Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 31 maja 2004, 12:40

autor: Jacek Hałas

Jack the Ripper - recenzja gry

Gra przygodowa zrealizowana w klasycznym stylu z intuicyjnym sterowaniem typu „point and click” oraz niebagatelną detektywistyczną fabułą. Akcja rozgrywa się w pierwszych latach XX wieku w Nowym Jorku, gracz zaś staje się młodym dziennikarzem...

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Teoretycznie powinniśmy tu mieć do czynienia z porządną przygodówką. Osadzenie fabuły wokół tytułowej postaci Kuby Rozpruwacza, daje sporo możliwości. Mogła to być świetna gra detektywistyczna, coś na kształt klasycznych tytułów pokroju „Sherlock Holmes” czy „Jack Orlando”. Niestety, autorzy „Jack The Ripper” nie potrafili wykorzystać drzemiącego w nim potencjału. W rezultacie otrzymaliśmy kiepski tytuł. W wielu aspektach przypomina on serię „Dracula” - stosunkowo prostych przygodówek, które irytowały lub nudziły, zamiast bawić. Autorzy mają szczęście, bo gdyby tytułowy Kuba Rozpruwacz jeszcze żył, to pewnie złożyłby im stosowną wizytę...

Fabuła na pierwszy rzut oka prezentuje się bardzo interesująco. Jak się można łatwo domyślić, nawiązuje ona do tytułowego seryjnego mordercy, który w latach 1888-1889 siał postrach w Londynie. Oficjalnie ustalono, iż zabił dziewięć prostytutek, ale nikt tak naprawdę nie wie ile osób padło jego ofiarą. Po dwóch latach słuch o nim zaginął. Autorzy gry postanowili to sprytnie wykorzystać. Mamy rok 1901, akcję „Jack The Ripper” osadzono w Nowym Jorku. Głównym bohaterem gry jest Jack Palmer, jeden z reporterów New York Today. Właściwa zabawa rozpoczyna się w momencie, gdy otrzymuje zlecenie napisania serii artykułów na temat morderstw w Low Side District. Wielu przypisuje je postaci Kuby Rozpruwacza. Morderca atakuje identyczne osoby (prostytutki), zadaje im precyzyjne rany, a na koniec pozbawia je wnętrzności. Opinia publiczna jest przerażona, a policja nie kwapi się do rozwiązania zagadki seryjnych morderstw. Prawdziwa walka, tym razem o czytelników, rozgrywa się natomiast pomiędzy konkurencyjnymi gazetami: Daily Illustrated oraz New York Today. Każda z nich chce mieć ekskluzywne materiały o Kubie Rozpruwaczu. Chwilowo wygrywa konkurencja, której reporterzy zadziwiająco szybko pojawiają się na miejscu zbrodni. Muszę przyznać, iż umieszczenie fotoreportera w roli głównego bohatera gry, trochę mnie zdziwiło. Wprowadza to nieco świeżości do rozgrywki, minusem takiego rozwiązania jest natomiast to, iż gracz nie może mieć bezpośredniego kontaktu z dowodami (zbieranie i przetwarzanie). Musi korzystać z oficjalnych dokumentów, które podaruje mu (lub nie) policja. Patrząc na to z drugiej strony, będąc reporterem może przepytywać osoby, które nie chciały rozmawiać ze stróżami prawa. Fabuła gry jest stosunkowo długa. Cała historia zostanie rozwiązana w ciągu 12 dni, przy czym warto zaznaczyć, iż niemal każdy z nich rozgrywamy także w nocy. Różnice są spore, niektóre osoby można spotkać tylko wieczorem, to samo tyczy się nocnego klubu, który za dnia jest z oczywistych powodów zamknięty. Nie chcąc zdradzać zbyt wielu szczegółów odnośnie fabuły dodam tylko, iż rozwija się ona w co najmniej zadowalającym tempie. Morderstw stopniowo przybywa, podobnie potencjalnych zabójców. Jeszcze ciekawiej robi się, gdy Kuba Rozpruwacz dowiaduje się o tym, iż Palmer pisze serię artykułów na jego temat. Początkowo podsyła mu tylko list, ale w dalszej części gry także dość niecodzienne „prezenty”. Nie łudźcie się jednak, że gra będzie wypełniona akcją. Poza jednym miejscem, w którym bohater jest bezpośrednio zagrożony, nie trzeba się śpieszyć. Niestety, bardzo szybko okazuje się, iż „Jack The Ripper” jest wyjątkowo ograniczony. Chodzi o to, iż fabuła nie posunie się ani o milimetr, jeżeli gracz nie wykona wszystkich ustalonych przez producentów czynności. Bardzo często pomija się jakieś zupełnie nieistotne szczegóły - nie wysłucha idiotycznego komentarza czy nie przyjrzy się bliżej pewnej rzeczy. W rezultacie gracz musi ponownie odwiedzać te same miejsca i badać je w poszukiwaniu przedmiotów czy informacji, które pozwolą mu przejść dalej.

