Nintendo World Championships: NES Edition Recenzja gry
Ja nawet nie lubię e-sportu, a wciągnąłem się bez reszty. Recenzja Nintendo World Championships: NES Edition
Okazuje się, że można sprzedać tę samą grę po raz czwarty, jeśli zrobi się to dobrze. Nintendo World Championships: NES Edition wciąga bez reszty, a aspekt rankingów online sprawia, że rywalizacja nabiera jeszcze więcej rumieńców.
Recenzja powstała na bazie wersji Switch.
Większość z Was zapewne nie miała Wii U. Ale kilkoro z Was pewnie miało lub nadal ma gdzieś w szafie zakurzonego i zapomnianego 3DS-a. Zakładam jednak, że niewielu z Was grało kiedykolwiek w takie pozycje jak NES Remix, NES Remix 2 czy Ultimate NES Remix. To doskonałe w swojej prostocie adaptacje klasycznych gier z NES-a (znanego u nas pod nazwą „Pegasus”), które polegają na zaliczaniu wyzwań bazujących na fragmentach kultowych tytułów z pierwszej stacjonarnej konsoli Nintendo.
NES Remix i NES Remix 2 na Wii U to te same gry, tylko różniące się doborem klasycznych tytułów, a Ultimate NES Remix to wydanie rozszerzone na konsolkę 3DS, które zawiera najlepsze plansze z obu poprzednich produkcji. Można by pomyśleć, że wypuszczenie na rynek niemal tej samej gry trzy razy, to już sporo, ale nie dla Nintendo, które znalazło powód, by NES Remix trafił także na Switcha, który jest popularniejszy od 3DS-a i Wii U razem wziętych. Przywitajcie zatem Nintendo World Championships: NES Edition... będące niczym innym jak tylko kolejną edycją NES Remixa, choć tym razem z zacięciem wręcz e-sportowym i stawiającą na rywalizację sieciową.
Po pierwszej zapowiedzi Nintendo World Championships: NES Edition byłem nastawiony dość sceptycznie do pomysłu sprzedania mi 8-bitowych Mario, Zeldy, Metroida i Excitebike’a po raz dwudziesty, i to w pełnej cenie (a na dodatek w formie „wcale-nie-NES Remix”), ale po odpaleniu gry dość szybko zmieniłem zdanie. Nintendo World Championships: NES Edition wciąga, uzależnia i atakuje te obszary mózgu, o istnieniu których nie miałem pojęcia.
Wszystko może być e-sportem, jeśli jesteś wystarczająco odważny
Na przestrzeni lat gracze udowodnili, że w zasadzie każdą grę można speedrunować, nawet jeśli twórcy zakładają, że jest to przygoda na dziesiątki godzin, z otwartym światem, historią i masą eksploracji. Nie da się też ukryć, że speedrunowanie gier z NES-a, a w szczególności Super Mario Bros., ma długą historię. Stało się to popularne do tego stopnia, że spokojnie można nazwać to e-sportem, bo w końcu emocjonujemy się tym, kto szybciej przejdzie klasycznego „Mariana” i czy ten rekord utrzyma się dłużej od poprzedniego. Nintendo World Championships: NES Edition to taki trochę hołd dla tej społeczności i przy okazji szansa dla każdego, żeby w zaciszu własnego domu poczuł się jak speedrunner i e-sportowiec, rywalizując z innymi graczami w Mistrzostwach Świata NES.
No dobrze, ale w zasadzie wypadałoby powiedzieć, czym konkretnie jest Nintendo World Championships: NES Edition. To taka nie do końca oczywista kompilacja kilkunastu klasycznych gier z ery ośmiobitowej. Twórcy wycięli z każdego z tych tytułów poszczególne poziomy, a nawet ich fragmenty, które służą do wykonywania rozmaitych wyzwań. Odblokowywanie nowych leveli w trybie speedrunnerskim wymaga zebrania określonej liczby monet, a im większe wyzwanie, tym więcej trzeba za nie zapłacić. Nie martwcie się jednak, nie uświadczycie tu nadmiernego grindu, większość odblokujecie zupełnie naturalnie.
