autor: Julia Borecka
Darkness Within: In Pursuit of Loath Nolder - recenzja gry
Gustujesz w mrocznych klimatach i lubisz się bać? Czeka Cię kawał solidnego i mocnego horroru, przesiąkniętego twórczością Howarda Phillipsa Lovecrafta.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Nawet najstarsi górale przestrzegają, że opisy podawane przez producentów na pudełkach są mocno, ale to mocno naciągane. Ale człowiek nie jest taki, żeby się czasem nie nabrał. Gdy niespełna dwa miesiące temu ujrzałam na półkach sklepowych Barrow Hill, pomyślałam: no, nie może być! Przygodówka–horror! Jakież było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że to niegrywalna kiszka, która ze straszeniem nie ma nic wspólnego. Do wybierania kolejnych pozycji na weekendowe wieczory podeszłam już zdecydowanie bardziej sceptycznie. Gdy światło dzienne ujrzało Darkness Within In Pursuit of Loath Nolder, dałam się przekonać do niego dopiero po namowach znajomych. I nie zawiodłam się. Dlaczego? Bo to kawał solidnej i klimatycznej przygodówki.
Darkness Within wyszło z nieznanego dotychczas studia Zeotrophe Interactive, debiutanta na rynku gier komputerowych. Programistom i grafikom należą się słowa uznania za dobrą robotę. Co prawda, nie ustrzegli się pewnych błędów, jednak moim zdaniem nie są one na tyle duże, by się o nich rozpisywać. Warto natomiast nadmienić, że DW to pierwsza część serii trzech gier, które dla nas szykują. Mówiąc wprost – jeśli poziom kolejnych produkcji będzie zbliżony do tego, co prezentuje pierwsza z nich, to wróżę Zeotrophe Interactive świetlaną przyszłość. Z wieloma przygodówkami miałam w ostatnim czasie do czynienia i muszę przyznać, że wśród nich Darkness Within wyróżnia sięnaprawdę pozytywnie. Przede wszystkim dlatego, że gra ma klimat. Mroczny, ciężki, momentami straszny i jeżący włosy na głowie.
Rzecz dzieje się w roku 2011, jednak nie sugerujcie się tą datą, to nie żadne science fiction. Nie spotkamy tu nowoczesnych urządzeń, domów czy super komputerów. Autorzy gry równie dobrze mogli osadzić akcję w 1994 roku i nie zauważylibyśmy różnicy. Wszystko wygląda hmm... normalnie, a nawet trochę staroświecko, co odrobinę dziwi. Myślę, że data wybiegająca nieco w przyszłość jednak do czegoś zobowiązuje.
Motyw przewodni fabuły sugeruje już sam podtytuł – pościg za Loathem Nolderem. Kim on jest i dlaczego będziemy go ścigać? Loath był niegdyś prywatnym detektywem z całkiem sporym bagażem zawodowym. Rozwiązał mnóstwo spraw i tym samym wyrobił sobie pozycję i szacunek w Wellsmoth. Po zakończeniu jednego ze śledztw, zafascynowany okultyzmem i mitologią Cthulhu udał się w długą podróż po nieznanych zakątkach Afryki. Po pięciu latach obcowania z kanibalami i szamanami powrócił do kraju. Jednak wycieczka ta odmieniła jego życie i sposób patrzenia na świat. Jakby nie był już tym samym człowiekiem... Odseparował się od znajomych i rodziny, skupiając się na swojej pracy. Przydzielony do sprawy zniknięcia Clarka Fieldsa, nieoczekiwanie został oskarżony o jego morderstwo, po czym... zaginął. Odnaleziony po jakimś czasie przez oficera policji, nieprzytomny i przewieziony do szpitala – w nocy ponownie zwiał.
W tym momencie rozpoczyna się akcja gry. Jej głównym bohaterem nie jest jednak Loath Nolder, lecz Howard E. Loreid – policyjny detektyw, którego zadaniem jest zbadanie sprawy Loatha. I nie byłoby w tym nic ekscytującego, gdyby nie pewne koszmary. Koszmary, które doprowadzają Howarda na granicę szaleństwa i które mają coś wspólnego z Nolderem. Wkrótce nasz detektyw przekona się, że tajemnicze siły istnieją naprawdę i że kiedy człowiek uprze się grzebać tam, gdzie nie powinien, może znaleźć coś... dużego i nieprzyjemnego.
