autor: Bolesław Wójtowicz
Blair Witch, część trzecia: Historia Elly Kedward - recenzja gry
Trzecia część trylogii Blair Witch jest jednocześnie pierwszą pod względem chronologii. Akcja gry rozgrywa się bowiem w 1785 roku. Właśnie wtedy wypędzono do lasu Elly Kedward, które poprzedzało tajemnicze zaginięcie grupki dzieci.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Przysłowie mówi: Co za dużo, to niezdrowo. I sprawdza się ono niestety również w grach komputerowych. A przynajmniej tak się stało w moim przypadku podczas grania w trzecią część serii “Blair Witch”. O ile dwie pierwsze części nie pozwalały oderwać mi się od ekranu, aż rozgrywka nie dobiegnie końca, a wszystkie zagadki nie zostaną rozwiązane, o tyle zabawę w ostatniej zakończyłem już jedynie dzięki sile przyzwyczajenia i z kronikarskiego obowiązku. Tak, co za dużo...
Reklama to potęga. I jeśli ktoś wam powie, że nie ma ona na niego wpływu przy podejmowaniu decyzji o zakupie jakiegoś towaru, to mu nie wierzcie, gdyż bezczelnie kłamie. Nie będę się tu zbytnio rozwodził o sztuczkach i sposobach jakich chwytają się twórcy reklam, by zdobyć klienta, ale jest ich tak dużo, że nawet nie zdając sobie z tego sprawy, sięgając po jakiś produkt, wybierzecie ten, który wasza podświadomość zapamiętała z któregoś spotu reklamowego. Fachowcy w tej dziedzinie pewnie długo i namiętnie mogliby opisywać te techniki, ale ja chcę wam tylko uświadomić, że dzięki reklamie nawet największy gniot może być uznany za arcydzieło i odnieść nieprawdopodobny sukces kasowy. I tak właśnie przy użyciu reklamy w Internecie na szczyty kinowych list przebojów wywindowany został film, który moim skromnym zdaniem zupełnie na to nie zasługuje. Mowa tu o “Blair Witch Project”.
Ktoś pewnie powie, że to, co jednemu się podoba, innemu wcale nie musi. I słusznie, dlatego zastrzegłem, iż to jest tylko i wyłącznie moje zdanie, które postaram się w paru słowach uzasadnić. Nakręcony za sumę raptem 30 tysięcy dolarów film, przyniósł jego realizatorom ponad 200 milionów dolarów czystego zysku. Ktoś zapyta: przecież ci wszyscy, którzy wydali tak niebagatelną kwotę, nie mogli się chyba mylić? Mogli, tyle tylko, że część z nich, ściągnięta do kina sprytną kampanią reklamową, przekonała się o tym dopiero po fakcie. Mógłbym długo wymieniać to wszystko, co w tej opowiastce o trójce studentów szkoły filmowej zaginionych gdzieś w lasach podczas realizacji filmu o pewnej wiedźmie, mnie osobiście się nie podoba, zaczynając od nędznego scenariusza, haniebnej gry aktorów a kończąc na fatalnym montażu i jeszcze gorszej reżyserii. Ale tak naprawdę najgorszą wadą “Blair Witch Project” jest to, że ten film po prostu jest niemożebnie nudny. Obejrzałem go z ogromnym wysiłkiem po raz pierwszy w kinie, walcząc z zamykającymi się oczami, a kiedy próbowałem podejść do niego ponownie podczas emisji telewizyjnej, po około 30 minutach zacząłem się nerwowo rozglądać za pilotem do telewizora.
I jak tu nie wierzyć, że reklama, zwłaszcza ta szeptana, przekazywana w stylu “...wiesz, fajny film wczoraj widziałem...”, nie jest cudownym narzędziem, które potrafi kreować rzeczywistość?
Dobrze, dajmy już spokój i spuśćmy kurtynę miłosiernego milczenia nad tym marnym filmem, który jednak mimo wszystko przysłużył się czemuś dobremu. Stanowił bazę dla całkiem udanej serii gier komputerowych.
