autor: Bolesław Wójtowicz
Arthur's Knights: Rycerze Króla Artura - recenzja gry
Kiedy zmęczą Was problemy dnia codziennego i nabierzecie ochoty, by przenieść się w czasy, kiedy najważniejszą wartością był honor i twarde reguły kodeksu rycerskiego wystarczy, iż uruchomicie „Rycerzy Króla Artura”.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Podstawową zasadą sztuki kulinarnej jest, by przystawki podawać przed głównym daniem. Powinny one podrażnić nasze kubki smakowe, pobudzić soki trawienne oraz wywołać apetyt na czekającą nas, niewątpliwie wspaniałą, ucztę. Nigdy, pod żadnym pozorem, nie należy serwować przystawek dopiero wtedy, kiedy wszystkie wspaniałości naszej kuchni zostaną już spożyte. Mogą wówczas wywołać w naszym nasyconym już do granic przyzwoitości organizmie niepożądane i niekontrolowane reakcje.
Pewnie zastanawiacie się o czym ja tu piszę? Przecież to strona poświęcona grom komputerowym i tym powinniśmy się tu zajmować, a nie marudzić coś o kuchni i jakiś przystawkach. Czyżby komuś coś się tu pomyliło? Powolutku, zaraz wszystko się wyjaśni.
Kiedy kończyła się moja Najdłuższa Podróż i opuszczałem na jakiś czas April Ryan by przenieść się w świat Rycerzy Okrągłego Stołu, wiedziałem, iż chcąc nie chcąc, każdą następną grę, a w szczególności te o zabarwieniu przygodowym, będę porównywał do arcydzieła stworzonego przez „FunCom”. I właśnie wówczas, po bliższym zapoznaniu się z „Arthur’s Knights”, naszły mnie te kulinarne myśli o przystawkach. Bo najnowsze dzieło wielkiego „Cryo” jakie zostało wprowadzone na polski rynek przez „CD Projekt” ma się tak do „The Longest Journey”, jak przystawka do królewskiego dania. Może rozbudzić apetyt, ale pozostawia uczucie niedosytu.
Ktoś mógłby powiedzieć, że tak surowa ocena całkowicie dyskredytuje produkt francuskich programistów. Nie, aż tak źle nie jest. Wszak przystawka też musi mieć niezły smak, byśmy w ogóle ją zauważyli, prawda?
Ale dosyć tych kuchennych dywagacji, przejdźmy ad rem i zajmijmy się „Rycerzami Króla Artura”.
Około 1135 r. arcydiakon w Llandaff, Geoffrey z Monmouth, z pochodzenia Walijczyk, w swej „Historiae Regnum Britaniae” przedstawił legendarne początki Anglii.
Według tego autora prapoczątków obecnych wielbicieli dżemu szukać należy jeszcze pod Troją, z której - jak wiadomo - wyszedł cało Eneasz. Jego syn Askaniusz, który panował nad Italami, miał wnuka Brutusa. Ten po wielu wędrówkach dotarł do wielkiej wyspy, wybił zamieszkujących ją olbrzymów i założył ród Brytów, a swój kraj nazwał Brytanią. I trwali w swoim na poły mitycznym świecie, walcząc ze smokami i potworami morskimi, aż do czasów, gdy wyspa została odkryta przez Rzymian i opanowana prawie cała przez Cezara. Dynastia Brutusa istniała jednak nadal, książęta z tego rodu po wyjściu legionów dalej panowali, a nawet jeden z nich, Conan Meriadoc, podbił legendarną Armorykę.
Na Brytanię najechali jednak Sasi Hengisty i nastały czasy panowania barbarzyńców, a królestwo potomków Brutusa rozpadło się na wiele małych państewek rządzonych przez wrogich sobie władców. W tych okrutnych dniach przyszedł na świat, dzięki pomocy wielkiego czarownika Merlina, Artur. Mając 15 lat i korzystając z pomocy sił nadprzyrodzonych Artur zdobył tron, walczył z Sasami, odniósł siedem zwycięstw, zjednoczył Brytanię, a następnie podbił Irlandię, Islandię, Gotlandię i Orkady. Podporządkował sobie Norwegię i Danię, zajął na jakiś czas Galię, aż wreszcie najechał Rzym odnosząc wspaniałe zwycięstwo pod Paryżem.
