autor: Krzysztof Gonciarz
Garfield - recenzja gry
Kult jednego z najlepszych, stripowych komiksów w historii tej formy sztuki najpierw został sprowadzony na ziemię przez mizerną, hollywoodzką ekranizację, by teraz dobiła go „licencjonowana” gra komputerowa.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Co oni zrobili z Garfieldem? Kult jednego z najlepszych, stripowych komiksów w historii tej formy sztuki najpierw został sprowadzony na ziemię przez mizerną, hollywoodzką ekranizację, by teraz dobiła go „licencjonowana” gra komputerowa. Kompletne przeinaczenie sensu doskonałego pierwowzoru w obu tych adaptacjach daje podstawy do poważnej refleksji na temat komercji. Kinowe przygody kotka okraszone zostały fabułą żywcem zaczerpniętą z filmów pokroju Bethovena czy innych tam Bingo, a wydana na PC i PS2 gra przemieniona w tandetną zręcznościówkę bez pomysłu. I co, że niby wszyscy kupią, do kina pójdą? Otóż nie. Nie dajmy się zbałamucić.
„Fantastyczna zabawa dla całej rodziny!”
Na czym polega szeroko pojęta „gra dla dzieci”? Ciężko jest to pojęcie jednoznacznie zdefiniować. Możemy przyjąć, że od tego typu produkcji oczekiwać należy lekkiego klimatu, niezbyt pokręconej fabuły oraz pewnych wartości edukacyjnych (zależnych od wieku docelowych odbiorców). Kryteria te Garfield spełnia, pozostawiając mimo to niesmak i niedosyt. Niesmak spowodowany jest faktem całkowitego zatracenia klimatu oryginalnych stripów, których esencją był charakterystyczny, niekoniecznie poprawny moralnie humor, inteligentnie serwowany przez budzących olbrzymią sympatię bohaterów. Niedosyt natomiast idzie za tym, że nawet zapomniawszy o kulcie otaczającym naszego rudego kocura i tak obcujemy z grą bardzo słabą pod praktycznie każdym względem, pozostającą w tyle za konkurencją w swojej dziedzinie.
Tuż po uruchomieniu gry oczom naszym ukazuje się koszmarnie przygotowane intro. Prerenderowany mpeg, prezentujący poziom graficzny daleki do real-time’owo liczonych FPS-ów sprzed kilku lat. Wydźwięk owego filmu jest dość groteskowy. Dźwięk – głosy rodzimych aktorów – w żaden sposób nie pasuje do obrazu, obraz nie pasuje do dźwięku, a oba te elementy tym bardziej nie pasują do naszego wyobrażenia o Garfieldzie, Jonie i Odiem. Po prostu nijak się to nie klei, jak dobrych chęci by nie mieć. Niemniej, fabuła zaprezentowana nam przez ten zaiste awangardowy filmik prezentuje się mniej więcej tak. Kocur zdemolował nieco wyposażenia domowego, co rozsierdziło jego pana do tego stopnia, że postawił czworonogowi ultimatum: poprawa zachowania albo dieta. Gdy Arbuckle wyszedł z domu, Odie wpadł w wyjątkowo twórczy szał i rozniósł mieszkanie na czynniki pierwsze, zamieniając je w jedno, wielkie pobojowisko. Targany romantycznymi pobudkami wobec ukochanych przez siebie potraw Garfield postanowił uporządkować wszystko przy pomocy odkurzacza, by uniknąć straszliwej diety. I w tym momencie wkraczamy my. Powierzona nam zostaje wielce pasjonująca rola sprzątacza. Z pomocą wspomnianego sprzętu ssąco-dmuchającego poprzenosić musimy przedmioty w całym mieszkaniu na ich właściwe miejsca. Tyle tytułem wstępu.
„Cała zgraja znana z komiksów, która przeszkadza kotu w drzemce, występuje w grze!”
Kiedy przejmujemy „stery” spasionego rudzielca, na nasze usta zaczynają cisnąć się różne nie nadające się do druku epitety, omawiające dosadnie kwestię sterowania. Operowanie odkurzaczem, w połączeniu w wybitnie inteligentną pracą kamery, jest sztuką większą, niż walka z Shamblerem z pierwszego Quake’a przy pomocy siekiery. Zanim dobrze uda nam się opanować zasysanie i wydmuchiwanie przedmiotów, minie stanowczo zbyt wiele czasu. Irytacja wywołana tym faktem stanowi pierwszą poważną przeszkodę w dłuższym obcowaniu z grą. Jeśli jednak uda się nam przemóc, dobrniemy do poziomu wtajemniczenia, na którym to zauważymy inne osobliwe elementy gry. We wstępie pozwoliłem sobie na drobne uproszczenie, którym było nazwanie Garfielda zręcznościówką. Tak w zasadzie gra ta nie wymaga specjalnej zręczności. Wymaga bardziej, hm, sam nie wiem? Cierpliwości może. Myślę, że jednak ściślejszym określeniem byłoby zaklasyfikowanie jej do arcade-adventure. Jak widzicie na screenach, nie mamy na ekranie żadnego interfejsu. Spowodowane jest to faktem, że z braku jakichkolwiek przeciwników niekonieczny jest żaden poziom „życia” etc. W sumie dobrze, dzięki temu mamy w grze nutkę nietuzinkowości.
