Dracula: Początek - recenzja gry
Autorzy gier z udziałem Sherlocka Holmesa tym razem proponują zmierzenie się z Księciem Ciemności. Czy spotkanie z wirtualnym Draculą wypadło lepiej od przygód londyńskiego detektywa?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Najnowsza propozycja studia Frogwares, o dziwo, nie traktuje o dalszych perypetiach najsłynniejszego detektywa świata. To dobra decyzja, gdyż nawet Sherlockowi przyda się chwila odpoczynku. Tym razem w centrum naszej uwagi znajdzie się tytułowy krwiopijca, w pościg za którym wyruszymy w ciele nowego bohatera. Przyznam szczerze, że przy pierwszym kontakcie z grą doznałem uczucia deja vu. Niemal wszystko wydało mi się znajome – interfejs, sposób zarządzania inwentarzem czy wreszcie spokojny charakter rozgrywki, pomimo sporej dramaturgii prezentowanych wydarzeń. Na szczęście uczucie to szybko i bezpowrotnie minęło, ustępując miejsca zaciekawieniu przygodą.
Fabuła Draculi: Origin zawiera, rzecz jasna, pewne odniesienia do powieści Brama Stokera, nie stanowiąc jednak przy tym dokładnej kopii tego dzieła. Pozytywnie zaskoczył mnie stopień i rodzaj poczynionych zmian, szczególnie w kwestiach dotyczących Jonathana Harkera, którego rolę uszczuplono do granic przyzwoitości. Akcja recenzowanej przygodówki rozgrywa się pod koniec XIX wieku, a jej głównym bohaterem jest Abraham Van Helsing, bodaj najsłynniejszy pogromca wampirów. Zabawa rozpoczyna się niedługo po tym, jak Van Helsing otrzymuje niepokojący list od Harkera. Uwięziony w Transylwanii młodzieniec informuje głównego bohatera o planach Draculi i prosi go o otoczenie ochroną jego ukochanej Miny, która zdaje się być kolejnym potencjalnym celem Księcia Ciemności. Żeby było ciekawiej, mniej więcej w tym samym czasie w Londynie dochodzi do serii ataków, których ofiary odnajdywane są z dwoma ranami kłutymi na szyi i podejrzanie niewielką ilością krwi w organizmie.
Słowo Origin pojawia się w tytule gry nieprzypadkowo, bowiem włożono dużo trudu w pokazanie początków istnienia Draculi jako wampira, a także zwrócono uwagę na okoliczności samobójstwa popełnionego przez ukochaną hrabiego – Irinę. Nie chcąc zdradzać istotnych szczegółów, dodam jedynie, że Dracula w grze dąży do wskrzeszenia Iriny, zupełnie nie licząc się z konsekwencjami popełnienia takiego czynu. Van Helsing stara mu się z kolei przeszkodzić, a także uratować Minę, zanim stanie się ona jedną z wielu oblubienic wampira. Podobało mi się, że fakty z przeszłości Draculi podawane są w najróżniejszej formie. Mogą to być zapiski dokonane przez samego potwora lub osoby z nim spokrewnione. Ciekawych informacji można dowiedzieć się również od sprzymierzonych z Księciem Ciemności istot. Prawdziwym źródłem wiedzy jest jednak dziennik hrabiego Draculi, na który natrafia się pod koniec pierwszego rozdziału gry. Stanowi on niezwykle ciekawą lekturę, choć dla niektórych graczy przeszkodą może być to, że dokument ten składa się z kilkunastu gęsto zapisanych stron.
Wydawać by się mogło, że gra opowiadająca o próbach likwidacji Księcia Ciemności nie najlepiej sprawdzi się w konwencji klasycznej przygodówki. Granie w Draculę: Origin porównałbym do czytania książki. W większym stopniu postawiono tu na pobudzenie wyobraźni grającego. W budowaniu odpowiedniego klimatu niewątpliwie mają udział odnajdywane przez Van Helsinga ślady bytności Draculi. W sprytny sposób poprowadzono też fabułę, o ile komuś nie przeszkadza to, że potwór ciągle nam się wymyka, a rozwiązanie wielu problemów przychodzi zbyt późno. Nieliczne konfrontacje z krwiopijcą stanowią natomiast świetne zwieńczenie trudów związanych z ustaleniem jego aktualnego miejsca pobytu.
