Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 20 grudnia 2010, 10:48

autor: Adam Kaczmarek

Apache: Air Assault - recenzja gry

Po podniebnych zmaganiach z okresu II wojny światowej Gaijin postanowiło wyjść naprzeciw miłośnikom konfliktów współczesnych. W Apache: Air Assault zasiadamy za sterami śmigłowca bojowego.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Studio Gaijin Entertainment znane było dotychczas z solidnych gier o tematyce lotniczej. Na pierwszy plan wysuwa się tu nader udana próba przeniesienia kultowego Il-2 Sturmovik na konsole, który siłą rzeczy nie zdobył pierwszych miejsc na listach sprzedaży, natomiast dobrze odebrali go krytycy oraz fanatycy symulacji. Drugim sztandarowym tytułem została seria Wings of Prey. Rosyjski zespół poszedł za ciosem i postanowił opracować produkt przeznaczony dla miłośników helikopterów bojowych. Apache: Air Assault to luźno nawiązująca do klasyki (mowa tu o Desert Strike oraz Gunship 2000) gra akcji z pewnymi ambicjami.

Apache: Air Assault posiada domyślnie trzy tryby rozgrywki. Kampania, jak sama nazwa wskazuje, kieruje gracza przez 16 misji. Operacje Eskadry to nic innego jak multiplayer z 13 specjalnie przygotowanymi scenariuszami, w których może wziąć udział do czterech użytkowników naraz. Tryb wieloosobowy skupia się wyłącznie na kooperacji, co w ostatecznym rozrachunku jest ogromną zaletą. Twórcy położyli ogromny nacisk na współpracę i jakość samej rozgrywki w sieci – nie zanotowałem przeraźliwych lagów ani przesadnie utrudniających zabawę błędów. Jeżeli dopracowanie jednego trybu odbyło się kosztem usunięcia pozostałych, to jest to moim zdaniem dobry ruch. Ostatnim typem zabawy jest Lot swobodny, w którym można ustawić kilkanaście opcji dotyczących uzbrojenia, liczby jednostek sojuszniczych i wrogich, a przede wszystkim lokacji, w której postanowimy potrenować.

Widok z kokpitu dodaje grze klimatu.

Brzmi zachęcająco? Pomijając multiplayer, w rzeczywistości wygląda to odrobinę gorzej. Kampania cierpi przede wszystkim na brak sensownego wątku, który mógłby faktycznie zainteresować gracza globalnym konfliktem. Historia nie ma w zasadzie konkretnego wprowadzenia i od razu rzuca nas w wir świszczących dookoła kul i rakiet. Mam ogromny żal do autorów, że nie spróbowali świadomie nawiązać do starych, niesamowicie grywalnych symulatorów, które posiadały menu briefingu, pokazujące sytuację geopolityczną oraz zarys następnej misji. Skopiowanie tak prostego pomysłu nie byłoby wielkim grzechem, a na pewno przyczyniłoby się do bardziej pozytywnego odbioru wklejonej od niechcenia, pretekstowej fabuły. W konsekwencji ciężko pisze się o kampanii Apache’a jako kampanii, bardziej wygląda to na zlepek zadań porozrzucanych na kilku wyimaginowanych terytoriach – afrykańskim wybrzeżu Lualu, południowoamerykańskiej dżungli Salcedo oraz chłodnym i górzystym Tazyrstanie.

Jednakże same misje prezentują na szczęście wysoki poziom wykonania. Są przede wszystkim urozmaicone, choć większość z nich kończy się zwyczajną sieką, po której zostają zgliszcza, dym i ofiary. W trakcie kampanii tytułowy helikopter nadzoruje ewakuację rannych żołnierzy, osłania atak piechoty na ważne cele, jak również wykrywa rozbitków w wodzie. Oczywiście pomysłowość Gaijin nie kończy się na wyżej wspomnianych przykładach. Najważniejsze, że pomimo fabularnej mielizny scenariusze nie nużą i są po prostu wymagające, zarówno dla rąk, jak i umysłu. Każdy z nich oferuje coś nowego w stosunku do poprzedniego. I choć liczba wyplutych rakiet musi się zgadzać, to tło zmienia się z mapy na mapę.