Cała rozgrywka ogranicza się w zasadzie do łażenia po domu i szukania podobieństw pomiędzy zbieranymi przedmiotami, a oznaczonymi przez ich „duchy” miejscami, gdzie powinny się znaleźć. Trochę to nużące, a polecane nam przez developerów mini-gry niespecjalnie zadanie urozmaicają. Przez większość czasu jest po prostu nudno. Naszą misją jest ułożyć taką jedną, wielką układankę, której elementy stanowią gadżety porozrzucane po całym domu (kolejne pokoje otwierają się w miarę postępów w grze). Często także pojawia się pewne uczucie narastającej frustracji, gdyż nad wyraz łatwo jest czegoś nie zauważyć, przez co utykamy w miejscu i nijak nie możemy posunąć akcji dalej (tak, wiem, czar gier lat ‘90 – dajcie spokój z takimi porównaniami). Jeszcze gorzej jest gdy, o zgrozo, widzimy przedmiot, ale nie potrafimy „wycelować” w niego naszym superodkurzaczem – a wierzcie mi, momentami nie jest to proste, obsługa „daje radę”. Wypada też dodać, że jeśli liczycie na jakieś fajne, ciekawe efekty fizyczne związane z naszą „bronią”, muszę was zawieść. Operowanie odkurzaczem sprawia, jak już wiecie, więcej problemów, niż przyjemności. Engine nie dopuszcza na żadne szaleństwa wizualno-mechaniczne, wszystkie nasze operacje są z góry zaplanowane. Fajnym pomysłem jest możliwość otwierania szuflad i szafek za pomocą „ssania”, ale i tak patent ten został nie wyeksploatowany w zadowalającym stopniu.
„Śmieszne teksty!”
Jacek Kawalec przylgnął do roli „polskiego Garfielda” i nie popuszcza. Już w transmitowanej przez Polsat animacji nie wydawał mi się idealny do tej roli (inna sprawa, że co ja tam wtedy wiedziałem) i zdania nie zmieniłem do dziś. Jego wypowiedzi, wtrącane co jakiś czas w trakcie eksploracji domu, nijak nie pasują do wizerunku kocura. Przyznam szczerze, że w przypadku tej gry o tyle wszystko mi jedno, że „wizerunku kocura” to my tu nie mamy ani przez chwilę. To, co widzimy na ekranie, nie zasługuje na miano Garfielda. Kwestia pozostałych, występujących w grze aktorów prezentuje się analogicznie, w tak zrobionej grze trudno było wykreować cokolwiek więcej. Skoro jesteśmy przy dźwięku, wypada wspomnieć dwa słowa o muzyce. „Drażniąca”. „Banalna”. OK, już. Są dwa słowa. Nie, poważnie, taki easy-listening, że ja wysiadam. Kto komponuje takie utwory? Leci sobie, leci, a Ty nie słuchasz i obydwoje jesteście zadowoleni. Może jestem zbyt wymagający, może to rzeczywiście tylko byle gierka dla dzieci, ale odrobinę ambicji wszędzie da się zmieścić, jeśli tylko się ją ma.
Każdy, kto miał styczność z komiksem Jima Davisa, zapewne otrzepuje się na widok wtłoczonych do gry modeli 3D. Garfield w trzech wymiarach to po prostu nie to. Nie sprawdził się wielce skomplikowany model z filmu kinowego (choć technicznie bez zarzutów), czemu miałby to zrobić tak biedny zbitek polygonów? Cała grafika sprawia raczej wrażenie zrobionej na odwal-się. Mieszkanko Jona ma jakiś tam klimat, jednak prędzej spodoba się turpistom, niż estetom. Brakuje jakiegokolwiek życia, dynamizmu. Wszystko jest statyczne i martwe. To po prostu nie te lata, może w 2001-2002 byłoby to do zniesienia (szczególnie piękne nie byłoby nawet wtedy, że wspomnę choćby konsolowego Jak&Daxter z 2001, który deklasuje potworka spod znaku Hip Games nie tylko pod względem graficznym). Zdarzają się miłe dla oka przebłyski, głównie związane z zawieszonymi tu i tam obrazami-grafikami w konwencji komiksowego oryginału, jednak nie ratuje to tego „dzieła” przed potępieniem. Szwankuje również wyjątkowo plastikowa animacja, dokładająca do puli wizualnej sztuczności drętwe ruchy biegającego z odkurzaczem Garfielda. Bida, bida.
„W pełni interaktywne środowisko – w każdym pokoju jest coś do zabawy!”
Cóż dodać? Zostały jakieś wątpliwości? Chyba nie. Pozostaje tylko wyrazić ubolewanie, jak bardzo cierpi postać Garfielda, która w oczach wielu może być teraz utożsamiana z kinowo-komputerowo-konsolowymi szmirami. Tak rewelacyjny podkład, jak stripy pana Davisa (i cały biznes, jaki aktualnie stoi za imieniem Garfield) mogły doczekać się świetnej, klimatycznej adaptacji. Tak się nie stało. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma? O nie, co to, to nie. Garfield to kicz. Kicz jako adaptacja komiksu, kicz jako samodzielna gra, kicz jako produkcja dla dzieci. Nie polecam nikomu.
Krzysztof „Lordareon” Gonciarz
P.S. Śródtytuły w recenzji to pełne patosu slogany zaczerpnięte z pudełka z grą, umieszczone tu w drodze perfidnego cynizmu.
PLUSY:
- zbyt mało, by były istotne.
MINUSY:
- zbyt dużo, by wymieniać.