autor: Piotr Szczerbowski
Heroes of Might & Magic IV: The Gathering Storm - recenzja gry
Gathering Storm to pierwszy oficjalny dodatek do czwartej części popularnych Herosów z firmy 3DO. Fabuła Heroes of Might & Magic IV: The Gathering Storm opowiada o walce pięciu herosów ze złym i potężnym czarnoksiężnikiem zwącym się Hexis.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Nadeszły złe czasy dla mieszkańców krainy Lodwar. Hexis, widocznie niedoceniany w swoim fachu czarnoksiężnik, zaczyna tworzyć swoje szeregi śmierci. Cały Devonshire zaczyna odczuwać skutki trzęsień ziemi, powodzi i huraganów, które niszczą wszystko, co tylko napotkają na swej drodze. Żaden heros nie poradzi sobie z takim zagrożeniem. Wie o tym każdy mieszkaniec tej niegdyś spokojnej i żyjącej w pokoju krainy. Nadzieja ciągle istnieje, jednak zadanie do prostych nie należy. Pięciu śmiałków musi wyruszyć w pełną przygód podróż, by zdobyć magiczne artefakty pomocne w walce z potężnym czarnoksiężnikiem. Czy ta misja się powiedzie, to już zależy od Ciebie, graczu.
Długo zastanawiałem się, jaką jednoznaczną opinię powinienem wydać o tym dodatku. Z jednej strony czwarta część herosów została przyjęta bardzo chłodno przez graczy zafascynowanych poprzednimi częściami, szczególnie tą – według mniej – najlepszą, trzecią. Jeśli wziąć pod uwagę ich argumenty, tj. niepotrzebną zmianę perspektywy, z jakiej widzimy główny ekran gry, brak możliwości tworzenia kreatur zwykłych oraz tych ulepszonych czy też wprowadzenie do walki bohaterów, którzy teraz osobiście walczą wśród swoich podwładnych, a nie jak to miało miejsce wcześniej, tylko przyglądają się całej potyczce – nie można nie przyznać im racji. Mimo wszystko wielu jednak spróbowało swoich sił w nowym, na pierwszy rzut oka nieprzystępnym świecie gry i spodobało im się to ogromnie. Fakt ten jednak nie ustrzegł samej 3DO, firmie która stworzyła tą grę-legendę, przed sporymi problemami finansowymi. Na szczęście (i dla nas, graczy) złe dni wydaje się już mieć za sobą.
Nowy dodatek nie odbiega od tego, do czego przyzwyczajono nas już dawno temu, przy tytułach takich jak Armageddon’s Blade czy Shadow of Death. Oczywiście mam na myśli niewielką liczbę wprowadzonych zmian, co w przypadku The Gathering Strom oznacza sześć nowych kampanii, trochę nowych map, kilka artefaktów i kreatur oraz tak bardzo upragniony tryb multiplayer. Aktualnie jest on dostępny również w postaci łatki do podstawowej gry.
Zastosowane rozwiązanie, jeśli o grę dla pojedynczego gracza idzie, jest niezwykle interesujące. Otóż pierwsze pięć kampanii możemy rozpocząć od razu, bez żadnego problemu. Dopiero, gdy je ukończymy, dostaniemy możliwość rozegrania szóstej. W tym czasie stworzeni w trakcie trwania całej rozgrywki bohaterowie przechodzą wraz z ekwipunkiem, doświadczeniem i umiejętnościami do ostatecznego rozrachunku. Tutaj trafiono w dziesiątkę – w końcu można odnieść choć częściowe wrażenie, że uczestniczymy w zespolonej i trwałej historii, a nie tylko w kilku odrębnych, połączonych tylko wątkiem opisowym wydarzeniach.
