autor: Maciej Kurowiak
Kameo: Elements of Power - recenzja gry
Kameo to młoda, seksowna wróżka posiadająca moc panowania nad żywiołami. Jej wyrodna siostra postanawia utrzeć nosa wszystkim w Zaczarowanym Królestwie, wchodzi w sojusz z władcą trolli – Thornem i porywa rodzinę królewską.
Recenzja powstała na bazie wersji X360.
Jak wyglądałyby dziś gry video gdyby niespełna osiem lat temu nie ukazała się Zelda: Ocarina of Time? Pytanie jest oczywiście czysto retoryczne, gdyż gra autorstwa Shigeru Miyamoto była w swoim gatunku niczym trzęsienie ziemi. Jeśli więc w przypadku japońskich RPG-ów mówi się o czasach przed i po Final Fantasy VII, to dla przygodowych gier akcji momentem zwrotnym było przeniesienie Linka w świat trzeciego wymiaru. Od tamtego czasu powstały dziesiątki gier będących mniejszym lub większym dziedzictwem sławnej Okaryny. Nie można tu mówić o klonach, gdyż Zeldy sklonować po prostu nie sposób, ale z całą pewnością możemy mówić wytworzeniu się w tym gatunku pewnej tradycji w oparciu o fundamenty ustanowione przez Miyamoto. Do takich gier z całą pewnością należy Kameo – jej autorzy nie uchylają się od inspiracji Zeldą, dodając do tego beczkę własnej kreatywności i talentu.
Historia Kameo jest zawiła niczym sploty dziadowskiego bicza. Za produkcję od samego początku odpowiedzialna była, owiana nimbem tajemnicy i kultowości, firma Rare. Panowie w owym czasie mieli na swoim koncie dziesiątki tytułów na konsolę NES, ale prawdziwej sławy dostarczyły im hity stworzone na Nintendo 64. Niektórzy do dziś ze łzami w oczach wspominają Goldeneye, Perfect Dark czy Banjo-Kazooie, dlatego łatwo sobie wyobrazić, jakim wstrząsem dla rynku był zakup potentata przez Microsoft. Prawdziwe zdumienie budziła jednak suma, jaką Gigant z Redmond zapłacił za nowy nabytek, a kosztowało go to, bagatela, 375 mln dolarów. Kameo, będące wtedy na wczesnym etapie produkcji (planowano wpierw wydanie na N64, a później na Gamecube’a), miało stać się czarnym koniem wśród tytułów na pierwszego Xboxa. Takich gier na czarną konsolę Microsoftu brakowało i brakuje do dziś, a Kameo wylądowało w końcu jako tytuł startowy dla konsoli Xbox 360. Czy Rare sprosta oczekiwaniom graczy, a nowy tytuł zatrze wrażenie jakie wzbudziło, powiedzmy sobie szczerze, niezbyt udane Grabbed by the Ghoulies? Nowa generacja czy zimne kotlety?
W Kameo gracz wciela się w rolę... Kameo – młodej, seksownej wróżki posiadającej moc panowania nad żywiołami, dzięki czemu może przemieniać się w rozmaite magiczne stworzenia. Niestety wyrodna siostra naszej bohaterki postanowiła utrzeć nosa wszystkim w Zaczarowanym Królestwie, weszła w sojusz z władcą trolli – Thornem i porwała rodzinę królewską. Nasza bohaterka rusza na ratunek i tu zaczyna się nasza przygoda. Wstęp ma identyczną zawartość jak demo gry, dostępne od samego początku w serwisie Xbox Live, więc właściwie każdy może się z nim osobiście zapoznać. Ostatecznie wyprawa na zamek kończy się fiaskiem, a władca trolli pozbawia Kameo jest specjalnych zdolności... Ruszamy więc w podróż w poszukiwaniu rozsianych po świecie, utraconych mocy, by znów móc zmierzyć się z wszechmocnym trollem oraz złą siostrzyczką.
Naszą bohaterką sterujemy w trzeciej osobie i w sumie mielibyśmy do czynienia z niczym nie wyróżniają się grą action/adventure, gdyby nie możliwość morfowania w rozmaite stwory. Transformacja w żywioły jest esencją tej gry i od odpowiedniego doboru postaci zależy najczęściej nasz sukces. Pomijając krótką sekwencję wprowadzającą, najszybciej zdobywamy możliwość przemiany w uzbrojone w rękawice bokserskie pnącze. Wraz z rozwojem akcji, dochodzą m.in.: zionący ogniem smok, transformujący się w kulę pancernik czy też połykająca przeciwników rosiczka rodem ze Sklepiku z horrorami. Trzeba przyznać, że przemiany zostały w znakomity sposób wpasowane w system rozgrywki i widać, że to właśnie na tym elemencie oparto całe rusztowanie budujące grę. W sumie mamy do czynienia z dziesięcioma różnymi stworami, w które możemy się zamienić, a każdy z nich dysponuje zupełnie inną mocą. Umiejętności stworzeń możemy wykorzystać do wykonywania rozmaitych zadań, jakie czekają na nas w tym świecie. Nie spodziewajcie się oczywiście typowej przygodówki, aczkolwiek są miejsca, w których Kameo zaskakuje swoją złożonością. Niestety zdecydowana większość zadań jest niezwykle uproszczona i polega na wielokrotnym powtarzaniu tych samych czynności. Na szczęście walka prezentuje się wyjątkowo spektakularnie i jest zrealizowana dużo ciekawiej. Spora w tym zasługa niemal doskonałego, niezwykle intuicyjnego sterowania. By daleko nie szukać, wystarczy wziąć za przykład boksujące pnącze (tak swoją drogą kapitalna postać), którego pięściami operujemy przy pomocy obu spustów. Ogólnie wszystkimi stworami steruje się idealnie z jednym wyjątkiem – pływającym pod wodą Deep Blue kieruje się trudniej niż batyskafem Pana Kleksa.