Wyróżnić należy odwiedzane przez łowcę lokacje. Dziewiętnastowieczny Londyn bardzo przypadł mi do gustu. Miejsce to aż prosi się, by w podobnych sceneriach stworzyć przygodówkę nawiązującą do postaci Kuby Rozpruwacza. Świetnie wypadła też Transylwania, choć tu miłym akcentem byłoby dodanie większej liczby lokacji usytuowanych na świeżym powietrzu. Spośród czterech odwiedzanych miejsc nieco niższą notę wystawiłbym jedynie stolicy Egiptu, choć i podczas wizyty w Kairze dużo czasu spędza się w mrocznym grobowcu.
Ciekawym posunięciem jest wyraźne zmniejszenie liczby bohaterów niezależnych. Jak na grę przygodową – w Draculi: Origin jest ich bardzo niewiele. Średnio na rozdział przypadają po cztery interaktywne postacie. Generalnie można dokonać tu podziału na dwie grupy. Van Helsing ma do czynienia albo z typkami spod ciemnej gwiazdy, niezależnie od tego, czy są to zwykłe szumowiny czy istoty podległe hrabiemu Draculi albo z osobami obytymi intelektualnie, z którymi może prowadzić rozmowy na wysokim poziomie. Razi niestety brak możliwości wybierania dokładnych kwestii dialogowych. Na ekranie pojawiają się zazwyczaj krótkie zdania czy nawet pojedyncze słowa, a to zdecydowanie za mało. Ponadto niemal zawsze należy wyczerpać wszystkie tematy, gdyż w przeciwnym wypadku dalszy postęp okaże się niemożliwy.
Dracula: Origin niewątpliwie spodoba się tym fanom przygodówek, którzy lubią mieć wszystko w jak najlepszym porządku. Dzieje się tak za sprawą systemu zarządzania inwentarzem, żywcem przeniesionym z poprzednich gier firmy Frogwares. To doskonała decyzja, gdyż wykonaniu tych elementów nie można właściwie niczego zarzucić. W grze obowiązuje podział na cztery niezależne od siebie zakładki. W pierwszej gromadzone są wszystkie podnoszone przedmioty, używane następnie do rozwiązywania różnorakich problemów. Druga oferuje możliwość powtórnego prześledzenia przeprowadzonych przez bohatera rozmów. Opcja ta początkowo może wydawać się zbyteczna, lecz rozwiązanie niektórych zagadek staje się możliwe dopiero wtedy, gdy dokładnie zrozumie się wypowiedziane przez inne osoby kwestie.
Dwie pozostałe zakładki gromadzą dokumenty i zdjęcia oraz raporty na temat aktualnych postępów Van Helsinga. Są one szczególnie pomocne wtedy, gdy ktoś nie lubi wczytywać się we wszystkie odnalezione księgi. Doskonałym pomysłem było dodanie opcji podświetlania wszystkich interaktywnych przedmiotów. W całości eliminuje to znienawidzone przez wielu fanów przygodówek zjawisko „polowania na piksele”. Przeszkadzało mi natomiast, że niektóre obiekty stawały się w pełni interaktywne dopiero wtedy, gdy wykonałem ściśle określone akcje.
Kto by pomyślał, że waleczny Van Helsing w trakcie całej gry staje do konfrontacji jedynie z kilkoma stworami, ogrom czasu spędzając na rozwiązywaniu różnego rodzaju zagadek. Mowa tu o łamigłówkach pozostawianych przez samego Draculę jak również o zabezpieczeniach sejfów, skomplikowanych zamkach i innych ciekawych konstrukcjach. Daleki jestem od postawienia stwierdzenia, że Dracula: Origin to przygodówka z gatunku „od zagadki do zagadki”. Nie zmienia to jednak faktu, że łamigłówek jest bardzo dużo, przez co niekiedy tęskni się do swobodnej eksploracji otoczenia.
Poziom trudności oraz wykonania większości zagadek oceniam pozytywnie. Są one zdecydowanie ciekawsze od banalnych łamigłówek z Sherlock Holmes: The Awakened, a z drugiej strony nie powodują ciągłego zgrzytania zębami, jakie miało miejsce podczas przechodzenia Sherlock Holmes vs Arsene Lupin. W większości przypadków wpadnięcie na ich rozwiązanie wymaga zrozumienia treści dokumentu czy wykazania się dużą spostrzegawczością. Mnie najbardziej przypadły do gustu zagadki dotyczące figur aniołów, związane między innymi z wyszukiwaniem grzeszników na pokazanym na ekranie rysunku. Ciekawie prezentuje się również zagadka zakładająca przygotowanie podróbki klucza z wykorzystaniem pilnika, piły ręcznej, gwoździ oraz młotka. Przesadnie trudne wydaje się być z kolei zadanie polegające na rozszyfrowaniu hieroglifów, podczas gdy do dyspozycji mamy jedynie szczątkowe informacje i bardzo nieczytelne rysunki. Składam szczere gratulacje tym graczom, którzy rozwiążą tę zagadkę samodzielnie. Kilka łamigłówek wydaje się też być nielogicznych. Świetnym przykładem jest tu próba uwięzienia woźnicy, zakładająca użycie wnyków, lin i przynęty w postaci martwego szczura. Zadanie to rozwiązuje się metodą prób i błędów, gdyż nie ma się bladego pojęcia, co projektanci gry mogli mieć na myśli.