W jego stołecznym zamku Camelot, w Zielone Świątki, zbierali się wokół Okrągłego Stołu (symbol równości uczestników) rycerze w liczbie dwunastu. Wśród nich Lancelot, jego syn Galahad, Gawain, Parcival, Iwein, Erec (Geraint), Beduir i Kai - dwóch olbrzymów, Mabon Świetlisty, Lohengrin, Cador i Hiderus, syn Nu. Na zamku Camelot znajdowali się też: żona Artura, piękna i niewierna (jak to kobieta) Ginewra, a także oddany sługa Bediviere, pies Cabal, demoniczny kot Paluc. Zebranych odwiedzał czarodziej Merlin, a wśród niezbędnych atrybutów tej historii był też miecz Artura – Excalibur.
Wielu spośród tych wspaniałych rycerzy poświęciło swe życie na szukaniu św. Graala, czary, do której spłynęła krew Chrystusa na Golgocie. Różne przeżywali przygody uczestnicy biesiad na zamku Camelot, ale zawsze stawali w obronie wiary i honoru, dążąc również do zjednoczenia pod przywództwem Artura wszystkich małych królestw Brytanii.
I na tym, niezwykle interesującym tle, gdzie mieszają się wątki mityczne z historycznymi, toczy się opowieść “Rycerzy Króla Artura”.
Jednym z małych królestw zrujnowanym podczas zamętu towarzyszącego najazdom Sasów, rządził starodawny i ogólnie szanowany ród Atrebatów, stawiający dzielny opór barbarzyńcom. Na jego czele stał król Cadfanan, który miał dwóch synów: prawowitego Morganora i nieślubnego Bradwena. Król był stary i przed śmiercią musiał powziąć najtrudniejszą decyzję w swoim długim życiu: komu przekazać królestwo?
Złemu i nie lubianemu przez otoczenie, ale pierworodnemu Morganorowi, czy też spokojnemu i kochanemu przez wszystkich, ale pochodzącemu z nieprawego łoża Bradwenowi. Trudna decyzja. Ale zbiegiem okoliczności, którego nie będę tu opisywał, by nie popsuć wam zabawy, Morganor przejmuje tron i skazuje swojego brata na wygnanie.
Teraz ty, graczu, wcielając się w Bradwena, musisz walczyć o swoje królestwo, by za pośrednictwem złego brata, nie zawładnęli nim Sasi. A jak się za to zabierzesz, będzie zależało od decyzji, którą podejmiesz już na początku gry. Możesz wyruszyć z mieczem w ręce jako wojownik wychowany zgodnie z celtycką tradycją i wierzeniami, nad którym czuwa sam Merlin w towarzystwie wróżek Morgany, a możesz również, unikając rozlewu krwi, rozpocząć swoją wędrówkę jako bardzo pobożny rycerz-paladyn, którego charakter kształtowały reguły wiary chrześcijańskiej.
Pomysł powyższy, czyli możliwość wyboru dwóch różnych postaw życiowych tej samej postaci, a który został zastosowany w tej grze jest naprawdę rewelacyjny. Pozwala to przeżyć dwie różne przygody i mimo, iż wiele wątków jest takich samych, to jednakże okoliczności w jakich się splatają są przeważnie odmienne.
Również za sam sposób wyboru postaci twórcom z „Cryo” należy się ogromny plus. Zazwyczaj w grach stosuje się metodę, iż na planszy mamy przedstawionych dostępnych bohaterów z ewentualnie ich statystykami i możemy wybrać tego, który nam najbardziej odpowiada. W „Rycerzach Króla Artura” zrobiono to inaczej. Do starego kronikarza przychodzi młody paź i prosi o opowiedzenie jakiejś historii. Starzec zgadza się i każe wybrać młodzieniaszkowi księgę, w której jest opisana ta opowieść. I w zależności o tego, który tom każemy wybrać paziowi, tak będzie toczyć się historia o życiu Bradwena. Proste, a jednocześnie ciekawe rozwiązanie.
W trakcie przygód Bradwen zwiedzi wiele krain Brytanii, gdzie spotka sporo historycznych i mitycznych postaci. A jako, iż rycerzowi nie wypada by poruszał się na piechotę i bez giermka, dlatego też na terenie poszczególnych krain przemieszcza się on konno, a w momencie gdy z niego zsiada, czyli wówczas gdy wchodzi do jakiejś lokacji w której będzie miał coś do zrobienia, opiekę nad zwierzęciem przekazuje w ręce swojego oddanego pomocnika, Korwyna. Pomysł świetny i całkiem nieźle zrealizowany, gdyż nie widziałem jeszcze gry w której tak dobrze odwzorowano sposób poruszania się jeźdźca na koniu, i to zarówno jadącego kłusem lub galopem. Giermek, oprócz opieki nad koniem, służy oczywiście Bradwenowi również wszelkiego rodzaju pomocą i radą. Dopiero kiedy nasz dzielny rycerz chce przemieścić się pomiędzy poszczególnymi krainami musi skorzystać ze swojej sakwy podróżnej w której ma upchnięte różnego rodzaju mapy. Inaczej mówiąc, kiedy w trakcie gry stanie się dostępna jakaś lokacja, pojawi się ona w oknie i wówczas po kliknięciu na nią, rycerz, oczywiście konno, odjedzie w siną dal... to jest przeniesie się do innej krainy.
