Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 11 grudnia 2008, 12:00

autor: Jacek Hałas

CSI: NY - recenzja gry

Fani Kryminalnych zagadek tym razem mają okazję wybrać się do Nowego Jorku. Największą zagadką pozostaje jednak to, jak ktoś mógł popsuć tak fajną serię.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Gry bazujące na telewizyjnym molochu CSI wydawane są już niemal taśmowo. O dziełach Ubisoftu można powiedzieć, że nie wybijały się dotąd ponad przeciętność, oferując za to solidną porcję rozrywki dla fanów poszczególnych seriali. Jak pierwsza gra bazująca na Kryminalnych zagadkach Nowego Jorku wypada na tle swoich poprzedniczek? Suche fakty sugerują przyjęcie wstępnego założenia, że CSI: NY nie powinien w żaden znaczący sposób odbiegać od schematu zabawy wypracowanego ostatnimi czasy przez inne pozycje z tej serii. W praktyce okazuje się jednak, że rozgrywka znacząco różni się od tego, do czego zdołaliśmy się już przyzwyczaić.

Jak na prawdziwego śledczego przystało, należy zignorować zwłoki i w pierwszej kolejności zająć się zebraniem baloników.

Zaskoczeniem nie powinno być to, że do rozwiązania mamy kilka spraw śledczych. O ile początkowe rozdziały nie zadziwiają niczym szczególnym, o tyle dwa ostatnie „odcinki” zdecydowanie wybijają się na tle reszty, a rozwój wydarzeń śledzi się z większym zainteresowaniem. Sprawa śmierci prostytutki, której ciało odnaleziono na scenie, z czasem zaczyna nabierać rumieńców, nagradzając nas niespodziewanymi zwrotami akcji. Z kolei śledztwo dotyczące zamordowania „na wizji” dziewczyny prowadzącej popularny blog internetowy nie tylko rozpoczyna się nietypowo (konieczność zlokalizowania miejsca zbrodni), ale także wyróżnia za sprawą nad wyraz szerokiego grona podejrzanych. Dzieje się tak dlatego, że dziewczyna swoimi zgryźliwymi komentarzami zalazła za skórę wielu osobom, włącznie z władzami uczelni, na którą uczęszczała.

Niestety pojawia się pewien zgrzyt. W finalnej, sklepowej wersji gry dostępne są jedynie cztery sprawy śledcze. W menu głównym widnieje, co prawda, piąta pozycja, aczkolwiek w bezczelny sposób określana jest ona mianem „bonusowej”, która zostanie odblokowana dopiero w pierwszym kwartale przyszłego roku (po dokonaniu automatycznej i bezpłatnej aktualizacji). Czyżby producent liczył na słabą pamięć fanów serii, którzy ZAWSZE dostawali pięć spraw do rozwiązania? I czy nas, graczy, powinno obchodzić to, że developer nie „wyrobił się” z cyklem produkcyjnym, a wydawca wymusił wydanie gry w okresie przedświątecznym?

O ile założenia poszczególnych śledztw wydają się być przemyślane, o tyle ich wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Producentom gry najwyraźniej obce jest powiedzenie: „jeśli coś jest dobre, to nie warto tego zmieniać”. A w tym wypadku było nie tyle dobre, co akceptowalne. Grze należy przede wszystkim zarzucić to, że nie stara się naśladować serialu. Zamiast szczegółowego badania miejsc zbrodni i wyszukiwania śladów, które byłyby w stanie przybliżyć nas do pomyślnego finału, zajmujemy się wynajdywaniem przedmiotów, które nie mają nic wspólnego z morderstwami, jak chociażby gołębi, baloników czy rzutek. Średnio na dziesięć interaktywnych przedmiotów tylko dwa nadają się do dalszej analizy czy stanowią ważny dowód w sprawie.

Wiele czynności śledczego uproszczono do granic możliwości. Świetnym przykładem jest pozyskiwanie odcisków palców. W trakcie całej gry zdobywamy co najwyżej kilkanaście odcisków, a reszta jest automatycznie dodawana do bazy przez innych śledczych lub całkowicie pomijana. Innych czynności, jak chociażby kolekcjonowania włókien z użyciem pęsety, w ogóle nie wykonujemy. Nie dysponujemy też paskiem narzędzi śledczego CSI. Gra wybiera za nas potrzebne przedmioty i zmusza do używania ich w odpowiednich momentach. Ponadto wykorzystujemy jedynie kilka podstawowych pomocy naukowych, co ma się nijak do kilkunastu rodzajów narzędzi znanych z wcześniejszych odsłon serii. Gdyby w rzeczywistości wszystko przychodziło z taką łatwością, wskaźnik przestępczości zmalałby o co najmniej 90 procent.

Świetnie wykonane mini-gry można policzyć na palcach jednej ręki. Ta ze zdjęcia wyjątkowo wymaga chwili zastanowienia.