Tradycją, czasem dobrą a czasem złą, stało się już, że kasowy sukces filmu powoduje, iż na rynku pojawia się, prawie że natychmiast, często cała seria gier opartych zazwyczaj dość luźno o fabułę zaczerpniętą z celuloidowego poprzednika. Jedni producenci potrafią to zrobić całkiem nieźle i przedłużyć czas trwania napływu zielonych banknotów na ich konta, inni niestety robią to byle jak i gracze błyskawicznie zapominają o tych tytułach. Na szczęście autorzy gier, na których opakowaniach widnieje chwytliwe logo “Blair Witch”, zaliczają się do tej pierwszej kategorii.
Ponieważ twórcy tej serii od początku założyli, że ukażą się w niej trzy gry, każda różna od pozostałych i to zarówno pod względem scenariusza jak i trybu rozgrywki, fanom tego tytułu pozostało tylko zacierać ręce z zadowolenia i niecierpliwie wypatrywać kolejnych pudełek na półkach sklepowych.
Jako pierwsza ukazała się w drugiej połowie 2000 roku “Blair Witch: Rustin Parr”. Była to typowa przygodówka, której akcja działa się w 1941 roku, a my mieliśmy okazję wcielić się w rolę Elspeth Doc Holliday, agentki Spookhouse, która na wieść o tym, że opętany przez tajemniczą “Wiedźmę z Blair” tytułowy pustelnik Rustin Parr przyznał się do zamordowania siedmiorga dzieci, rusza do miasteczka Burkitsville, by zmierzyć się w bezpośredniej walce z siłami zła. Rzecz w tym, że przed dwustu laty w tej mieścinie, która wcześniej nosiła nazwę Blair, w istocie dokonano samosądu na starej wiedźmie, a ta zaprzysięgła zemstę na jej mieszkańcach.
Wraz z Doc wędrowaliśmy po mrocznych i ponurych zaułkach Burkitsville uparcie poszukując wyjaśnienia tajemnicy. Ponieważ grę stworzono w oparciu o silnik graficzny znakomitej gry pod tytułem “Nocturne”, ci spośród nas, którzy mieli okazję w nią grać, poczuli się jak w domu: ten sam interfejs, podobnie wyglądająca grafika pełna brązów i szarości. I chociaż nasza bohaterka od czasu do czasu musiała posłużyć się bronią, jednakże rozgrywka polegała głównie na rozwiązywaniu zagadek. Przede wszystkim “Blair Witch: Rustin Parr” miała wspaniały klimat grozy, który powodował, że gra w pokoju przy zgaszonych światłach stawała się niemożliwa. Ja osobiście bardziej odczuwałem chwilami przerażenie podczas rozgrywki na ekranie monitora niż w trakcie wcześniejszego oglądania filmu.
Niedługo po pierwszej, na półki sklepowe zawitała druga część trylogii, pod tytułem “Blair Witch: Legend of Coffin Rock”. Tym razem, jako niejaki Lazarus, weteran wojny secesyjnej, włączamy się do poszukiwań zaginionej w lasach otaczających Burkitsville, dziewczynki o imieniu Robin. Robin Weaver, zanim zniknęła, znalazła w lesie rannego Lazarusa i zaprowadziła go do swojej babki, która dość szybko doprowadziła do wyleczenia ran głowy żołnierza. Jakże teraz mógłby on odmówić włączenia się do poszukiwań jej wnuczki?
Czym różniła się część pierwsza od drugiej? Właściwie poza niewielkimi różnicami w fabule i innymi narzędziami eksterminacji wrogów, których używamy znacznie częściej, gra jest dokładnie taka jak jej poprzedniczka. Grafika, interfejs, oprawa dźwiękowa, sposób lokalizacji polegający na przetłumaczeniu tylko napisów, to te elementy, które znane nam były już z “Blair Witch: Rustin Parr”. I chociaż moim zdaniem opowieść o przygodach Lazarusa w lasach Burkitsville nie była tak dobrą grą, jak wersja pierwotna, odrobinę zbyt łatwą i nie trzymającą w takim napięciu, to grało się w nią całkiem nieźle.