Wielokrotnie mówiłem już (przy okazji opisywania przygodówek), iż dobry adventure nie może obejść się bez trzech rzeczy: interesujących rozmów, przedmiotów, które można byłoby podnosić, używać i (w tym przypadku) analizować oraz odpowiednio zakręconych, ale logicznych zagadek. Niestety, tak na dobrą sprawę żaden z tych elementów w recenzowanej grze nie został należycie dopracowany. Zacznijmy od rozmów, jest to bowiem jeden z jaśniejszych punktów „Jack The Ripper”. W trakcie całej gry spotyka się kilkanaście postaci. Trzeba przyznać, iż jest ich stosunkowo dużo. Same postaci zostały należycie dopracowane, mamy tu więc szukającego sensacji szefa New York Today, który cieszy się z morderstw, bo zwiększają one sprzedaż gazety, niezbyt rozmownych pracowników domu uciech, chłopaczka sprzedającego gazety, który niejednokrotnie pomaga odnaleźć właściwe osoby, czy komendanta policji, który pragnie jak najszybciej zakończyć śledztwo. Niestety, przeprowadzanie rozmów z nimi jest dziecinnie proste. Zapomnijcie o wyborze jakichkolwiek kwestii dialogowych. Teoretycznie mamy do wyboru dwa lub trzy przyciski, ale bardzo szybko okazuje się, iż mogą one tylko zmienić kolejność wypowiadania zdań. Od czasu do czasu można również wejść w interakcję z napotykanymi osobami, wręczając im jakiś przedmiot. Także i ten element gry został maksymalnie uproszczony - w odpowiednim momencie pojawia się bowiem stosowna ikona, która informuje o konieczności przekazania jakiejś rzeczy. Co więcej, bardzo często ma się ją już wtedy w inwentarzu.

Znacznie gorzej rozwiązano kwestię zbierania i używania przedmiotów. Lista rzeczy, które można podnieść jest wyjątkowo krótka, na dodatek wiele z nich dość szybko się traci, używa lub przekazuje innym osobom. W rezultacie, rzadko kiedy ma się więcej niż 2-3 przedmioty w inwentarzu. Osobną kwestię stanowią natomiast dokumenty. Są one ulokowane w osobnej kartotece. Trzeba przyznać, iż jest ich wystarczająco dużo. W trakcie gry zdobywamy między innymi raporty z sekcji zwłok zabitych osób, listy od Kuby Rozpruwacza, szkice z miejsc, w których dokonano morderstw, czy akta podejrzanych osób. W każdej chwili można je sobie przeglądać. Inwentarz kryje również mapę dzielnicy, po której szaleje Kuba Rozpruwacz. W miarę rozwoju akcji pojawiają się nowe lokacje. Gracz odwiedza między innymi posterunek policji, miejsca, w których dokonano wszystkich morderstw, agencję detektywistyczną, szpital (sugestia, iż Kuba Rozpruwacz może być lekarzem), klub nocny...

Trzeci element to zagadki. One wołają już o pomstę do nieba. Podstawowy zarzut, to ich znikomy poziom trudności. Osoby, które świetnie radziły sobie z seriami „Atlantis”, „Myst”, czy nawet „Syberią”, nie będą miały najmniejszych problemów z ich rozwiązaniem. Niemal zawsze jest ono podane na tacy. W całej grze doliczyłem się ośmiu zagadek. Zdecydowanie najciekawiej prezentuje się ta, która polega na wysłaniu telegramu w sprawie ustalenia personaliów pewnej osoby. Gracz musi skorzystać z alfabetu Morse’a. Niestety, pozornie ciekawe zadanie zostało zepsute przez gotową kartkę z alfabetem oraz podpowiedź odnośnie tego, co należałoby napisać. Pozostałe zagadki, to między innymi dopasowywanie map w celu wyszukania miejsca kolejnej zbrodni, ucieczka z kostnicy czy porównywanie dat morderstw.