Świat Kameo jest podzielony na strefy bezpieczne – oazy, w których możemy rozmawiać, kupować i wykonywać drobne zadania oraz wrogie terytoria, gdzie będziemy atakowani przez trolle i inne monstra. Między poszczególnymi krainami znajduje się ziemia niczyja, gdzie nieustannie trwają działania wojenne i potyczki pomiędzy armią królestwa i trollami. Tylko tutaj możemy jeździć konno, przedzierając się przez niezliczone hordy nieprzyjaciela. Jest to zresztą jeden z najbardziej ekscytujących elementów gry i w połączeniu z pompatyczną muzyką, robi naprawdę duże wrażenie. Szkoda, że autorzy ograniczyli się jedynie do kilku konnych przejażdżek i niszczenia machin oblężniczych i tak naprawdę uczestnictwo w bitwie, choć efektowne, wielkim wyzwaniem nie jest. Podróżowanie po świecie nie jest zupełnie dowolne i determinowane jest raczej przez potrzebę zdobycia kolejnego żywiołu i ukończenia etapu. Powrót do poprzednich lokacji jest konieczny tylko w wypadku, gdy chcemy wykonać dodatkowe zadania. Te nie są niestety zbyt zajmujące i Kameo po kilku godzinach popada w stary schemat od bossa do bossa, aż po końcowe napisy.
W zdecydowanej większości Kameo jest zrobiona bardzo solidnie, ale mimo to nie wybija się ponad inne tytuły gatunku. Z jednym wyjątkiem. Walki z bossami są tym, gdzie możemy najlepiej dostrzec, że mamy do czynienia z pierwszą ligą twórców. Nic dodać, nic ująć, walka z lodową pajęczycą o tysiącu oczu to po prostu mistrzostwo świata. Jedyne, co może razić, to stosunkowo niski poziom trudności, ale tak czy inaczej, satysfakcja jest gwarantowana. Oczywiście podobieństw do Zeldy jest tu bez liku, aczkolwiek wspomniana pajęczyca stanowi jakość samą w sobie, a kilka innych potworów także zapewni nam kilka całkiem niezłych partii.
Kameo nie jest długa i grę powinniśmy ukończyć w ciągu dwóch, góra trzech kilkugodzinnych sesji. Ilość zadań pobocznych nie powala, a i sam ich charakter raczej nie zachęca do ich skrupulatnego wykonywania. Gra się za to bardzo intensywnie – nie ma tu żadnych wypełniaczy i dłużyzn, jest za to sporo dialogów, fabuły i nowych przygód. Mamy też możliwość zagrania w trybie dla dwóch graczy przy dzielonym ekranie oraz od niedawna, przez system link i Xbox Live. Ta ostatnia opcja działa zresztą znakomicie, bez lagów i jakichkolwiek spowolnień w animacji. Niestety nie wnosi nic nowego; ot po prostu Kameo i jej klon biegną przez poszczególne poziomy wykonując dokładnie to, co gracz wcześniej robił w pojedynkę. Trudno powiedzieć czy znajdzie się wielu entuzjastów takiej rozgrywki, ale dobrze, że taka opcja istnieje.
Owoc pracy ludzi z Rare grywalnością sławnej Zeldy nie zdetronizuje, to pewne, ale z całą pewnością zostanie zapamiętany jako jedna z najładniejszych gier tego gatunku. I nie chodzi tutaj tylko o wykorzystaną technologię, ale ogrom pracy, który jest widoczny niemal na każdym kroku. Cukierkowa, słodka, kiczowata i przerysowana, ale też bajecznie kolorowa, fantastyczna i pomysłowa grafika bryluje wśród innych tytułów dostępnych na Xboxa 360. Każdy szczegół jest dopracowany z atomową dokładnością, nie wspominając już o świetnej animacji i wyglądzie mieszkańców świata, wrogów i bossów. Podobnie rzecz ma się z muzyką. Zaaranżowana z iście hollywoodzkim rozmachem ścieżka dźwiękowa zapada w pamięć, a jeśli posiadamy odpowiedni zestaw Dolby Digital, bez problemu usłyszymy skąd nadbiegają nasi wrogowie.
Kameo: Elements of Power to bardzo solidnie wykonana przygodowa gra akcji. Wszystkie elementy rozgrywki współgrają ze sobą, tworząc bardzo udaną całość. Wyróżnić wypada doskonałe walki z bossami, perfekcyjną oprawę graficzną i dźwiękową, ale też trzeba zganić za niezbyt wygórowany poziom trudności. Gra mogłaby być też nieco dłuższa, a zadania bardziej rozbudowane. Idea metamorfoz w rozmaite potwory nie została wprawdzie wykorzystana do końca, ale na pewno zasługuje na uwagę i stanowi element odróżniający ten tytuł od wielu innych. W każdym wypadku Kameo jest udanym powrotem Rare do pierwszej ligi, a gracze, którzy na próżno szukali podobnych gier na pierwszego Xboxa, mogą spokojnie rozważyć zakup tego tytułu.
Bardzo słodki cukierek, ale szkoda, że zjada się go tak szybko... Mimo wszystko skosztować warto.
Maciej „Shinobix” Kurowiak
PLUSY:
- świetne pojedynki z bossami;
- spektakularna oprawa graficzna i dźwiękowa.
MINUSY:
- schematyczny model rozgrywki;
- gra stanowczo zbyt łatwa i krótka.