Skoro o tym wspomniałem, poświęćmy teraz parę słów interfejsowi oraz sposobowi poruszania się naszego bohatera, gdyż często ten element decyduje w znacznym stopniu o miodności gry. Bo cóż z tego, że gra będzie miała świetną fabułę, jak męczarnie ze sterowaniem odrzucą cię od monitora?
Każdy z wielbicieli gier przygodowych na pewno nieraz zetknął się z grami ze stajni „Cryo”. Firma to znana i uznana na tym, niełatwym przecie, rynku. Niektórzy z was odbyli podróż Wehikułem Czasu, innymi włóczyli się po Pompejach, jeszcze inni zwiedzali mityczny świat w poszukiwaniu Ulissesa. I dla tych wszystkich, ponieważ „Cryo” stosuje metodę, iż to co jest dobre według nich i sprawdzone, nie powinno być zmieniane, sposób sterowania bohaterem nie powinien stanowić sporego zaskoczenia.
Ale tu mnie osobiście nachodzą spore wątpliwości. Podczas wędrówki Bradwena używamy tylko i wyłącznie klawiatury, obojętne czy rycerz jest na koniu, czy też niszczy swoje obuwie. Może to tylko ja jestem przyzwyczajony do innego sposobu wydawania poleceń postaci którą poruszam się w grze, ale... Podam przykład. Podchodzimy do drzwi, które musimy otworzyć. W instrukcji czytamy: jeśli chcesz otworzyć drzwi, stań przed nimi i naciśnij spację. Wszystko pięknie, stoję przy wrotach, tłukę spację raz po raz... i nic się nie dzieje. Teraz nie wiem: czy tych drzwi w ogóle nie można otworzyć, czy też może ja coś robię nie tak. Gra nie daje nam absolutnie żadnych podpowiedzi. Dopiero po kręceniu się wokół osi z jednoczesnym przesuwaniem się na boki i wielokrotnym naciskaniu klawisza, okazuje się, że brama staje przed nami otworem. Podobnie rzecz się ma z wieloma innymi przedmiotami, które musimy podnieść lub użyć, a także w trakcie rozmów z różnymi postaciami w grze. Czyli podstawową zasadą jest, by dobrze się ustawić. No cóż, jak w życiu.
Natomiast ciekawie rozwiązano sprawę interfejsu. Jest bardzo czytelny, dosyć łatwy w posługiwaniu się nim, a przede wszystkim praktyczny. Do jego obsługi używamy myszki. Możemy za pośrednictwem interfejsu decydować, co w danej chwili nasz bohater ma zrobić: użyć przedmiotu, porozmawiać, przenieść się do innej lokacji, ewentualnie obejrzeć swoją księgę przygód, która jest tworzona w trakcie przygód Bradwena. Opcje dostępne w danej chwili są podświetlone, natomiast niedostępne zacieniowane. Pod ręką mamy również nasz dziennik podróży w którym automatycznie zapisywane są przygody naszego rycerza. Nikt nie powinien mieć z interfejsem większych kłopotów.
Ważną rzeczą jest niezwykle ciekawa Encyklopedia, w której zawarto bardzo dużo informacji o wczesnośredniowiecznej Europie. Podnosi to znacznie edukacyjny walor samej gry, gdyż zza pośrednictwem Encyklopedii, zwłaszcza młodsi z nas uzyskają możliwość zdobycia sporej wiedzy o tamtych czasach. Zresztą „Cryo” znane jest z tego, że ich produkty pod warstwą przygody i zabawy niosą ze sobą sporą dawkę wiedzy o czasach w których dzieje się fabuła gry.
Zagadki, nad których rozwiązaniem przyjdzie nam spędzić trochę czasu, dla doświadczonego gracza nie będą stanowiły zbyt poważnego wyzwania, a jednocześnie nie zniechęcą do gry tych początkujących.