Poruszanie postacią zostało zrealizowano podobnie do „Draculi”, „Post Mortem”, czy „CSI”. Kolejne kroki są wykonywane w sposób skokowy, na szczęście w danym miejscu gracz może się dowolnie rozglądać. Szkoda tylko, iż ten element gry nie do końca został dopracowany. Otoczenie bardzo często w sztuczny sposób się rozmazuje. Pomimo tego, iż liczba miejsc, do których można przejść jest spora, to zdarzają się punkty, które powinny być interaktywne (np. widoczny korytarz), a nie są. Żadnych problemów nie sprawia podnoszenie i używanie przedmiotów. One same są przeważnie stosunkowo duże, a na dodatek wyróżniają się na tle otoczenia. Standardem w takich grach jest interaktywny kursor, który podpowiada, kiedy należałoby jakiegoś przedmiotu użyć, a czemu bliżej się spróbować przyjrzeć.

O grafice co nieco już powiedziałem, warto byłoby jednak ten temat rozwinąć. Sporym atutem gry jest różnorodność odwiedzanych miejsc. Cieszy też dbałość o detale. Te pozornie nieistotne elementy wpływają na budowanie pozytywnego klimatu rozgrywki. Niestety, momentami jest on burzony. Dzieje się tak przede wszystkim podczas odwiedzania miejsc, które powinny tętnić życiem, a w rezultacie spotykamy tam tylko kilka osób, z czego co najwyżej dwie-trzy są interaktywne (ulice Nowego Jorku, restauracja...). W niektórych lokacjach, szczególnie przyciemnionych, bardzo kiepsko wypadły tła. Są albo rozmazane, albo mało szczegółowe. Znacznie lepiej, jak na klasyczną przygodówkę oczywiście, prezentują się postaci, z którymi można wchodzić w interakcje. Zostały one wykonany w pełnym trójwymiarze. Pomimo tego, iż momentami nie pasują do tła, a ich animacja jest wyjątkowo sztuczna, to i tak należy to odnotować jako spory postęp. Twórcy wielu innych przygodówek, choćby serii „CSI”, mają się na czym wzorować. Pozytywnie zaskoczyła mnie natomiast oprawa dźwiękowa. Obawiałem się, iż będzie raczej trzymała kiepski poziom całej produkcji. A tu proszę... Odgłosy świata bardzo przyzwoite, to samo można powiedzieć o grze aktorów. Głosy ogromnej większości z nich zostały perfekcyjnie dobrane, poza kilkoma wyjątkami nie mają też żadnych problemów z przenoszeniem emocji. Wprowadza to trochę życia do świata gry, w którym wszystko jest nieruchome. Nie mogę również nie wspomnieć o pięknych, irlandzkich melodiach. Badanie okolicy sprawia wtedy ogromną przyjemność.

„Jack The Ripper”, to mimo wszystko gra nieudana. Z pewnością nie jest to rasowa przygodówka. Liczba możliwych do zebrania przedmiotów jest wręcz symboliczna, a zagadki stoją na zadziwiająco niskim poziomie (pasowałyby raczej do lekkiej zręcznościówki, w której myślenie nie odgrywa zbyt dużej roli). Sytuację ratują dialogi, chociaż i tu trzeba się doczepić do ogromnej liniowości rozgrywki. Sporym rozczarowaniem było dla mnie również zakończenie. Autorzy gry najwyraźniej nie mieli pomysłów jak te wszystkie wątki ze sobą sprawnie połączyć. Poszli po najmniejszej linii oporu, ale o tym musicie się już przekonać sami. W moim przekonaniu przesiadywanie nad „Jack The Ripper” jest marnowaniem czasu. Jeśli szukasz gier o podobnej tematyce, to polecam klasyki w stylu „Wax Works”, czy „Sherlock Holmes”.

Jacek „Stranger” Hałas

Jacek Hałas

Jacek Hałas

Z GRYOnline.pl współpracuje od czasów „prehistorycznych”, skupiając się na opracowywaniu poradników do gier dużych i gigantycznych, choć okazjonalnie zdarzają się i te mniejsze. Oprócz ponad 200 poradników, w swoim dorobku autorskim ma między innymi recenzje, zapowiedzi oraz teksty publicystyczne. Prywatnie jest graczem niemal wyłącznie konsolowym, najchętniej grywającym w przygodowe gry akcji (najlepiej z dużym naciskiem na ciekawą fabułę), wyścigi i horrory. Ceni również skradanki i taktyczne turówki w stylu XCOM. Gra dużo, nie tylko w pracy, ale także poza nią, polując – w granicach rozsądku i wolnego czasu – na trofea i platyny. Poza grami lubi wycieczki rowerowe, a także dobrą książkę (szczególnie autorstwa Stephena Kinga) oraz seriale (z klasyki najbardziej Gwiezdne Wrota, Rodzinę Soprano i Supernatural).

więcej

Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.