autor: Bolesław Wójtowicz
Airfix Dogfighter - recenzja gry
Kiedy uruchomiłem na moim komputerze grę pod tytułem Airfix Dogfighter znowu poczułem się jakbym miał dwanaście lat, biegał po domu rodziców dzierżąc w ręku ulubionego Hurricane’a i walczył z atakującymi od strony słońca (czytaj: lampy) myśliwcami wroga.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Większość z nas, prawdziwych mężczyzn, marzyła, będąc dzieckiem, by zostać w przyszłości strażakiem, policjantem lub pilotem mknącego po niebie odrzutowca. W ostateczności kosmonautą.
Dla tych, których kusiły przestworza, a rzeczywistość sprowadzała szybko na ziemię, największym prezentem jaki mogli od losu (pod postacią rodziców) otrzymać, był niewielki, plastykowy model myśliwca z czasów wojny. Sam do dzisiaj pamiętam wszystkie modele samolotów które samodzielnie sklejałem, żmudnie łącząc poszczególne części, by następnie po naniesieniu na nie barw wojennych, powiesić takiego Spitfire’a lub Messerschmitta pod sufitem i leżąc na łóżku wyobrażać sobie powietrzne walki pomiędzy nimi. A ileż to walk stoczyliśmy z kumplami, biegając jak szaleni po całym mieszkaniu z samolotami w ręku, wydając z siebie potężne odgłosy mające symulować warkot silników oraz terkot działek pokładowych i siejąc popłoch wśród domowników. Ech, łza się w oku kręci na wspomnienie tych dawno minionych czasów.
Dlatego kiedy zainstalowałem i uruchomiłem na moim komputerze grę pod tytułem Airfix Dogfighter znowu poczułem się jakbym miał dwanaście lat, biegał po domu rodziców dzierżąc w ręku ulubionego Hurricane’a i walczył z atakującymi od strony słońca (czytaj: lampy) myśliwcami wroga.
Ktoś, kto nie wie, że Airfix to znana firma produkująca najlepsze na świecie modele samolotów, mógłby powiedzieć: Czym tu się zachwycać? Pewnie to jeszcze jeden symulator samolotów z czasów drugiej wojny, jakich wiele na rynku. Nic bardziej błędnego. Airfix Dogfighter absolutnie nie ma nic wspólnego z symulatorem, z założenia jest to gra typowo zręcznościowa i według mnie dużo bliżej jej do gier typu Micro Machines i Army Men niż do European Air War. Dlaczego tak uważam? Mam nadzieję, że odpowiedź znajdziecie po dalszej lekturze tekstu.
Uruchamiamy więc grę. Króciutkie, ale nienajgorzej wykonane intro szybko wprowadzana nas w odpowiedni klimat. Sielski widoczek spokojnego domku, słychać warkot silnika samochodu, krótkie “bye” rodziców... i w powietrzu rozlega się huk tłuczonego szkła, a na podwórko wypadają myśliwce, zajadle ostrzeliwując się. Daję słowo, od razu miałem ochotę ruszyć do walki. Ale spokojnie, i na to przyjdzie czas. Zajmijmy się najpierw zalogowaniem do gry. Tu określamy imię pilota którego sławę pozna cały świat, a nawet możemy wybrać jedno z kilku zdjęć pilotów, niekoniecznie przypominających sylwetką nas samych. To bardzo dobra opcja kiedy z jednego komputera korzysta kilka osób. Wówczas każdy pracuje na własny rachunek.
Teraz naszym oczom ukazuje się odrobinę zagracone biurko na którym wybudowano hangar dla samolotów i pas startowy. To właśnie tutaj możemy zdecydować czy rozpoczynamy indywidualną kampanię, czy też wyruszymy do boju w trybie multiplayer wzbogacając nie mającą litości Telekomunikację. Możemy się tutaj pobawić w malarza i pomalować wybrany samolot w jak najbardziej zwariowane nawet barwy wojenne lub wybrać jeden z kilkunastu znaków bojowych. Wyobrażacie sobie jak kapitalnie wygląda pikujący w ataku Zero z wymalowanymi pingwinami na skrzydłach? Pełen odlot, dosłownie.
