Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 29 października 2007, 13:10

autor: Bartosz Sidzina

Barrow Hill: Klątwa Kamiennego Kręgu - recenzja gry

Barrow Hill to gra przygodowa, która miała swoją premierę niespełna rok temu. Lada moment doczeka się ona polonizacji i trafi na nasze półki sklepowe.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Barrow Hill to gra przygodowa, która miała swoją premierę niespełna rok temu. Lada moment doczeka się ona polonizacji i trafi na nasze półki sklepowe. Zanim sięgniecie po jeszcze pachnące nowością pudełka, chciałbym Wam nieco przedstawić tę pozycję. Tytułów, które nawiązują do starożytnych mitów i legend, jest naprawdę multum - o ile nie więcej. Niewiele jest jednak takich, które powstały na bazie „faktów autentycznych”. A takim przykładem jest właśnie Barrow Hill. Już sama historia tego, jak doszło do powstania gry, jest dosyć niecodzienna. Conrad Morse (nie, nie z tych Morse’ów) – pewien archeolog z Uniwersytetu Middlestone - udał się do firmy Shadow of Tor z prośbą o stworzenie wirtualnej wizualizacji tytułowej miejscowości. Z czasem przerodziła się ona w pomysł na grę komputerową, która oparta została na jego odkryciach. Niemal 4500 lat temu wzniesiono tam budowlę, po której teraz została tylko namiastka. Siedem masywnych głazów tworzących idealny krąg. Kiedyś było to miejsce składania ofiar przez pogan. Co dziwne, nigdy nie cieszyło się zainteresowaniem żadnego z archeologów.

Wincenty piesku, to Ty?

Cała historia ma swoje początki jeszcze w czasach Celtów, którzy czcili Annekę. Bogini ta wymagała od swoich poddanych składania ofiar w postaci darów natury (wody, zboża, soli itp.). Musiały być one złożone na wzgórzu, gdzie znajdowało się siedem kamieni. Z biegiem czasu cywilizacja ta wymarła, a co za tym idzie cały ten rytuał został zapomniany. Niestety (albo stety), podczas wykopalisk Conrad ponownie obudził pradawne moce. Anneka zaczęła zabijać - trzeba szybko ją udobruchać.

Pierwszą i zarazem najważniejszą informacją jest to, że Barrow Hill to klasyczna przygodówka z widokiem z perspektywy pierwszej osoby, wyposażoną w interfejs point’n’click, gdzie wszelkie czynności, typu przemieszczanie się, zbieranie przedmiotów, łączenie ich ze sobą itp., wykonywane są wyłącznie za pomocą myszki. W tym momencie każdemu „oldschoolowemu” przygodówkozercy powinna się zapalić lampka ostrzegawcza. Pozycja bez elementów zręcznościowych to rzadkość w dzisiejszych czasach. Plus.

Nie spotkamy tutaj grafiki generowanej w czasie rzeczywistym, a jedynie „gotowce”, po których będziemy sobie skakać. Innymi słowy mówiąc – obrazy prerenderowane, statyczne oraz animowane (chociaż te idzie na palcach jednej ręki zliczyć). Na ekranie mamy jedynie kursor myszki, pokazujący kierunek w jakim chcemy się udać. Szkoda, że panowie z Shadow of Tor nie przyłożyli się nieco bardziej do oprawy graficznej. Rozdzielczość 800x600 (bez możliwości zmiany) oraz brak animacji - chociażby jakichkolwiek przejść między lokalizacjami - kładzie tę grę na dolnej półce. Pozycja, która z założenia miała być horrorem, wyszła w rezultacie bardzo bezbarwnie. No bo jak ktoś się ma wystraszyć np. wpadnięcia w pułapkę, jeśli animacja wpadania w nią to połączenie trzech klatek? Dobrze chociaż, że muzyka jest jako-tako klimatyczna. O mało nie zleciałem z krzesła, gdzieś w ciemnych krzakach zaczęło krakać jakieś ptaszysko. Samej oprawie audio nie można nic zarzucić, ba. Myślę, że jest ona najbardziej dopracowanym elementem gry.

