autor: Krzysztof Gonciarz
Aleksander - recenzja gry
GSC Game World, twórcy znanej wszystkim „kozackiej” serii gier strategicznych, wracają na ekrany naszych monitorów z tytułem opartym na następnym przejawie amerykańskiej mody na filmy historyczne...
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Jak tu napisać oryginalny wstęp do tekstu poświęconego czemuś takiemu, jak Aleksander? Jakim sposobem uniknąć ustawicznie powtarzanych opinii o podłym precedensie wydawania kiczowatych gier na filmowych licencjach? Wszyscy przecież dobrze wiemy, o co chodzi. I w zasadzie na tym mógłbym poprzestać, ograniczyć recenzję do stwierdzenia, że żelazne reguły rządzące „filmowymi” grami znajdują tu całkowite potwierdzenie. Mamy Colina Farrella owiniętego wokół, literalnie mówiąc, szitu.
Zazwyczaj, gdy mam przed oczami podobną pozycję, przechodzi mi przez myśl intrygujące pytanie – na co tak naprawdę liczyli twórcy gry? Co chcieli osiągnąć? Czy spodziewali się dobrych recenzji? Czy może po prostu kierowali się czysto komercyjną chęcią zysku (wiadomo wszak, że adaptacje filmów zazwyczaj sprzedają się nawet nienajgorzej bez względu na ich jakość)? Popatrzmy zatem, w całej naszej złośliwości, jak wyglądałoby entuzjastyczne ocenienie tej gry. Do jakich wniosków i obserwacji by doprowadziło uznanie Alexandra za coś wartościowego?
GSC Game World, twórcy znanej wszystkim „kozackiej” serii gier strategicznych, wracają na ekrany naszych monitorów z tytułem opartym na następnym przejawie amerykańskiej mody na filmy historyczne. Mowa oczywiście o komputerowej adaptacji Alexandra, hollywoodzkiej superprodukcji, która trafiła do polskich kin. Nadzieje pokładane w tym tytule są spore, głównie za sprawą renomy twórców, którzy dali już się poznać szerokiemu gronu graczy, jako studio potrafiące napisać dobrą grę strategiczną. Nasze apetyty dodatkowo podsycał dystrybutor, firma Cenega, regularnie wypuszczając kolejne prasowe informacje o tym, jak to rewelacyjna ma być najnowsza pozycja w ich ofercie. Miało być pięknie, skocznie i miodnie. Tysiące jednostek uczestniczących w olbrzymich bitwach osadzonych w historycznych realiach przemówiły zapewne do wyobraźni niejednego wielbiciela strategicznych łamigłówek. Ile to wszystko tak naprawdę jest warte? Czas się przekonać.
Fabułę do tej gry, a także filmu, na którym została oparta, napisała historia – do spółki z Oliverem Stone`em. O kinowym przeboju owego, zasłużonego skądinąd, pana na pewno nie zapomnimy w trakcie styczności z produkcją Ukraińców z Kijowa. Miłe doznania czekają nas już w trakcie oglądania intra, będącego trailerowym zlepkiem kadrów z filmu. Podobnie zresztą, jak wszystkie pozostałe cut-scenki. Miło jest móc między misjami pooglądać sceny z udziałem pierwszoplanowych, hollywoodzkich aktorów. Colin i Angelina na ekranie naszego komputera? Czemu nie! Doskonały pomysł ze strony twórców, którzy postanowili odpuścić sobie robienie jakichkolwiek przerywników animowanych i zastąpić je takimi właśnie filmikami.
Główną osią gry są kampanie oraz scenariusze. Tych pierwszych mamy 4 i kierować w nich będziemy kolejno Macedonią, Persją, Egiptem oraz Indiami. W sumie mamy ponad 30 oryginalnych misji do ukończenia, ułożonych w logiczny ciąg fabularny. Zasadniczo owe misje dzielą się na trzy rodzaje:
1. „Wielka bitwa”. Gra pokazuje tutaj swój charakter, serwując nam gigantyczną młóckę kilku(nastu) tysięcy jednostek. Większość etapów tego typu ukończymy w jakieś 5 minut. Wystarczy znać tajemną taktykę Aleksandra, która, jak wiemy, przyczyniła się do jego zwycięstw w 4 wieku p.n.e. Aleksander Wielki wydawał po prostu rozkaz do ataku na stojących kiej łosie w miejscu wrogów, po czym następowała wielka – bez ładu bez składu – bitwa, z której wychodził zwycięsko. I żyli długo i szczęśliwie.
