że aspekty audiowizualne wypadły średnio, bo dzięki nim Keepsake mogło z dumą stanąć na półce z klasycznymi dziełami, a tak znajduje się nieco niżej. Zagadki wbudowane w program prezentują się okazale i choćby dla nich warto zakupić egzemplarz, a następnie zagrać.
Adam „eJay” Kaczmarek
PLUSY:
- klimat;
- bardzo dobre zagadki;
- świetna drugą część fabuły;
- wygląd Akademii.
MINUSY:
- fatalne głosy postaci;
- za dużo spacerowania po tych samych pokojach i korytarzach;
- drętwe animacje postaci oraz ich wygląd;
- niepotrzebne dialogi.