Jak zauważyli już starożytni: koniec wieńczy dzieło. Podsumowaniem i wspaniałym zakończeniem serii miała być część trzecia i ostatnia, która właśnie ukazała się na naszym rynku: “Blair Witch: The Elly Kedward Story”. To właśnie w niej powinna, według zamierzeń twórców, wyjaśnić się zagadka “Wiedźmy z Blair”. Czy tak się stało w istocie i czy warto wydać pieniądze na ten tytuł, postaram się pokrótce wam opowiedzieć.
Pomimo, iż osiemnaste stulecie miało się już coraz bardziej ku końcowi, to jednak ciągle dla kogoś takiego jak ja zajęcia nie brakowało. Wręcz przeciwnie, miałem pełne ręce roboty. Zło pod postacią wszelkiego rodzaju wiedźm i czarownic szerzyło się jak plaga po całym kraju. Wędrowałem od miasteczka do miasteczka, wszędzie tam odkrywając ślady diabelskich sztuczek. I chociaż czasem w walce ze Złem wystarczały zwykłe modlitwy, to jednak częściej trzeba było sięgać po bardziej skuteczne metody, takie jak na przykład ogień. Wiem, stawałem się po każdej takiej wizycie w którymś z miasteczek Nowej Anglii coraz bogatszy, jednakże zaczynałem odczuwać zmęczenie swoją walką z córami Złego, a przez to traciłem sens i wiarę, że to, co czynię, jest dobre dla zwykłych mieszkańców młodego kraju. Czułem, że nadeszła chwila, by odpocząć, zaszyć się gdzieś z dala od czarów i czarownic. Postanowiłem, że jeszcze tylko sprawdzę, czy rzeczywiście niejaka Elly Kedward dopuściła się w miasteczku Blair do praktykowania czarnej magii i czy to rzeczywiście ona jest odpowiedzialna za przypadki zaginięć dzieci w okolicy, a potem koniec. Słynny Jonathan Prye odejdzie na zasłużoną emeryturę. Ale teraz czas oczyścić Blair...
Tyle fabuła. Wygląda prosto, prawda? Znowu wcielamy się w jakiegoś bohatera, który będzie krążył po mrocznej ponurej okolicy, aż dowie się, że... Czego się dowie, zapewne się domyślacie. W każdym bądź razie, krążył będzie, używając przy tym znacznie częściej wszelkiego rodzaju narzędzi mordu, gdyż gra zawiera zdecydowanie więcej elementów akcji od jej poprzedniczek.
Czy to dobrze, czy też źle...? Przyznam się, że nie wiem. Każdy na to pytanie odpowie inaczej. Jeśli przedkładasz ponad wszystko, by to rozwiązanie jakiejś zagadki intelektualnej popychało akcję naprzód, a broń wyciągasz z kabury bardzo niechętnie, to nie jest to gra dla ciebie. W trzeciej części Sagi o Wiedźmie z Blair praktycznie przez cały czas przesz przed siebie tłukąc wszystko, co stanie Ci na drodze, po to tylko, by pod koniec każdego z etapów móc zmierzyć się z bestią odrobinę potężniejszą od tych zgładzonych przed chwilą. Obojętnie, czy za pomocą pistoletu czy też krzyża, magii czy tajemniczych artefaktów, Jonathan sieje popłoch i zniszczenie w obozach Złego. Jeśli do tego dodam, że tak naprawdę fabuła jest totalnie liniowa, a te drobne elementy gier przygodowych w których musimy nieznacznie wysilić nasze szare komórki nie zatrzymają nas w wędrówce nawet na chwilę, to otrzymacie pełny obraz produktu jaki jego twórcy zaserwowali nam na zakończenie tej ciekawej serii.
