autor: Mateusz "Gabriel Angel"
Homeworld: Cataclysm - recenzja gry
Homeworld: Cataclysm należy, podobnie jak pierwsza część, do gier typu RTS ( Real Time Strategy ) i rozgrywa się w środowisku 3D. Nie wiem czy można go nazwać sequel’em czy zwykłym mission-packiem. Zmiany nie są rewolucyjne, ale jest ich sporo.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Kosmos to fajna sprawa
Eksploracja kosmosu w historii ludzkości to otwarta książka. Powiedzieć by nawet można, że to twarda tekturowa okładka z tytułem i nazwą jednego rozdziału. Reszta to nie zapisane kartki, które z czasem na pewno się zapełnią. Nie wszyscy chcą eksploracji kosmosu. Może się boją ? Może im się zdaje, że to kolejne miejsce w którym politycy, prawnicy i inni krwiopijcy będą, kosztem innych, wzbogacać się i rządzić. Ale jest pewna grupa społeczna, która widzi w tej nieskończoności przyszłość i przygodę. Do tej grupy należą gracze komputerowi.
Ile w to już gier kosmicznych mieliśmy okazję pograć ? Poznać historię konfliktów, zobaczyć inne planety, światy przygotowane nam przez producentów. Tego nie da się zliczyć. Na naszych ekranach gościły kosmiczne symulatory, kosmiczne przygodówki i kosmiczne strzelanki. Aż do czasu pierwszej strategii ( w pełnym tego słowa znaczeniu ) – Starcrafta. Rewolucja powiecie ? Jeszcze nie. Prawdziwą rewolucję zrobił dopiero w 1999 roku Homeworld. Pierwsza, w pełni trójwymiarowa gra strategiczna w kosmosie i jedna z pierwszych strategii 3D w ogóle. Po sukcesie jaki odniósł, przyszła kolej na drugą odsłonę.
Kataklizm
Fabuła jest bardzo prosta. W poprzedniej części głównym celem było dotarcie do pradawnej planety-matki. Po drodze trzeba było pokonać Imperium Taiidan – wroga. Wygrało społeczeństwo Kushan, ale odbyło się to ogromnym kosztem. W HW:C wcielasz się w postać kapitana jednej z kast Kushan – Somtaaw i na pokładzie wielkiego statku górniczego Kun-Leen wyruszasz w kosmos ku chwale narodu. Zamiast kolorowej przyszłości znajdujesz jednak czarną przeszłość. Ponownie musisz stanąć do walki z wrogiem, który jest o wiele bardziej przebiegły, zorganizowany i zły.
Mów mi Bestio
Podczas podróży odnaleziono dziwny artefakt i postanowiono go zbadać. Po jakimś czasie z artefaktu zaczęła wydobywać się dziwna substancja, która zainfekowała statki.
Zbuntowana flota/organizm zmierza w stronę rodzimej planety. Wiadomo po co. Kasta Somtaaw jest pierwszą i ostatnią linią obrony. Wroga nazwano Bestią.
Zmiany
Homeworld: Cataclysm należy, podobnie jak pierwsza część, do gier typu RTS ( Real Time Strategy ) i rozgrywa się w środowisku 3D. Nie wiem czy można go nazwać sequel’em czy zwykłym mission-packiem. Zmiany nie są rewolucyjne, ale jest ich sporo. Ja bliższy jestem teorii mission-pack’a. Dlaczego ? Po pierwsze, jest tylko jedna kampania. W HW mieliśmy dwie strony do wyboru ( każda po 16 misji ), tutaj natomiast możemy grać tylko jedną. Co prawda zwiększono ilość misji, ale z 16 do 17 - to chyba nie wszystkich usatysfakcjonuje. Po drugie - grafika. Owszem, ładna. Modele statków są staranniej wykonane i lepiej teksturowane. Większy nacisk położono na detalizację obiektów. Ale nic nowego, nic co mogłoby nas mile zaskoczyć. Mały lifting twarzy.
Misje są znacznie bardziej rozbudowane, często oprócz głównych celów, dostajemy dodatkowe, które trzeba wykonać już podczas misji, gdy fabuła się odsłania. Dosyć dużą niespodzianką są czarno-białe przerywniki między misjami. W ostatnim czasie raczej odchodziło się od przedstawiania fabuły w tej formie. Można się przyzwyczaić ale uważam, iż ten pomysł nie wyszedł grze na dobrze.
Zmienił się interfejs gry – na lepsze. Jest bardziej intuicyjny. Po naciśnięciu prawego przycisku rozwija się menu, które obsługuje prawie wszystkie opcje potrzebne do poruszania się w kosmosie. Dodano tzw. „Tactical Overview”, dzięki któremu możemy bez problemu odróżnić klasę statku. Każda klasa ma przypisaną figurę geometryczną oraz kolor, który pokazuje czy dana jednostka jest nasza czy wroga. Wprowadzono jeszcze parę innych zmian kosmetycznych, które w znacznym stopniu umilają i ułatwiają granie.