Pierwsza kampania polega na odnalezieniu pięciu artefaktów. Po połączeniu zwiększą one moce i tak już potrafiącego pokonać całe armie bez żadnej pomocy ze strony dodatkowych stworzeń, maga. I to będzie najdłuższa droga do przebycia, jaką zafundowali nam autorzy. Z drugą kampanią poradzimy sobie szybciej, aczkolwiek to ona przypadła mi do gustu najbardziej, nie licząc oczywiście pewnych elementów, o których później. Trzecia kampania pozwala kierować kobietą, która będzie musiała skorzystać ze strategii krycia się w cieniu i w większości wypadków unikania walki. Jeśli do tej pory nie korzystaliście z tych umiejętności (podobnie jak ja), to czas by pokonać całą niechęć i osobiście sprawdzić jak ta taktyka sprawdza się w boju. Czwarta kampania to czas spędzony z barbarzyńcą, który będzie musiał obronić trójkę braci by zyskać swoją część artefaktów. Czy siła fizyczna ma większe szanse w konfrontacji z magiczną – tutaj się o tym nie raz przekonacie. I w końcu - kampania piąta pozwala pokierować losami kobiety nekromanty. Jak z tego wynika, każdy znajdzie coś dla siebie, niezależnie od tego, jaki sposób gry preferuje. W ostatecznym rozrachunku i tak będzie musiał spróbować każdej drogi, by w ostateczności móc stawić czoła Hexisowi.
Szósta i ostatnia kampania to już czysta formalność. Większość bohaterów będzie posiadała wysoki poziom doświadczenia oraz spory zapas czarów i umiejętności, dzięki czemu używanie dodatkowych kreatur stanie się zbędne. Herosi sami w sobie staną się potężną armią, której nikt i nic nie będzie w stanie zatrzymać. Nikt - poza naszym głównym sprawcą zła w tej krainie.
Jak już zdążyłem wspomnieć na wstępie, Gathering Storm zawiera nowe artefakty. Dokładnie jest ich 16 i są to głównie przedmioty, jakie trzeba zdobyć by wykonać zadania wymagane do ukończenia misji zawartych w kampanii. Nowe stwory zaś spotkamy tak na dobrą metę dopiero na końcu, kiedy już piątka herosów będzie przymierzać się do zadania ostatecznego ciosu Hexisowi. Nie byłbym sobą gdybym ich nie wymienił – w końcu jest ich aż... czworo: Gobliński Rycerz, silny i szybki stwór, posiadający dobry pancerz chroniący go zarówno przed magią, jak i siłą fizyczną; Zła Czarownica może przemieszczać się po mapie podczas bitwy dzięki teleportacji, będąc przy tym uodpornionym na czary; Gargantuanin jest tak silny jak bardzo zakręcona sama jego nazwa, posiada dwa ataki – może miotać skałami lub walczyć ramię w ramię; Mroczny Czempion natomiast to jeździec wywodzący się z nerkromanckiego rodu, o czym świadczyć mogą jego zdolności – wywoływania strachu w atakującym go przeciwniku oraz zasklepienia ran. Oczywiście żadnej z tych jednostek nie można wynająć, by walczyła w Twoich szeregach, a sama idea pojawienia się tej niewielkiej gromadki w dodatku była chyba spowodowana chęcią wepchnięcia do niego na siłę wszelkich „nowości”. Sami zainteresowani nawet wydają się nie pasować zbytnio do pozostałych kreatur znanych z Heros of Might & Magic 4.
Nie zabrakło również nowych budynków. Jeśli jedenaście to dla niektórych wiele, śpieszę wyjaśnić, iż tak naprawdę jest ich znacznie mniej. Pięć budynków to Konserwatoria – można w nich kupić czary jednej z pięciu szkół magii. Jak bardzo jest to użyteczne rozwiązanie, można sobie wyobrazić gdy natrafimy na zaklęcie wyższego poziomu, którego w aktualnie posiadanych bibliotekach zamkowych nie ma – wtedy wystarczy dysponować odpowiednio wypchaną sakiewką złota i już będziemy mogli miotać piorunami lub też przyzywać najsilniejsze stworzenia. Dwa kolejne monumenty to Kolosea. Tutaj możemy wystawić naszego bohatera wraz z posiadanym ekwipunkiem do walki, którą stoczy bez pomocy żadnych dodatkowych stworzeń. W zamian za pokonanie – zależnie od rodzaju Koloseum – Czarnych lub Magicznych Smoków nasz podwładny skoczy o jeden poziom na drabinie doświadczenia. Zadanie to trudne, gdyż ilość przeciwników rośnie wraz z umiejętnościami herosa, a pokonanie choćby jednego smoka to nie lada wyczyn. Ostatnie cztery budynki to generatory nowych kreatur, spotykane głównie w pojedynczych mapach.