Kiedy wszystko już poustawialiśmy, łącznie z obłożeniem klawiatury i efektami graficznymi, pozwiedzaliśmy dom, możemy wziąć się za to, co tygrysy lubią najbardziej, czyli ruszamy do boju.
Początkowo nie mamy wielkiego wyboru jeśli chodzi o samoloty, które otrzymujemy do dyspozycji. Ot, jakiś tam Hawker lub Focke Wulf, w zależności od tego po której stronie konfliktu postanowiliśmy się opowiedzieć. Ale, jak łatwo się domyśleć, w miarę zdobywanego doświadczenia i zwiększania się ilości szczęśliwych powrotów z pomyślnie zakończonych misji, będziemy otrzymywać dostęp do coraz lepszych urządzeń latających. Może nie będzie ich zbyt wiele, ale za to jakie. Na przykład Hawker Hurricane, Douglas Dauntless, Northrop P-61 Black Widow, P-51 Mustang z jednej strony barykady, a Focke Wulf Fw90, rzadki Fiat G50, Messerschmitt Me262 i Mitsubishi A6M Zero z drugiej. Któremu z nas, miłośników lotnictwa, nie robi się cieplej na sercu, gdy słyszy te, znane z kart historii wojen, nazwy?
Przyjrzyjmy się teraz w jakiego rodzaju uzbrojenie zostały wyposażone te samoloty. Oprócz standartowych działek czy też bomb, dysponujemy takimi cudeńkami jak na przykład miny zrzucane na spadochronach czy też tak zwany Zwój Tesli rażący prądem na odległość, a nawet małą bombkę tajemniczo oznaczoną pierwszą literką alfabetu, której efekty są ho, ho, ho... Pewnie pomyśleliście sobie, co zostanie z naszego wirtualnego domu kiedy zechcemy te cuda najnowszej techniki sprawdzić w działaniu? Bez obaw, z plamą na tapecie, dziurą w dywanie, rozwalonym wazonem czy pogruchotanym kompletem płyt winylowych da się żyć.
Twórcy gry postawili przed nami wszystkiego raptem tylko po dziesięć misji dla każdej ze stron konfliktu. Jak dla mnie to odrobinę za mało. Ponieważ nie miałem możliwości sprawdzenia jak wygląda zabawa w sieci, to zadań dla pojedynczego gracza wystarczyło mi raptem na trzy, i to wcale nie najdłuższe, wieczory. Już niecierpliwie rozglądam się po internecie za jakimś data-dyskiem.
Opisywanie na czym polegają poszczególne misje mija się raczej z celem, gdyż po pierwsze pozbawiło by to was kilku niespodzianek, a po drugie... no cóż, trzeba gdzieś dolecieć nie pozwalając się strącić wrogowi, coś zestrzelić, coś zbombardować, coś odnaleźć i wrócić na lotnisko. Któż tego nie zna? Typowe, lotnicze rzemiosło.
Sterowanie wybranym samolotem jest stosunkowo proste i to nie tylko przy użyciu joysticka, ale również można nieźle się bawić za pośrednictwem klawiatury. Raptem to tylko parę klawiszy. A jak toto zachowuje się w powietrzu? Jak już wcześniej wspomniałem, to nie jest symulator. Tutaj możemy naszego myśliwca prawie zatrzymać w powietrzu, lekkie zderzenie z szafką nocną również nie skończy się wybuchem, a kontakt z podłogą nie spowoduje od razu konieczności rozpoczynania misji od początku. Twórcy gry, według mnie słusznie, bardziej poszli w stronę nieskrępowanej niczym zabawy, niż usiłowania wiernego odwzorowania zachowania się samolotu w powietrzu.