Oprawa graficzna jest wspaniała. To również element, który pozytywnie wyróżnia gry opatrzone znaczkiem firmowym francuskiej firmy. Przepięknie narysowane lokacje, wspaniała kolorystyka, niesamowita dbałość o szczegóły.
To wszystko razem powoduje, że wędrówka z Bradwenem z jednej krainy do drugiej jest niezwykle pasjonująca, chociażby w celu podziwiania kunsztu artystów z “Cryo”. Teoretycznie mamy pełną swobodę w poruszaniu się w obrębie lokacji, jednakże w niektórych miejscach, zwłaszcza w trakcie podróży konnej, nieraz zdarzy się, iż natraficie na niewidzialną ścianę. Gdzie indziej znów wyjście z mapy jest tylko w jednym, dokładnie określonym miejscu i zostaniecie zmuszeni do krążenia dookoła, by trafić w to miejsce. Ale o problemach z ustawianiem się już wspominałem.
Wspaniałej oprawie graficznej dorównuje również ścieżka muzyczna, jak również efekty dźwiękowe. Skrzypienie śniegu, skwierczenie pochodni, odgłosy zwierząt, stukot końskich kopyt, szum wiatru wśród drzew, szczęk broni, to wszystko razem buduje niezwykły klimat gry, który podkreśla również przyjemna dla ucha muzyka.
Na koniec pozostawiłem ten element gry do którego mam najwięcej zastrzeżeń (oprócz fatalnego sterowania postacią), czyli lokalizację gry. Gdyby nie znane logo „CD Projektu” na pudełku, nigdy bym nie uwierzył, że ta znana z wielu znakomicie dostosowanych do polskiego odbiorcy gier komputerowych, popełniła lokalizację „Rycerzy Króla Artura”. Jeszcze nie tak dawno wychwalałem pod niebiosa i zachwycałem się cudowną, lepszą od oryginału, lokalizacją „The Longest Journey”, aby teraz powrócić na ziemię po wysłuchaniu polskich głosów w omawianej właśnie grze. O ile głos samego Bradwena jest jeszcze w miarę znośny, chociaż nie wierzę, że nawet pobożny rycerz miał głos przestraszonego młodzieńca, o tyle pozostali aktorzy, którzy udzielili swoich głosów, robili to chyba po raz pierwszy i nie mieli zielonego pojęcia jak się do tego zabrać. A przede wszystkim głosy podkładane były chyba „na ślepo”, gdyż ich intonacja w zbyt wielu przypadkach zupełnie nie pasuje do wydarzeń rozgrywających się na ekranie. A już takie postacie jak paź z początku gry, czy też anachoreta przechodzą samych siebie. Po usłyszeniu głosu pazia musiałem na jakiś czas wyłączyć grę, gdyż nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Odniosłem wówczas wrażenie, że młody paź o głosie krygującej się panienki ma ochotę poderwać kronikarza, a nie poprosić o opowieść o dzielnych rycerzach. Ale od razu sobie zastrzegam, że to są moje odczucia, gdyż komuś innemu głosy polskich aktorów mogą się podobać. Ja uważam, że tak znaną firmę jak „CD Projekt” stać było, by zrobić to lepiej.
Podsumowania nadszedł czas. „Rycerze Króla Artura” to dobra gra. Niezwykle ciekawa fabuła, dwa jakże odmienne sposoby prowadzenia rozgrywki, wygodny interfejs, zagadki o zróżnicowanym stopniu trudności, piękna grafika oraz niezwykle klimatyczna oprawa dźwiękowa, to te elementy, które powodują, że warto grę nabyć i przeżyć wraz z Bradwenem przygody w świecie mitów i prawd historycznych jakie przeplatały się w Europie za czasów króla Artura.
Natomiast fatalny system sterowania postacią naszego bohatera oraz kiepska niestety lokalizacja gry, sprawiają, że najnowszy produkt „Cryo” wydany w naszym kraju przez „CD Projekt”, możemy uznać jedynie za przystawkę, a nie w pełni wartościowe danie z królewskiego stołu. Apetyt na dobrą zabawę owszem podrażni, ale nie pozwoli oddać się całkowicie wszystkim wspaniałościom jakie mają do zaoferowania inne, perfekcyjnie dopracowane gry przygodowe.
* wiedzy o mitycznych początkach Brytanii i czasach rycerzy króla Artura zaczerpnąłem z „Mitów średniowiecza” Henryka Samsonowicza.
Bolesław „Void” Wójtowicz