Autorzy Draculi: Origin najwyraźniej nie są zgodni co do sposobu prezentacji otoczenia w swych kolejnych produkcjach. Po niezbyt udanym eksperymencie z przejściem w trzy wymiary, recenzowana przygodówkastanowi powrót do dwuwymiarowego środowiska oraz najbardziej klasycznego schematu rozgrywki, zakładającego wykorzystanie wyłącznie myszy. Mnie taki stan rzeczy jak najbardziej cieszy, szczególnie że tła większości plansz wykonano z dużą dokładnością. Na faworyta typowałbym londyński cmentarz, na terenie którego spędza się znaczną część pierwszego rozdziału gry. Przepięknie wykonano też wiedeńską bibliotekę oraz zlokalizowane w Egipcie muzeum archeologii. Niestety, na temat innych kwestii technicznych nie da się wypowiadać w samych superlatywach. Warto zwrócić uwagę na koszmarną animację ruchów głównego bohatera, zwłaszcza wtedy, gdy zmuszony jest do użycia lub podniesienia jakiegoś przedmiotu. Co ciekawe, wzorem wielu oldschoolowych przygodówek kieszenie Van Helsinga zdają się mieścić dosłownie wszystko, nawet kilkumetrową deskę czy sięgające wysokości pierwszego piętra budynku schody na kółkach. Producent zdecydowanie przesadził z umownością tych działań. Tragicznie wypadły też filmiki przerywnikowe – mało się w nich dzieje, cierpią również na braki w animacji.
Warstwa dźwiękowa jest lepsza tylko nieznacznie. Słyszane w tle melodie poprawnie dopasowano do tematyki gry oraz czasu i miejsca akcji, aczkolwiek zdecydowanie zbyt często się powtarzają. Jest to szczególnie uciążliwe w początkowej fazie gry. Nowy utwór włącza się dopiero w momencie dotarcia do sypialni Draculi. Później jest już nieco lepiej, choć i tak przydałoby się zadbać o większe zróżnicowanie muzyki. Z głosami postaci bywa różnie. Van Helsing w wersji anglojęzycznej wypada zazwyczaj nijako, a ponadto drażnią wielokrotnie powtarzane zwroty, jak chociażby „There, perfect!” po każdej udanej akcji. Spośród wszystkich głównych bohaterów opowieści najlepiej dobrano głos Sewarda.
Zakończenie Draculi: Origin było dla mnie pewnym rozczarowaniem, jednak daje ono duże szanse na powstanie sequela. Fajnie byłoby, gdyby zdecydowano się na opracowanie kontynuacji. Zabawa jest bardzo klimatyczna, a większość zagadek wykonuje się z uśmiechem na ustach, gratulując sobie w myślach rozwiązania problemu. Wypadałoby natomiast solidnie popracować nad kwestiami technicznymi, gdyż na tym właśnie polu produkcja ta w największym stopniu odstaje od konkurencji. Pomyślne ukończenie Draculi: Origin to kwestia 9-12 godzin zabawy. To całkiem sporo, zważywszy że jedynie w kilku miejscach można się solidnie „zaciąć”. Gręmogę bez chwili wahania polecić miłośnikom przygodówek (choć raczej tym o mocniejszych nerwach), o ile są w stanie pogodzić się z wymienionymi problemami.
Jacek „Stranger” Hałas
PLUSY:
- długa, ciekawa i trzymająca w napięciu przygodówka;
- ładnie wykonane lokacje;
- duża liczba poprawnie skonstruowanych zagadek;
- przejrzysty interfejs użytkownika;
- świetny system zarządzania inwentarzem i dziennikiem głównego bohatera;
- możliwość korzystania z opcji podświetlania interaktywnych obiektów.
MINUSY:
- tragiczne animacje postaci i słabe filmiki przerywnikowe;
- kiepski dobór aktorów, między innymi osoby podkładającej głos Van Helsinga;
- „magiczne kieszenie” głównego bohatera;
- niektórym zagadkom brak logiki, bądź też obdarzono je słabymi podpowiedziami;
- zaniżona kategoria wiekowa (12+) – gra obfituje w kilka brutalnych scen, przeznaczonych dla dorosłego odbiorcy.