Gry wchodzące w skład Nintendo World Championships: NES Edition:
- Balloon Fight;
- Donkey Kong;
- Excitebike;
- Ice Climber;
- Kid Icarus;
- Kirby’s Adventure;
- Metroid;
- Super Mario Bros.;
- Super Mario Bros. 2;
- Super Mario Bros. 3;
- Super Mario Bros.: The Lost Levels;
- The Legend of Zelda;
- Zelda II: The Adventure of Link.
Każda z dostępnych w Nintendo World Championships: NES Edition gier ma swoją sekcję, w ramach której można wybrać jedno z wyzwań, ułożonych od najłatwiejszego do najtrudniejszego. Na przykład w takim Super Mario Bros. pierwszym wyzwaniem jest jak najszybsze zebranie grzyba powiększającego Mario, kilka poziomów później trzeba zdobyć 30 monet w jak najkrótszym czasie, a w ostatnim musimy... dosłownie speedrunować całą grę (choć twórcy dają tu spore ułatwienie w postaci tutorialu).
Zupełnie nie wyobrażałem sobie za to speedrunowania Zeldy, Metroida czy Kirby’ego, ale okazało się, że działa to całkiem nieźle. W Nintendo World Championships: NES Edition umieszczono takie fragmenty tych gier, które są wręcz esencją powiedzenia „easy to learn, hard to master”. To w końcu żadna sztuka zabić pięć Octoroków w Zeldzie, ale już zrobienie tego bezbłędnie, w czasie poniżej pięciu sekund, to prawdziwe wyzwanie i każda setna część sekundy będzie się tu liczyć. Sam byłem w szoku, gdy po entym niepowodzeniu w sprawnym przejściu na górę po platformach w Metroidzie zaczynałem od nowa. Przecież ja nawet nie jestem dobry w tę grę! Ale jakimś cudem Nintendo World Championships: NES Edition motywuje i mobilizuje do osiągania coraz lepszych wyników, a przez to uzależnia. Niczym w Football Managerze, gdzie miałem ostatnio ciągły syndrom „jeszcze jednego meczu” (no, w tym przypadku speedrunu) – naprawdę trudno było mi odłożyć konsolkę, gdy mój czas pozostawał niezadowalający. To niesamowite, jak dodanie licznika czasu, ocen i paru wyzwań zmienia ośmiobitową klasykę w uzależniający koktajl dopaminowy.
Ta rywalizacja uzależnia bardziej, niż sądziłem
Choć z powyższej części tekstu wynika wyraźnie, że w Nintendo World Championships: NES Edition grało mi się dobrze, tak po kilku godzinach zacząłem odczuwać pewne zmęczenie materiału. Zapytałem też sam siebie, czy skoro w trzy godziny przeszedłem trzy czwarte gry, to czy będę miał w niej co robić za kilka dni? Ale wtedy cofnąłem się do menu głównego i postanowiłem przetestować dwa kolejne tryby, tym razem dużo bardziej nastawione na zabawę sieciową niż moduł speedrun. To właśnie one nawiązują najmocniej do tytułowych Mistrzostw Świata Nintendo.
Na pierwszy ogień poszedł tryb World Championships. Zabawa polega tutaj na osiąganiu jak najlepszych wyników w wybranych przez Nintendo pięciu wyzwaniach, które będą zmieniać się co kilka lub kilkanaście dni. Nie ma tu limitu podejść, każdy level można powtarzać tyle razy, ile się chce (a raczej tyle, ile ma się siłę, by w kółko przechodzić to samo). Gdy skończy się czas przeznaczony na daną rundę mistrzostw, Wasze wyniki zostaną uwzględnione w globalnych rankingach. Te mają być aktualizowane godzinę po zakończeniu każdych kolejnych mistrzostw. Będziecie mogli porównywać się z innymi graczami w zestawieniu ogólnym oraz patrzeć, jak poradzili sobie Wasi rówieśnicy, bo Nintendo World Championships: NES Edition pobiera Waszą datę urodzenia z konta Nintendo i wrzuca Was do rankingu ludzi urodzonych w tym samym roku. Jeśli jesteście ciekawi, jak poradził sobie zwycięzca danych mistrzostw, po ich zakończeniu możecie zobaczyć powtórki jego gameplayu.