Kilka słów o tym co zobaczą nasze oczy. Zabawę zaczynamy (i przeważnie kończymy po zwiedzeniu innych pomieszczeń w domu) w typowym pokoju, należącym do jakiegoś małolata. Chociaż tym co wyróżnia ten pokój jest nie tylko idealny wręcz ład i czystość (który dzieciak ma swoim pokoju taki porządek!?), ale również stojące w kącie, należące dzisiaj do rzadkości płyty winylowe. Wiecie, te czarne, takie duże. Znaczy to, iż twórcy gry musieli odrobinkę cofnąć się w czasie i oni również w ten sposób chcieli nawiązać do swoich lat młodzieńczych. Ech, to był wspaniały, XX wiek. Szalone lata sześćdziesiąte lub siedemdziesiąte...
Wystarczy tych dywagacji, wracamy do gry. Na podłodze, na pasie startowym ustawił się już nasz samolot w oczekiwaniu na start. Sprawdzamy poziom paliwa, uzbrojenie, radar, czyli to, co mamy wyświetlone na ekranie. Błyskają światła, pierwszy obrót śmigła, warkot silnika, lekkie toczenie po pasie...i wzbijamy się w powietrze nabierając prędkości. Za skrzydłami ciągną się smugi kondensacyjne... Trzeba przyznać, że graficy naprawdę postarali się. Może nie znajdziecie tutaj jakichś specjalnych fajerwerków, ale gra pod względem oprawy graficznej stoi na naprawdę przyzwoitym poziomie. Nie tylko efekty wybuchów, smugi wystrzałów, rozbłyski światła, ale również wystrój poszczególnych pomieszczeń, dobrze świadczą o pracy włożonej przez grafików. A przede wszystkim gra nie ma kosmicznych wymagań sprzętowych. W rozdzielczości 1024x768 i przy 32 bitowej palecie barw oraz włączonych wszystkich detalach gra śmigała bez żadnych zacięć. I to nie tylko na PIII z GeForce Pro i 128 Mb RAM, ale także na dużo słabszym sprzęcie.
Znakomitej oprawie wizualnej towarzyszą również kapitalne efekty dźwiękowe. Terkot działek pokładowych, huk wybuchającej bomby, skrzypienie otwieranych drzwi, świst przelatującej obok naszego samolotu rakiety wystrzelonej przez przeciwnika, odgłos rozlatującego się wazonu. Czyż trzeba czegoś więcej? Na szczęście prawie całkowicie zrezygnowano tu z podkładu muzycznego. Muzyczka rozbrzmiewająca podczas walki powietrznej?!
Jeszcze jedna rzecz zasługuje tutaj na podkreślenie. To tak zwana interakcja z otoczeniem. Drzwi się otwierają, światło możemy włączać lub wyłączać, szyby się rozlatują, gliniany dzbanek nie wytrzyma serii z działek. Tutaj w wazonach, dzbanach, za książkami i płytami, pod łóżkiem i innych tym podobnych miejscach poukrywano różne wartościowe rzeczy, które warto pozbierać. Pozwolą nie tylko na uzupełnienie stanu amunicji czy paliwa, ale będą również liczyć się w ogólnym podsumowaniu misji. W tej grze, po bezpiecznym powrocie na lotnisko, otrzymujemy punktowe podsumowanie naszych dokonań. Mimo to ja tam wolę jakiś medal czy też inny order.
Na naszym rodzimym rynku Airfix Dogfighter ma ukazać się w wersji zrozumiałej dla większości mieszkańców kraju nad Wisłą. Ja niestety dysponowałem wersją przywiezioną zza naszej północnej granicy, więc nie mogę wypowiadać się na temat jakości jej spolszczenia. Zresztą tych kilku tekstów stanowiących omówienie celu poszczególnej misji chyba nie da się źle przetłumaczyć na nasze? Chyba...
Jak najkrócej podsumować to wszystko o czym pisałem powyżej? Oto otrzymujemy naprawdę sympatyczną grę, która nie tylko pozwoli wrócić myślami do lat minionej młodości, ale zapewni nam co najmniej kilkanaście godzin beztroskiej zabawy przed ekranem monitora.
Void