Największe wrażenie w grze robi naturalnie bohater całego zamieszania, czyli helikopter Apache w trzech odmianach – Longbow, AH-1 oraz AH-64X. Gaijin udało się zaaplikować trzy poziomy trudności, co ma swoje odzwierciedlenie w sposobie sterowania tym militarnym cudeńkiem. Najłatwiejszy z nich dba o odpowiedni pułap lotu, więc ostre harce lub przypadkowe pochylenie nosa nie kończą się katastrofą i powołaniem specjalnej komisji. Poziom realizmu to już inna para kaloszy, w nim gra rozwija skrzydła. Oczywiście nie skorzystają na tym posiadacze klawiatur, którzy będą marudzić na dziwne zachowanie maszyny w locie i nieprzewidziane wypadki. Specyfika kontroli wymaga posiadania joypada z dwoma analogami lub joysticka. Jeżeli spełnicie te warunki, gwarantuję, że nie będziecie w stanie oderwać się od gry przez kilka godzin. Nauka obsługi trwa – w zależności od stopnia zaawansowania gracza – od 15 do 60 minut. Ponadto w opcjach sterowania należy tak dobrać przyciski, aby rozgrywka mogła przebiegać komfortowo. Jedni trafią na swoją konfigurację szybciej, drudzy później. Nie zmienia to jednak faktu, że dobry joypad to w zasadzie minimum, aby zasmakować miodu. Dla prawdziwych twardzieli istnieje jeszcze tryb Weteran, który można odblokować, kończąc kampanię.

Kamera termowizyjna ułatwia identyfikację jednostek z dystansu.

Lot helikopterem po pewnej wprawie nie sprawia większych problemów. Co ważne, gra nie jest żelaznym symulatorem, który narzuca przeczytanie instrukcji. Nie oznacza to jednak, że kontrola Apache’a to bułka z masłem. W trakcie większej zadymy lub zmasowanego ostrzału zdarzało mi się tracić pułap niebezpiecznie szybko i tylko cud ratował mnie od twardego przyziemienia. Po opanowaniu podstawowych osi kierowania oraz robienia uników przechodzenie misji było już samą przyjemnością. Apache: Air Assault bardzo umiejętnie kładzie nacisk na wykorzystanie zalet wehikułu. Bezpośredni lot w strefę walki nie jest zbyt dobrym pomysłem, choć w trakcie kampanii nie raz znajdziecie się w takiej sytuacji. Największą frajdę przynosi eliminacja wrogich pojazdów z dystansu. Kombinacja rakiet Hellfire oraz podglądu z satelity na cel powoli staje się kultowa. Ciekawym wyposażeniem jest kamera termowizyjna sprzężona z działkiem pokładowym M230. Wykrywanie rozgrzanych jednostek jest kluczem do sukcesu, zwłaszcza w porośniętej lasami dżungli, która jak na złość kryje spore oddziały karteli narkotykowych.

Na korzyść gry działają w pewnym stopniu zastosowane kompromisy. Na przykład widok z zainstalowanej w kokpicie kamery dodaje rozgrywce trochę realizmu, choć miłośnicy sycącej oczy akcji mogą w każdej chwili skorzystać z opcji TPP rodem z Mass Effect (kamera zawieszona jest z prawej strony tylnego wirnika). Oprócz tego przeładowywanie rakiet odbywa się w trybie realistycznym automatycznie, należy wyłączyć się z walki i odczekać kilkanaście sekund (w przypadku rakiet Hellfire ponad 2 minuty). Na Weteranie już tak pięknie nie jest i trzeba korzystać z umieszczonych na mapie specjalnych lądowisk. Inne uproszczenie dotyczy wytrzymałości śmigłowca, którą sztucznie zwiększono, a obrażenia podzielono na kilkadziesiąt stref – przy dobrym uderzeniu urwać może się nawet cały kokpit. Świetnym pomysłem jest menu powtórek. Każda z misji jest nagrywana i po jej zakończeniu możemy obejrzeć nasze poczynania raz jeszcze, tym razem z kamery filmowej.

Rozgrywce zdarzają się jednak momenty, podczas których gracz zaczyna pukać się w czoło. Zawodzą zwłaszcza rakiety powietrze-powietrze, które są co najmniej żałosne w swojej (nie)skuteczności. Nazwijcie mnie oszustem, ale odpaliłem na próbę trainera w tle, który gwarantował nielimitowaną liczbę pocisków. Wróg w dalszym ciągu doskonale radził sobie z omijaniem setek rakiet, odpalał również flary, generalnie śmiał mi się w twarz. Zanim go ubiłem, minęło chyba kilka minut. Ten element powinien zostać w znacznym stopniu poprawiony, albowiem w grze pojedynków Apache kontra Hind nie brakuje. Są to jednak walki frustrujące, długie i męczące. Zawodzi też miejscami konstrukcja misji, które w większości zaczynamy w powietrzu, a nie w bazie.