Dużo więcej frajdy sprawił mi nieoczekiwanie tryb przetrwania, czyli Survival Mode. W trzech rundach musimy zmierzyć się z duchami siedmiu innych graczy. Po każdej z nich odpada połowa uczestników, a w finale walka toczy się w systemie 1 na 1. Szkoda, że nie dzieje się to w czasie rzeczywistym, bo emocje podczas starć z duchami są bardzo duże. Tutaj, podobnie jak w poprzednim trybie, co jakiś czas zmieniają się poziomy, a rywalizować można w dwóch dywizjach – łatwiejszej (srebrnej) i trudniejszej (złotej).
Najciekawiej moim zdaniem robi się wtedy, gdy zaprosimy do siebie znajomych lub rodzinę i odpalimy Party Mode. Wtedy nawet do ośmiu graczy może mierzyć się w Mistrzostwach Świata Nintendo. To właśnie tu do gry wchodzą pojedynki w czasie rzeczywistym, gdzie na ekranie telewizora pojawia się nawet osiem małych ekraników naraz i widać, jak radzi sobie reszta graczy. Emocje momentami były nawet większe niż przy bratobójczych pojedynkach w Mario Kart, a prostota gier z NES-a oznacza, że niemal każdy może tu spróbować swoich sił.
Fani osiągnięć i nagród za coraz lepsze wyniki również znajdą tu coś dla siebie. W menu głównym Nintendo World Championships: NES Edition ważną funkcję pełni sekcja Pin Collection, w której ujrzycie dziesiątki wirtualnych „przypinek”, będących de facto achievementami. Są bardzo ładne, dobrze opisane i wyskakują na ekranie zaraz po tym, jak je zdobędziemy.
Jest dobrze, a jakie plany na przyszłość?
Nintendo World Championships: NES Edition mnie zaskoczyło, bo podchodząc do tej recenzji, myślałem, że będzie to kolejny odgrzany NES Remix, do tego z małą ilością dodatków na talerzu, a zamiast bukietu surówek dostanę nieświeżą kapustę. Tymczasem nie dość, że bawiłem się przednio, to jeszcze z czystym sumieniem mogę Wam tę grę polecić, a już szczególnie tym, którzy nigdy nie próbowali swoich sił w NES Remixach.
Tytuł ten zdecydowanie stara się puszczać oczko do starszych graczy, ale przy tym udaje mu się trafiać także do tych młodszych. Po pierwszym odpaleniu będziecie mogli wybrać swoją ulubioną grę z NES-a, awatar, a także coś w rodzaju tagu gracza. Pomiędzy standardowymi, jak „NES Generation” czy „Game Boy Advance Generation”, znajdziecie też bardziej dowcipne „Never Had an NES” i już wiecie, że pewnie gracie z kimś młodszym od samego NES-a.
- emocjonująca walka z czasem;
- wciągające bez reszty tryby sieciowe;
- idealna na krótkie posiedzenia;
- świetnie sprawdza się na imprezach.
- relatywnie mało poziomów;
- tryb przetrwania aż prosi się o rozgrywkę w czasie rzeczywistym.
Na koniec chciałbym jednak wyrazić też pewną obawę dotyczącą długowieczności Nintendo World Championships: NES Edition. Domyślam się, że rywalizacja online będzie dość świeżą zabawą przez dłuższy czas, bo plansz w rotacji jest naprawdę sporo, ale w pewnym momencie się skończą i co wtedy? Będziemy grać od nowa na tych samych i tak w kółko? A może Nintendo wyda jakieś bonusowe poziomy? To ważne pytania, bo szczególnie tryb speedrunnerski może znużyć dość szybko – przejście wszystkich poziomów nie powinno Wam zająć więcej niż kilka godzin, i to z dobrym czasem końcowym na każdym z nich. Mam nadzieję, że Nintendo doda w przyszłości do Nintendo World Championships: NES Edition przynajmniej kilkanaście kolejnych etapów, bo to naprawdę fajna gra i szkoda by było, gdyby szybko się nam wszystkim znudziła.