Głównym bohaterem jest właśnie Conrad Morse. Naszym zadaniem w grze jest znalezienie i złożenie w ofierze siedmiu darów natury, co w zamyśle ma uspokoić rozeźloną boginię. Rozgrywkę zaczynamy w momencie, gdy nasze auto staje pośrodku leśnej drogi. Lokacje, które zwiedzimy, to przede wszystkim stacja benzynowa wraz z małym, trzypokojowym hotelikiem, las, moczary oraz wzgórze, na którym spotkamy magiczny krąg. Generalnie rzecz biorąc, powierzchnia jest bardzo malutka i zgubić się tutaj naprawdę nie sposób.

W przygodówkach, które ostatnio zagościły na rynku, daje się zauważyć stosowany coraz częściej „pomocnik”, pokazujący na danym obszarze wszystkie przedmioty, z którymi możliwa jest jakakolwiek interakcja. Był taki bajer w Tajnych Aktach Tunguska, był też w Dead Reefs, natomiast tutaj go nie ma. Co to oznacza? Ano „polowanie na piksele”, a co za tym idzie, każdą z lokalizacji trzeba porządnie przetrzepać zarówno okiem jak i myszką.

Zadziwiające, w jakich miejscach ludzie potrafią alkohol schować.

Dialogi to, wydawałoby się, jeden z podstawowych środków wyrazu, jakimi operują gry przygodowe. W Barrow Hill także występują, ale… no właśnie, ale jest ich około 5. Dwa z obłąkanym facetem w biurze stacji oraz 3 telefoniczne, z DJ-em stacji radiowej. Mało tego, są to monologi - niemożliwe jest wybranie tematu rozmowy czy zmiana jej przebiegu. Ponadto, w całej grze nie usłyszałem ani raz, by bohater coś komentował. Szkoda, bardzo mi się w tym momencie zatęskniło do Broken Sworda, gdzie George Stobbart (przez dwa „B”, dwa „T” ;) ) sypał niezłymi tekstami cały czas i komentował w zabawny sposób niemal wszystko, co napotkał.

Dochodzimy do momentu, w którym pasowałoby wspomnieć o zagadkach, czyli tym co przygodowe tygryski lubią najbardziej. Jeśli mam być szczery, stoją one na niskim poziomie. Co prawda należy się wielki plus za brak dzikiego kombinowania typu „posmaruj miotłę masłem i uderz w dystrybutor”, jednak cała gra tak naprawdę opiera się na czytaniu każdego świstka papieru, jaki napotkamy na swojej drodze. Można powiedzieć że jest na nich cała instrukcja przejścia gry i wcale nie trzeba wytężać szarych komórek, by pchnąć fabułę do przodu. Jeśli ktoś zna dobrze język angielski, to na pewno żadna zagadka nie przysporzy mu najmniejszego problemu, a jeśli jest na odwrót, zalecam poczekać na polonizację.

Horror z pewnością to nie jest. Barrow Hill to pozycja dla tych, którzy lubili swego czasu zasiąść nad starym, poczciwym point’n’clickiem i główkować. Na jak długo starczy nam ta gra? Jest ona bardzo krótka, a co gorsza fabuła z pewnością nie przykuje Was do fotela. Myślę, że najlepsi skończą BH w 3, może 4 godziny. W zasadzie cała gra to taka jedna, niewielka zagadka. Nie jest tragicznie, jednak przed zakupem radzę się zastanowić, czy nie lepiej odłożyć pieniążki na nową odsłonę Agathy Christie.

Bartosz „bartek” Sidzina

PLUSY:

  • klasyczny interfejs point’n’click;
  • całkiem niezła oprawa audio;
  • nieliniowość.

MINUSY:

  • staroświecki wygląd;
  • brak jakichkolwiek animacji (raptem kilka wyjątków);
  • kiepska fabuła;
  • łatwe zagadki.
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.