Sztuczna inteligencja to kolejny plus HW:C, aczkolwiek już w pierwowzorze stała na wysokim poziomie. Jeśli ktoś chce naprawdę pogłówkować, to proponuję ominąć dwa najniższe poziomy trudności i skoncentrować się na trzech pozostałych. Tutaj nie ma żartów, a żółtodziobów odsyła się z kwitkiem zanim zdążą cokolwiek zbudować. Bestia wręcz „grzeszy” inteligencją.
W przeciwieństwie do poprzedniczki, w Cataclysm wprowadzono nowy rodzaj zasobów. Wcześniej do produkcji i utrzymania statków wystarczały RU ( Resource Units ), które to wydobywało się z asteroidów. Ale już nie wystarczają. Każda maszyna ma pewną ilość SU ( Suport Units ), które musimy przeznaczyć na jej sterowanie. SU ograniczają w dużym stopniu rozbudowę floty. Nie można już produkować ile wlezie, poczekać na atak i przejść do kontry całą naszą flotą. Nie tutaj. Teraz trzeba będzie dokonać wyboru. „Rój” małych myśliwców czy niszczyciel z eskortą. To dosyć ciężka decyzja. Najlepiej więc budować dużo Support Module, które zwiększają nasz zapas Support Units.
A teraz to, co chyba każdego gracza najbardziej interesuje. Arsenał. Muszę przyznać, iż sceptycznie podchodziłem do zapewnień autorów o zupełnie nowych jednostkach. HW zarzucano zbyt duże podobieństwa między stronami konfliktu. Jednostki inaczej wyglądały i miały inną nazwę ale w rzeczywistości były takie same. Efekt lekko zniekształconego lustra. Barking Dog postarało się aby tutaj sytuacja była zgoła odmienna. Jedyne co pozostało to podział na klasy statków: myśliwce, korwety, fregaty i krążowniki. Te dzielą się na poszczególne rodzaje. Początkowo do dyspozycji mamy małe myśliwce Acolyte i zwiadowcze Recon. Nie są to może X-wingi ale w większej grupie potrafią narobić dużego zamieszania. Są tanie w produkcji i w utrzymaniu. Warto mieć parę tych mikrusów na wszelki wypadek. Poza tym są bardzo przydatne w obronie większych statków.
Z ciekawszych modeli wymienić należy maszyny klasy Leech. Potrafią, jak pijawka, przyssać się do wrogich maszyn i uszkodzić kadłub. Można ich też używać do wykradania surowców ze „żniwiarek”. Mimic to latający hologram, dzięki któremu możemy upodobnić się do wybranej wrogiej maszyny i niepostrzeżenie przedrzeć się we wrogie formacje. Prawie każda jednostka ma jakąś specjalną zdolność np. łączenie się dwóch statków w jeden większy.
Jeśli chodzi o rozwiązania taktyczne to na tym gruncie niewiele się zmieniło. Nadal używamy fregat przeciw dużym statkom, a korwet przeciw małym myśliwcom i fregatom itd. Polecam używanie fregaty Hive przeciw skupiskom myśliwców – jest bardzo skuteczna. Warto też mieć eskortę dla „żniwiarek”, bo komputer na wyższym poziomie trudności atakuje je jako pierwsze, żeby rozproszyć nasze siły. Do największych statków ( np. Niszczyciela czy Dreadnought’a ) warto jest wyprodukować Sentinel’e. Te sprytne maszyny oplatają nasz statek dodatkowym polem siłowym przez co duże statki potrafią wytrzymać dużo dłużej ataki. Jak tylko będzie to możliwe to wyposażcie statek-matkę w Siege Cannon. Nie pożałujecie. Pięknie strzela i ma piękne rezultaty.
Jednostek w single-player jest, nie licząc modułów i statku-matki, trzynaście. To nie dużo. Dopiero uruchamiając tryb multiplayer i grając z komputerem ( tzw. Skirmish ) lub ze znajomymi, możemy wcielić się w Bestię. Dostajemy wtedy dwanaście „nowych” statków. Specjalnie nowych, ubrałem w cudzysłów, bo są to statki znane nam z poprzedniej części. Jedyną nową ich opcją jest tzw. infekcja. Zainfekowany statek przechodzi na naszą stronę i walczy dla nas. Na szczęście nie działa to na duże statki.
Nie powiedziałem jeszcze nic o muzyce i oprawie dźwiękowej. Muzyka, tak ja w HW, bardzo umila granie. Co prawda nie jest już to motyw „Adaggio for Strings” Samuela Barbera, ale też jest bardzo klimatyczna i co najważniejsze nie nudzi się. Oprawie dźwiękowej nie mam nic do zarzucenia. Odgłosy wybuchów, rozmów, silników – wszystko stoi na wysokim poziomie.
Mam jednak dylemat. Jest to świetna gra, bardzo wciągająca i o całkiem znośnej fabule. Wiele elementów zostało poprawionych. Dodano nowe jednostki, odświeżono grafikę i poprawiono inteligencję przeciwnika. Zrobiono wszystko co można było zrobić. Prawdę mówiąc niewiele więcej się spodziewałem po tym tytule. I dostałem to co chciałem. Żadnej rewolucji.
Gabriel Angel