2. Misja „chodzona”. Coś a`la Warcraft. Mamy bohatera/bohaterów i kilka towarzyszących jednostek wsparcia, a naszym zadaniem jest kilkukrotne przemierzenie drogi z jednego końca mapy na drugi i kliknięcie na grupce przeciwników, których mamy wyeliminować. Wokół tego rozpostarta jest fabularna otoczka, uzasadniająca niejako nasze klikanie.
3. Misja „RTS-owa”. Budujemy bazę, zbieramy surowce, szkolimy kilkaset jednostek i wydajemy rozkaz do ataku (według wysublimowanej taktyki omówionej wyżej). Ten schemat chyba nigdy się nam nie znudzi, prawda?
Realizacja stawianych przed nami zadań nie będzie wcale tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Na naszej drodze staną świetnie przemyślane, fabularne zwroty akcji. Na przykład ni z tego ni z owego nasze jednostki wybiorą zupełnie inną drogę, niż byśmy tego sobie życzyli. Innym razem, postanowią nagle zatrzymać się i z sobie tylko znanych powodów przestaną reagować na nasze próby zmuszenia ich do jakiegokolwiek posłuszeństwa. Ach, ten realizm, naprawdę świetnie oddany został klimat wielkiego konfliktu. Nie wspomnę już, że po związaniu się jednostek walką, nie mamy nad nimi już żadnej kontroli, możemy sobie klikać i klikać, a one i tak nie zareagują.
Najfajniej pomysł ten sprawdza się przy bohaterach, których ewentualna śmierć kończy się klasycznym game over. Jeśli zobaczymy, że w ferworze walki nasz Aleksander zbiera porządne lanie od przeciwników, możemy już rozważyć wciśnięcie F12 i wybranie opcji wczytania stanu gry. Nie jesteśmy w stanie nic zrobić, by odciągnąć Króla od konfliktu. Poziom trudności zostaje przez to sprytnie wyrównany, gdyż ambitni gracze szybko rozpracują rządzące grą mechanizmy i bitwy nie będą dla nich dużą trudnością. Na szczęście autorzy nie pozwalają nam się nudzić, wciąż serwując nam ciekawe przeszkadzajki.
Oprawa audiowizualna prezentuje się bardzo pozytywnie. Pod względem mechaniki i layoutu, gra wyraźnie nawiązuje do serii Kozaków. Słusznie, po co ulepszać sprawdzone schematy. Graficznie widzimy wyraźne podobieństwa do zapowiadanej na kwiecień drugiej części serii. Mamy do czynienia z hybrydą 2D i 3D, dzięki czemu możliwe jest wyświetlenie na ekranie tak wielkich ilości jednostek jednocześnie (ponoć do 64 tysięcy, cóż, nie liczyłem). Gra jest pod tym względem naprawdę godnym przeciwnikiem dla Rome: Total War!
Dobra, dość już tych bzdur.
Teraz kilka słów objaśnień co do powyższych akapitów. Zastosowanie fragmentów filmu jako cut-scenek to jeden z najgorszych przejawów kinowo-adaptacyjnej tandety, z jaką można się w tego typu produkcjach zetknąć. Mamy w Aleksandrze? Mamy, a jakże. Misje są nudne i do bólu schematyczne. Ukończenie nawet pierwszej kampanii jest już sporym wyzwaniem, bynajmniej nie ze względu na poziom trudności, ale na bariery psychiczne spod znaku „po co ja w to gram?”. Na domiar złego, braki w AI, zarówno przeciwników, jak i naszych własnych jednostek, wołają o pomstę do nieba. Problemy ze sterowaniem oraz łopatologiczne wręcz podejście do taktyki powodują, że poziom radości z gry pikuje pionowo w dół. Taki zimny prysznic dla wszystkich, którzy liczyli na dobrą, ciekawą strategię, kontynuującą tradycję Kozaków. Szczególnie zabawnym i dobitnym przykładem na wątpliwą jakość tej „strategicznej” gry może być bitwa pod Gaugamelą, do której przystąpimy zarówno w kampanii Macedonii, jak i Persji. Może trudno w to uwierzyć, ale strategia „zaznacz wszystkie jednostki i kliknij na wrogu” działa przy obydwu podejściach (sic!). Ręce opadają i tyle.