Zabawa toczy się na statycznych planszach. Sam pomysł nie jest jeszcze zły, ale niepotrzebnie zawężono pole gry. Nie możemy się obracać ani dokonywać zbliżeń na wybranych przedmiotach. Jedynym wyjątkiem są ściśle zaplanowane przez grę sytuacje, gdy na przykład chcemy zbadać ciało ofiary lub uda się nam otworzyć szafkę. Z jednej strony zabawa utrudniana jest przez mechanizm blokujący możliwość opuszczenia danej lokacji przed zebraniem wszystkich przedmiotów, a z drugiej nie musimy martwić się o wybranie celu podróży, gdyż transport odbywa się bez naszego udziału. Karygodne błędy powiązane są z samą pracą śledczych. Zastanawiam się wręcz, czy serial znany jest autorom gry, bo najwyraźniej nie mają zielonego pojęcia o regułach postępowania członków biura kryminalistycznego. Bohaterowie bez żadnych przeszkód łamią podstawowe zasady postępowania, jak chociażby domniemanie niewinności. Uśmiech politowania budzą scenki używania łomu do otwarcia okna czy palnika do odblokowania dostępu do zamkniętej szafki. Najwyraźniej pojęcia poszanowania cudzego mienia są nikomu nieznane, podobnie jak konieczność dysponowania odpowiednim nakazem rewizji.

Oprócz podnoszenia przedmiotów zajmujemy się rozwiązywaniem różnego rodzaju minigier, lecz tak na dobrą sprawę tylko niewielka ich cząstka zasługuje na wyrazy uznania. Wyraźnie braki w wiedzy osób projektujących grę objawiają się chociażby podczas pozyskiwania próbek krwi. Zamiast standardowego „przejechania” wacikiem po śladzie, widoczną na ekranie plamę musimy okrążyć! Podobnie nierealistyczne podejście prezentuje analiza DNA. Odrobinę lepiej wypadają zabawy polegające na wyszukiwaniu słów z tekstu, łamaniu szyfrów, przeprowadzaniu symulacji trajektorii lotu kuli czy tworzeniu rekonstrukcji twarzy. Jednakże i tu przeszmuglowano wiele niezrozumiałych dla fanów serii rozwiązań. Podczas eksploracji ważnych dla śledztwa miejsc musimy mianowicie zajmować się rozwiązywaniem zagadek logicznych. Jest to zazwyczaj wymagane do uzyskania dostępu do zamkniętej skrzyneczki czy sejfu. Pomimo że zagadki te są dość zróżnicowane, nie pasują do ogólnego wizerunku gry. Od takich atrakcji mamy przecież klasyczne przygodówki, zaś produkt z serii CSI powinien skupiać uwagę gracza na zadaniach innego typu.

Znacznie zmieniono sposób przepytywania świadków oraz głównych podejrzanych. Sam nie jestem do niego przekonany, choć z pewnością niektórym graczom nowy mechanizm przypadnie do gustu. Teraz na ekranie widzimy dwa paski, symbolizujące postęp w rozmowie oraz naszą wiarygodność. W teorii mieliśmy zapewne balansować pomiędzy tymi dwoma składnikami, unikając całkowitego zniechęcenia świadka do naszej osoby. Niestety w rzeczywistości znaczne obniżenie wiarygodności jest praktycznie niemożliwe, nawet wtedy, gdy pokażemy wiele przedmiotów nie związanych ze śledztwem. Nie musimy też już zadawać pytań, a jedynie klikać na podświetlonych elementach wypowiedzi, przez co mimo woli stajemy się biernym uczestnikiem rozmowy.

Zupełnie niepotrzebnie zastąpiono tradycyjne przesłuchania koniecznością wybierania fragmentów wypowiedzi.

Pomimo tych wszystkich dziwnych nowinek jedna rzecz nie uległa zmianie, a mianowicie poziom trudności. Przeglądając portfolio developera (Legacy Interactive) spodziewałem się większej złożoności rozgrywki, a to dlatego, że firma ta zasłynęła z dość wymagających produktów z cyklu Law & Order. Najwyraźniej jednak wydawca przykazał, że produkt ma być dostępny dla jak najszerszego grona osób. Trochę się to zresztą „gryzie” z wysoką kategorią wiekową gry. W CSI: NY zaimplementowano system oceniania naszych postępów, który na pierwszy rzut oka może wydawać się przemyślany, lecz z czasem uwidacznia swe liczne niedociągnięcia. Utrzymywanie wysokiej oceny za szczegółowe badanie miejsc zbrodni jest bardzo proste, nawet pomimo kar za klikanie w nieaktywne miejsca w krótkich odstępach czasu. Z drugiej strony uzyskanie najwyższych not za rozwiązywanie niektórych minigier może przyprawić o ból głowy, zwłaszcza wtedy, gdy podczas obrysowywania śladów omsknie się nam myszka lub przez przypadek klikniemy na złej literze, nie mogąc cofnąć tego wyboru. Uzyskiwanie wysokich not nie wiąże się zresztą ze zdobywaniem nagród. W grze zabrakło też innych czynników, które nawet w niewielkim stopniu motywowałyby do powtórnego zaliczenia całości.

