Recenzja filmu Psy 3. W imię zasad muszę powiedzieć, że nie jest dobrze
Psy 3. W imię zasad miały być filmem, który uleczy polskie kino sensacyjne i pokaże reszcie, jak to się robi. Miały być wielkim powrotem. Niestety, tym razem Franz Maurer nie dał rady. Próbował, ale scenariusz Pasikowskiego mu nie pozwolił.
Spis treści
Po seansie stwierdziłem, że nie chcę pisać tego tekstu. Nie dlatego, że nie ma o czym albo że nie mam czasu. Czas, wolę i moc przerobową mam. Nie o to jednak chodzi. Psy to film ważny. Dla kilku pokoleń widzów. Polska do dziś mówi językiem Pasikowskiego, nawet jeśli niektórzy zapomnieli o źródle owych powiedzonek. To także film ważny dla mnie. Obejrzany w odpowiednim momencie. Dlatego ciężko mi tak po prostu siąść do klawiatury i napisać, że długo oczekiwany powrót bohatera młodości, ten ostatni marsz Maurera w imię zasad, pełen jest fałszywych kroków.
PSY 3. W IMIĘ ZASAD
- Reżyseria: Władysław Pasikowski
- Premiera: 17.01.2020
- Co to: kontynuacja jednego z najważniejszych filmów w wolnej Polsce
- Czym mogło być: dobrym, mocnym kryminałem o starych wk*****nych w nowym zepsutym świecie
- Czym się okazało: zobaczcie sami
Stare psy wracają do miasta
- starzy i nowi aktorzy naprawdę dają z siebie wszystko;
- zwłaszcza Cezary Pazura – tak bardzo, że zasługuje na osobnego plusa;
- muzyka Michała Lorenca to doskonały generator noirowego nastroju;
- niektóre sceny są naprawdę mocne i łapią za gardło;
- kadry, ujęcia, generalnie widoki w tym filmie są piękne i nastrojowe;
- żywe, mięsiste dialogi Pasikowskiego.
- kompletny burdel fabularny w drugiej połowie filmu, przez co cała para i napięcie z początku idzie w gwizdek…
- …przez to film traci sens, który Pasikowski ewidentnie chciał przekazać;
- płytkie jak za dawnych czasów postaci kobiece (poza jednym występem gościnnym).
Wybaczcie osobisty ton, ale bardzo chciałem, aby ten film się udał. Tak zwyczajnie i po ludzku. Mało jest w Polsce tak sprawnie nakręconych dzieł jak co lepsze obrazy Pasikowskiego (Psy, Kroll, Pitbull: Ostatni pies, Jack Strong, niepokonany serial Glina). Mają to ponuro romantyczne zacięcie kina noir, żeniąc gatunkowy reżim z Ameryki z polskim nieokrzesanym duchem i błyskotliwymi dialogami. Do wielu z nich dobrze się wraca.
Franz Maurer to (anty)bohater pokolenia. Kilku pokoleń. Odzwierciedla, co działo się z naszym krajem w trakcie przemian, na jakie kompromisy Polska poszła, z iloma odpadami po poprzednim, okrutnym systemie została i wciąż musiała sobie radzić. Polska Pasikowskiego, Polska, w której rodził się mój rocznik, to kraj, gdzie pyskaty, momentami niesympatyczny ubek, pies poprzedniego reżimu, okazywał się ostatnim sprawiedliwym. Przy tym wszystkim film pokazywał, że nasze kino też może stworzyć rasowy, przebojowy czarny kryminał. Pełen gęstego klimatu, zadymiony i brudny jak ludzka natura.
Psy 3. W imię zasad mogły chociaż częściowo powtórzyć ten sukces. Miały wszystko, by stać się jednym z najgłośniejszych polskich filmów ostatnich lat. Wszystko, oprócz zasadniczego składnika. Fabuły.
Pierwsza połowa filmu wodzi nas za nos i udaje, że wszystko gra i dokądś zmierza. Wychodzący z więzienia po 25 latach Franz Maurer próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości, złapać jakiekolwiek kontakty. Szuka wśród dawnych ubeków, aż w końcu zwraca się do ostatniego przyjaciela – Waldka Morawca (Cezary Pazura). Były policjant ma własne problemy, jednym z nich jest zaginiony syn. Z drugiej strony poznajemy młodszego gliniarza, Wito (Marcin Dorociński), który zmaga się nie tylko z bandziorami, ale i ze skorumpowanymi kumplami po fachu. Gdzieś w tle przemyka jeszcze złowieszcze GRU, rosyjski wywiad wojskowy.
Glina
W 2003 roku TVP wypuściło jeden z najlepszych polskich seriali kryminalnych – tylko Pitbull i Oficer mogły z nim rywalizować, a i to nie do końca. Glina opowiadał o krucjacie zniszczonego życiem komisarza Gajewskiego (Jerzy Radziwiłowicz) i jego podopiecznego, Artura „Młodego” Banasia (Maciej Stuhr). Serial miał świetny scenariusz, zdjęcia i muzykę – Michał Lorenc znów pokazał, na ile go stać – a klimat wciągał widza bez reszty. Niestety, po drugim sezonie w 2008 roku został zdjęty z anteny. Był zwyczajnie za drogi, a włodarze z Woronicza zdecydowali się na puszczanie go w piątkowe noce, kiedy większość widzów miała inne rzeczy do roboty.
Wszystko to razem mogło dać naprawdę zajmującą, wywrotową intrygę. Mroczną historię mówiącą coś o współczesnej Polsce, gdzie domniemane obce wpływy, wewnętrzne zepsucie i ostatni sprawiedliwi ścierają się w wyniszczającym konflikcie, przez który obrywają postronni. To mógł być film o stracie jakiegokolwiek zaufania do władzy i tych, którzy powinni nas bronić. To mogły być „Psy, które ryknęły” (tak brzmiałby tytuł tego tekstu). Niestety, nie są. Szczekają głośniej niż fabularyzowane teledyski Vegi i mają więcej do powiedzenia, ale plączą się, potykając o własne łapy.
Pierwsza połowa filmu dużo obiecuje. Mamy gorzkie powroty, rozliczenia i podsumowujące sceny, jedna z nich to niemal echo z Popiołu i diamentu – Morawiec wymieniający zniszczonych przez życie kamratów z policji. Nie ma płonących kieliszków, ale są gasnące gwiazdy. Sporo obiecuje gangstersko-kryminalne otwarcie, tajemnica – ale i sama próba odnalezienia się starego psa po wyjściu zza krat. Pasikowski oprowadza po sentymentalnym szlaku, zaczyna nową historię. Zahacza o współczesne społeczne traumy, np. tragedię Igora Stachowiaka, by pokazać, jak bardzo nie ufamy władzy. Przez jakiś czas ten zaprzęg ciągnie żwawo naprzód, ale gdzieś w połowie wykoleja się z hukiem.
Historia zmienia się w jeden wielki i chaotyczny burdel. Jakby pisał ją zupełnie inny Pasikowski. Ten od Reichu i Słodko-gorzkiego, nie od Psów i Gliny. Zagadka zostaje strywializowana, motywacje bohaterów spłycone i powykręcane, a kilka potencjalnie atrakcyjnych wątków oraz tropów (GRU) – okazuje się takim przylepcem, ledwie potrzebnym ozdobnikiem. Końcówkę zrealizowano tak pospiesznie, że związki przyczynowo-skutkowe leżą w kącie sponiewierane i płaczą. Logika dogorywa gdzieś obok. Pod koniec Pasikowski tak mocno zabrnął w niedopowiedzenia, że film nie mówi niemal nic. Niemal.