Historia ta przedstawiona jest w ciekawy sposób, zachęcający do przeszukiwania pomieszczeń czy do przekopywania się przez sterty papierów. Jak w większości przygodówek gromadzimy w ekwipunku różne przedmioty, ale nie zbieramy czego popadnie, bo „a nuż się przyda”. Wszystko zostało sprytnie zaplanowane. Jeśli podczas rozgrywki zobaczymy np. latarkę leżącą na kredensie, to nie będziemy w stanie podnieść jej dopóty, dopóki nie okaże się, że jej potrzebujemy, by np. oświetlić jakiś ciemny korytarz. Tak jest z większością przedmiotów.
Darkness Within należy do tych przygodówek, w których musimy przeczytać stosy dokumentów, wpisów pamiętnikowych, artykułów z gazety itp. Z owych papierków należy wyciągać najistotniejsze informacje. Robimy to przy pomocy czerwonego pisaka, podkreślając nim kluczowe zdania, co jest niezbędne do rozwoju fabuły czy odblokowania nowych lokacji. Wszystkie wskazówki i poszlaki widnieją w specjalnym okienku inwentarza. W odpowiednich momentach gry wymagane jest połączenie ze sobą niektórych informacji. To tak jakbyśmy sterowali przemyśleniami Howarda, myśleli za niego.
A zatem czytania jest dużo, natomiast kombinowania z przedmiotami nie za wiele. Uczciwie mówiąc łączenie posiadanych w inwentarzu przedmiotów zastosujemy raz, no, może dwa, by np. złożyć rozbity medalion. Częściej natomiast wykorzystamy nasze znajdźki na obiektach zewnętrznych, a ich użycie będzie miało logiczne uzasadnienie, np. zamoczymy pędzel w kałamarzu lub połamiemy kość o kamień.
W grze dostępnych jest siedem lokacji, m.in. dom, biuro, cmentarz, posiadłość Loatha Noldera. Do każdej z nich udajemy się poprzez kliknięcie na odpowiedni obrazek na mapce. Każda jest dopracowana i bogata w szczegóły. Brak tzw. „polowania na pixele”, co często jest udręką graczy. W zasadzie tylko raz zdarzyło mi się coś przegapić, przeważnie wszystko jest na widoku i tam gdzie powinno.
W zależności od naszej cierpliwości i zapału do biedzenia się nad zagadkami przygotowano dla gracza trzy poziomy trudności. Różnią się one jedynie liczbą dostępnych podpowiedzi. Gdy na poziomie Easy wskazówki pojawiają się, jak tylko zdobędziemy nową poszlakę, tak na poziomie Hard nie ma ich wcale i do wszystkiego musimy dojść sami. Na końcu dostajemy wynik punktowy, sugerujący, ile pracy włożyliśmy w śledztwo oraz ile wskazówek pominęliśmy bądź po prostu nie zwróciliśmy na nie uwagi. Motywuje to do rozpoczęcia przygody od nowa i dokładniejszych poszukiwań.
Darkness Within to typowa przygodówka point’n’click z perspektywą w pierwszej osobie. Po poszczególnych lokacjach poruszamy się klikając w odpowiednie punkty kluczowe. Co więcej, widoczny na ekranie kursor również pełni rolę kamery. Gdy przesuniemy go ku krawędzi monitora, kamera obróci się w odpowiednią stronę i pozwoli swobodnie rozejrzeć się dookoła. Muszę przyznać, że nie byłam oblatana w tego typu eksploracji, jednak po kilkunastu minutach gry można się przyzwyczaić.
Jeśli chodzi o oprawę dźwiękową, mam parę, choć może nie aż tak bardzo zasadniczych, uwag. Przydałaby się lepsza, dodająca adrenaliny muzyka w tle, gdyż ta, która jest, jest zwyczajnie niesłyszalna. Ubolewam także nad ubogim opracowaniem monologów głównego bohatera. Myślę, że wspaniale byłoby nie tylko czytać, ale i słyszeć przemyślenia czy uwagi Howarda na konkretny temat. Z pewnością podbudowałoby to mroczny klimat gry. Zamiast tego słyszymy jedynie przyspieszony oddech i mocne bicie serca, gdy główny bohater jest np. przestraszony.
Czy polecam grę? Tak, zdecydowanie. Zwłaszcza tym, którzy gustują w horrorach i lubią się bać. Wart zaznaczenia jest również fakt, że cała gra przesiąknięta jest twórczością Howarda Phillipsa Lovecrafta – amerykańskiego pisarza, autora fantasy i opowieści grozy, znanych większości jako Mitolog Cthulhu, z której ostatnimi czasy namiętnie czerpie wiele gier.
Julia „Brenda” Borecka
PLUSY:
- klimat;
- point’n’click;
- racjonalne i zgodne z potrzebą zbieranie przedmiotów;
- H.P. Lovecraft.
MINUSY:
- monologi Howarda;
- momentami trochę uciążliwe kolejne wertowanie czytanego już kilkakrotnie artykułu.