Wtórność i nieoryginalność są nieodłącznym elementem igraszek z Aleksandrem. Trudno oprzeć się wrażeniu, że produkcja ta została stworzona na siłę. Niezbyt bowiem widzę możliwość wydania takiego potworka z okrzykiem „Best strategy game ever!” na ustach. Może to ja jestem z natury zbyt ambitny, ale zawsze byłem zwolennikiem teorii, że jak coś robić, to jak najlepiej. Najwyraźniej kijowskie GSC uważa inaczej. Powiecie, że pastwię się nad dziełem naszych wschodnich pobratymców nie wykazując przy tym żadnego obiektywizmu? Próbowałem, wierzcie mi, że próbowałem. W zasadzie jedyną stosunkowo jasną stroną gry, której udało mi się dopatrzyć, była oprawa audiowizualna, choć i ona jest zdecydowanie do tyłu w stosunku do obecnych oczekiwań wielbicieli gier komputerowych (nie mówiąc już o fakcie, że jeśli liczba jednostek na ekranie znacząco wzrośnie, możemy spodziewać się drastycznego spadku fps-ów, nie pomaga nawet niepełne 3D).
Nie widzę absolutnie żadnego powodu, dla którego ktoś miałby zdecydować się na zakup tego tytułu (119 zł), rezygnując ze wspomnianego już Rome’a (99 zł), który deklasuje przygody macedońskiego władcy pod każdym, ale to każdym względem. Zważywszy, że druga część Kozaków oparta będzie na tym samym enginie, jestem pełen niepokoju odnośnie przyszłości GSC w światku gier. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że pod względem czysto strategicznym, bliżej będzie K2 do pierwszej części serii, niźli omawianego właśnie, miejmy nadzieję, wypadku przy pracy. Nie zdzierżymy kolejnego RTS-a, w którym do zwycięstwa wystarczy kliknięcie na oddziale przeciwników. Oby spłycenie taktycznej strony rozgrywki było jedynie przejawem komercji związanej z faktem robienia „oficjalnej” gry hollywoodzkiego „hiciora”. Oby...
Zdarzyło mi się przez Święta zasiąść na trochę przed telewizorem. Uznałem, że muszę być na czasie i orientować się mniej więcej „co tu dają”. Zapadł mi w pamięć przede wszystkim slogan, którym TVP reklamowało jedną ze swoich świątecznych „atrakcji” – jakieś Pretty Woman, czy coś podobnego. Przy wtórze puszczonego na wizji trailera filmu, sympatyczny głos lektora przemówił „Takie filmy można oglądać w nieskończoność!”. Patrząc na Aleksandra (w sensie gry, nie Colina, oczywiście) trudno nie dojść do wniosku, że autorzy i wydawcy próbują sprzedać nam ten produkt w myśl nie mniej przekonujących haseł reklamowych. Nie ma tu nic nowego, nic ciekawego, nic charakterystycznego, nic, nic, nic. Tak się już przyjęło, że w branży komputerowej ocen 0-3 w zasadzie nigdy się nie przyznaje. Trudno powiedzieć czemu. „Dla towarzystwa Cygan dał się powiesić” – nie dam tej grze mniej niż 4. Też trudno powiedzieć, czemu.
Krzyszof „Lordareon” Gonciarz
PLUSY:
- Jeśli ukończyłeś wszystkie strategie z ostatnich kilku lat, a w inne gatunki nie grywasz, możesz się zastanowić nad zakupem (ale żebyś się nie zdziwił).
WADY:
- He, he, he.