Jeszcze przed premierą CSI: NY bardzo dużo mówiło się o planowanej rewolucji w oprawie wizualnej. Faktycznie, recenzowana gra nie przypomina swych prekursorów, przywodząc raczej na myśl interaktywną nowelę. Polemizowałbym, czy zmiana ta wyszła produkcji na dobre. Cały pomysł zabity został przez przestarzałe rozwiązania techniczne. Bardzo niemiłym zaskoczeniem jest to, że gra działa wyłącznie w rozdzielczości 800x600, a jedyne, co można zmienić, to to czy ma wyświetlać akcję w oknie, czy na pełnym ekranie. Zdecydowanie polecam ten pierwszy wariant, gdyż w przeciwnym wypadku całość na typowych monitorach będzie bardzo rozmazana, nie wspominając nawet o użytkownikach dysponujących sprzętem o przekątnej przekraczającej 20 cali. Brak możliwości ustawienia wyższej rozdzielczości nie współgra z pomysłem badania plansz w poszukiwaniu interaktywnych przedmiotów. Są one zazwyczaj mikroskopijnych rozmiarów. Pewnym ułatwieniem może być to, że niektóre z nich niechlujnie „wklejono” w tła (przypominają się czasy pierwszych „filmowych” przygodówek). Przeważnie jednak trzeba się mocno natrudzić. Można, co prawda, „obklikać” całą planszę lub skorzystać z podpowiedzi, ale to z kolei przyczynia się do obniżenia końcowej noty.

Prawie jak „Porrasturvat”. :-)

Do zabawy zaproszono właściwie wszystkich aktorów z serialu, a w trakcie rozgrywki sterujemy na przemian Maciem Taylorem (Gary Sinise) oraz Stellą Bonaserą (Melina Kanakaredes). Aktorzy zazwyczaj wypowiadają swe kwestie bez polotu, choć producentom udało się przemycić do rozgrywki troszkę żarcików słownych czy nawiązań do uniwersum CSI (między innymi do postaci Davida Caruso, czyli Horatio Caine’a z CSI: Miami). Zabawę psuje nieco słaba jakość dźwięku, zwłaszcza w filmikach przerywnikowych. Nie najlepiej dopasowano też muzykę. Powinny przeważać spokojniejsze utwory, nie przeszkadzające w starannej eksploracji okolicy, a tymczasem znajdują się one w mniejszości.

CSI: NY jest w mojej ocenie najsłabszą grą z całej serii. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że 90% budżetu tej produkcji pochłonęły gaże autorów i wynagrodzenia scenarzystów serialu. Całość oparto na mocno przestarzałym silniku graficznym, a ogólna koncepcja jest zupełnie nieprzemyślana i niezgodna z tematyką serialu telewizyjnego. Domyślam się, że gra mimo wszystko dobrze się sprzeda, zwłaszcza że do jej uruchomienia wystarczą komputery, których prawowitym miejscem pobytu jest antykwariat.

Jacek „Stranger” Hałas

PLUSY:

  • niezłe scenariusze;
  • kilka fajnych minigier;
  • niskie wymagania sprzętowe.

MINUSY:

  • pozbawienie rozgrywki klimatu telewizyjnej produkcji;
  • absolutny brak realizmu przy podejmowaniu działań pracownika CSI;
  • maksymalne uproszczenie działań śledczego;
  • niska jakość grafiki;
  • udziwnienie systemu przepytywania postaci niezależnych;
  • „bonusowa” piąta sprawa powinna być dostępna od razu.

Jacek Hałas

Jacek Hałas

Z GRYOnline.pl współpracuje od czasów „prehistorycznych”, skupiając się na opracowywaniu poradników do gier dużych i gigantycznych, choć okazjonalnie zdarzają się i te mniejsze. Oprócz ponad 200 poradników, w swoim dorobku autorskim ma między innymi recenzje, zapowiedzi oraz teksty publicystyczne. Prywatnie jest graczem niemal wyłącznie konsolowym, najchętniej grywającym w przygodowe gry akcji (najlepiej z dużym naciskiem na ciekawą fabułę), wyścigi i horrory. Ceni również skradanki i taktyczne turówki w stylu XCOM. Gra dużo, nie tylko w pracy, ale także poza nią, polując – w granicach rozsądku i wolnego czasu – na trofea i platyny. Poza grami lubi wycieczki rowerowe, a także dobrą książkę (szczególnie autorstwa Stephena Kinga) oraz seriale (z klasyki najbardziej Gwiezdne Wrota, Rodzinę Soprano i Supernatural).

więcej

Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.