Apache: Air Assault wydaje się pozycją na maksymalnie kilka posiedzeń. Po ukończeniu kampanii oraz scenariuszy w multiplayerze atrakcji pozostaje niewiele. Brakuje zwłaszcza edytora misji, który mógłby wydłużyć żywotność tytułu o kilka tygodni czy miesięcy. Nie pomagają liczne unlocki w postaci nowych malowań. To zdecydowanie za mało, aby zatrzymać fanów przy monitorze na dłużej niż 12-15 godzin. Swoje trzy grosze dorzuca także delikatnie zabetonowana polska wersja, która może poszczycić się jednym z najgorszych lektorów w przerywnikach. Na szczęście komunikaty radiowe jak i sam dźwięk są jak najbardziej w porządku. No, może oprócz absolutnie zbędnej muzyki w trakcie lotu, którą wyłączyłem po minucie.

Dym z wirnika nie wróży zbyt dobrze tej misji.

Poziom graficzny Apache’a to niemal kopia tego, co mogliśmy zobaczyć w konsolowej wersji Il-2 Sturmovik. Na potrzeby nowej gry poprawiono kilka efektów, jednakże nie jest to wizualna uczta. Niewątpliwym plusem są niskie wymagania sprzętowe. Ustawiając większość suwaków na maksimum, otrzymamy przyjemnie wyglądające obiekty, rozległe mapy z dużym polem widzenia oraz rozsądną płynność. Jedynym wyjątkiem są ultrawysokie tekstury, które wymagają karty graficznej z 1 GB pamięci na pokładzie. Aczkolwiek i bez nich nie ma na co specjalnie narzekać. Tytuł wygląda nieźle (na PC na pewno najlepiej), chodzi nadspodziewanie dobrze, a to powinno zadowolić osoby ze słabszym sprzętem, które są skore do zakupu.

Gaijin Entertainment kontynuuje tradycję wydawania gier lotniczych, prezentujących wysoki poziom. Tym razem padło na coś wolniejszego, zwrotniejszego, a przy tym również zabójczego. Apache: Air Assault zawiera dokładnie te cechy, których wymagam od dobrze wykonanej pozycji z gatunku akcji. Na dodatek całość opakowano w całkiem niegłupie sterowanie i czystą frajdę, jaką sprawia lot tego typu maszyną. Mogę śmiało polecić go entuzjastom trudnych gier. Gdyby tylko wprowadzono elementy wydłużające żywotność, mielibyśmy do czynienia z jedną z najlepszych produkcji w swojej klasie.

Adam „eJay” Kaczmarek

PLUSY:

  • dobrze przemyślane sterowanie;
  • tryb kooperacji;
  • klimat starych gier typu Desert Strike;
  • solidna oprawa audiowizualna;
  • miejscami odpowiednio niełatwa;
  • urozmaicone cele misji;
  • uproszczenia pozytywnie wpływające na grywalność.

MINUSY:

  • szczątkowa fabuła;
  • brak edytora misji;
  • pewne niedociągnięcia w rozgrywce.
Recenzja gry The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom - Zelda w głównej roli radzi sobie świetnie
Recenzja gry The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom - Zelda w głównej roli radzi sobie świetnie

Recenzja gry

Nintendo w najnowszej odsłonie kultowego cyklu postanowiło zabawić się formułą i namieszać w kanonie. W Echoes of Wisdom to księżniczka Zelda ratuje świat przy pomocy własnego zestawu magicznych sztuczek - i wychodzi jej to bardzo dobrze!

Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe
Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe

Recenzja gry

Gdybym miał określić Astro Bota w trzech słowach, to powiedziałbym, że to szalenie przyjemna gra. Dlaczego? Bo przypomina nam o zręcznościowych korzeniach gier wideo, kiedy liczył się przede wszystkim fajny gameplay.

Ja nawet nie lubię e-sportu, a wciągnąłem się bez reszty. Recenzja Nintendo World Championships: NES Edition
Ja nawet nie lubię e-sportu, a wciągnąłem się bez reszty. Recenzja Nintendo World Championships: NES Edition

Recenzja gry

Okazuje się, że można sprzedać tę samą grę po raz czwarty, jeśli zrobi się to dobrze. Nintendo World Championships: NES Edition wciąga bez reszty, a aspekt rankingów online sprawia, że rywalizacja nabiera jeszcze więcej rumieńców.