W trakcie rozgrywki nasz dzielny kaznodzieja napotka (chociaż w miasteczku niewielu jego mieszkańców pozostało), oprócz wszelkiej maści potworów i sług Zła, kilka postaci, które jeśli mu nie pomogą, to przynajmniej nie zaszkodzą. Czasem będzie to znany z poprzednich części szaman Asgaya, a czasem spotkana w więzieniu wiedźma lub przyjazny duszpasterz. Każdy z nich przeważnie zaoferuje Jonathanowi pomoc, wręczy coś przydatnego, da jakąś wskazówkę. Ale jakby nie patrzeć w walce będziemy musieli radzić sobie sami.
Graficznie program nie pozostawia wiele do życzenia. Silnik “Nocturne” to ciągle jeszcze porządne narzędzie dla zdolnych grafików. Utrzymana, jak wszystkie poprzednie części, w barwach szarości, brązu i ciemnej zieleni, ciekawie kadrowana i nastrojowo oświetlona gra, powinna nas od razu wciągnąć w odpowiedni klimat. Ale właśnie, to klimat jest tym elementem, którego mi jakoś brakowało w trakcie wędrówki z Jonathanem. Ten nastrój grozy, obawy przed czającym się w mrokach złem, poczucie zagrożenia i strachu, tak dobrze znane z dwóch poprzednich części, gdzieś zniknęły. Stała się rzecz tragiczna dla każdego miłośnika horroru: przestałem się bać. Gdzie podziało się to przerażenie przepełniające mnie nieustannie podczas przemierzania zaułków z Doc Holliday, gdzie ten strach przed złem czającym się wśród drzew, który towarzyszył mi przy współpracy z Lazarusem? Odeszły bezpowrotnie...
A przecież oprawa muzyczna i ścieżka dźwiękowa stoją na naprawdę znakomitym poziomie. Ciekawie brzmiąca muzyka wraz z wszelkiego rodzaju efektami dźwiękowymi, czyli najróżniejszymi szumami, skowytami, trzaskami, pogłosami, a przede wszystkim świetnie dobranymi głosami poszczególnych postaci, powinny budować taki nastrój, że włosy dęba stają. Dlaczego więc w moim przypadku tak się nie stało? Nie wiem...
Dane mi było grać w angielskojęzyczną wersję gry i trudno mi się wypowiadać na temat jej lokalizacji. Ale mając odrobinę doświadczenia z dwóch poprzednich części, to jeśli polski wydawca utrzyma metodę tłumaczenia jedynie napisów, pozostawiając głosy postaci w oryginale, nie powinno być źle.
Ktoś, kto przebrnął przez ten tekst i nie znalazł w nim odpowiedzi na wszystkie wątpliwości, pewnie zada teraz sobie pytanie: to jak, to dobra gra, czy też zła? Warto wydać na nią pieniądze, czy też raczej sobie odpuścić? Odpowiedź niestety nie należy do najłatwiejszych...
Jeśli jesteś miłośnikiem serii “Blair Witch”, to mam cię z głowy, gdyż zapewne nic nie odwiedzie Cię od jej zakupu i masz wyrobione zdanie na jej temat, niekoniecznie pokrywające się z moim. Natomiast co z tymi, którzy nie grali w poprzednie części? Hm, może spróbuję odpowiedzieć tak: jeśli lubisz niezbyt skomplikowane gry mające liniową acz nienajgorszą fabułę, gdzie twoim głównym zadaniem jest sianie zniszczenia w walce ze złem, gry posiadające niezłą oprawę graficzną i świetną audiowizualną a jednocześnie potrzebujesz odrobinę odpocząć od zawiłych zagadek podczas beztroskiego likwidowania potworów, to może być to gra dla ciebie. Ot, taka chwila relaksu...
W innym przypadku, zastanów się jeszcze przez chwilę... pomyśl o tym, że to, co się jednemu podoba... idź do sklepu... rozejrzyj się po półkach... poprzyglądaj innym tytułom... a może... znajdziesz coś jeszcze lepszego?
Bolesław "Void" Wójtowicz