Niestety główne problemy i błędy pierwowzoru, poza możliwością gry wieloosobowej, nie zostały wyeliminowane. Inteligencja komputerowego przeciwnika woła o pomstę do nieba, nie mówiąc już o co najmniej niepoprawnym stopniowaniu trudności rozgrywki. Grając jako czempion na niektórych mapach nie masz najmniejszych szans, by przebić się przez gąszcz samych dzikich stworzeń, porozmieszczanych w mniej lub bardziej strategicznych miejscach mapy. Ale jeśli uda Ci się zdobyć sporą armię i dotrzesz do zamku przeciwnika, zauważysz, iż nie ruszyła się ona zbyt daleko, a porozmieszczane po okolicy nagrobki świadczą o problemach z obstawą kopalni czy innych bronionych lokacji. Natomiast poziom dla początkującego paradoksalnie staje się trudniejszy. Przeciwnik dysponuje przeważnie silną armią i ma narzuconą przez autorów (najprawdopodobniej w celu nadrobienia błędów sztucznej inteligencji) przewagą.
Oprawa audiowizualna prezentuje się podobnie jak w przypadku wersji podstawowej, czyli całkiem przyzwoicie. Do izometrycznego rzutu zdążyłem się już przyzwyczaić, a poszczególnym elementom nie mam nic szczególnego do zarzucenia, co nie byłoby już omawiane poprzednio. Warto zwrócić uwagę na napis na pudełku – całkowicie nowa ścieżka dźwiękowa.Widać nowości jest wiele, szkoda tylko, że ta „ścieżka” to jeden kawałek, który usłyszymy w menu po zainstalowaniu Gathering Storm.
Tryb multi-player to srogie rozczarowanie. Co prawda możemy grać z kolegą z drugiego końca świata w naszą ulubioną grę, jednak przypomina to bardziej skomplikowane szachy niż wciągającą zabawę. Największy problem to czekanie na ruch naszego oponenta. Pół biedy, jeśli wykona on co trzeba szybko i nie będziemy musieli ślęczeć nad monitorem tępo patrząc w jeden punkt. Ale jeśli trafimy źle – no cóż, przyjemna to ta rozgrywka nie będzie.
Podczas obcowania z dodatkiem natknąłem się na kilka mniejszych błędów, jednak łatki do rodzimej wersji językowej nie doczekałem się nawet w ponad miesiąc po premierze. Najbardziej denerwuje zapis gry podczas wizytacji w koloseum, co przy próbie odczytu powoduje błąd i tracimy w ten sposób cennego save’a. Literówki jak „Nie ma punkty ruchu” można przemilczeć, gdyż specyfikacja silnika herosów nie jest dostosowana do fleksji języka polskiego. Jeśli nie podobał się Wam sposób poprzedni opowiadania historii, gdzie należało przeczytać mnóstwo opisów i opowieści, teraz będziecie zachwyceni – jest tego dużo mniej. Znalazłem nawet próby wprowadzenia humorystycznych wstawek, jednak albo tłumacze, albo sami autorzy niezbyt się przy tym popisali. Zaniedbano również wstawki przed misjami – możemy zapomnieć o odpowiednio dobranym głosie lektora, teraz należy czytać je samemu.
Jako dodatek, The Gathering Storm prezentuje się średnio. Mamy nowe mapy, tryb multi, kilka artefaktów, stworzeń i budynków na krzyż. Ciekawa kampania z pewnością przyciągnie graczy z powrotem do świata herosów, jednak ciągłe błędy – szczególnie te ze sztuczną inteligencją komputerowego przeciwnika, nie napawają optymizmem. Jeśli czwarta część herosów przypadła Wam do gustu, dodatek będzie miłym urozmaiceniem. Znajdziecie tu godziny dobrej zabawy i kilka ciekawych nowości. Czy warto za nie zapłacić i tak niezbyt wygórowaną cenę – oceńcie sami.
Piotr „Zodiac” Szczerbowski