Czasem jeszcze warczą. Psy 3. W imię zasad mówię, że nie jest dobrze!
Spis treści
Czasem jeszcze warczą
Pojedyncze sceny kopią, gryzą i szarpią za serce. Pokazują, ile jeszcze talentu drzemie zarówno w Pasikowskim, jak i w jego ekipie. To sekwencje, za sprawą których przechodzą nas dreszcze. To momenty, które budują klimat współczesnego, skąpanego w mroku noir. Polskiego czarnego kryminału. Szkoda, że potem światło dnia obnaża niedostatki.
Cholera, to boli dwa razy bardziej dlatego, że przecież trzecie Psy kręcił ten sam facet, który rok temu pokazał Patrykowi Vedze, jak się robi filmy. Wziął jego Pitbulla i z papki z Nowych porządków oraz Niebezpiecznych kobiet stworzył rasowego psa. Ostatniego psa, jak się okazuje. Z chaosu zostawionego przez Vegę po rozstaniu z producentem Pasikowski zmontował bardzo dobre, mocne kino gatunkowe. Z trzymającą się kupy fabułą. Film udźwignął nawet grę aktorską Dody (rolę zresztą bardzo dobrze napisaną). Obraz, który sprawiał wrażenie, jakby Pasikowski był gotów na powrót Psów (po drodze nakręcił jednak Kuriera, który był... no cóż… taki sobie, przeszedł bez echa).
Może więc po prostu reżyser potrzebuje już kogoś do pomocy, zdolnego scenarzysty, który jego pomysłom przyda więcej sensu. Tak było z Gliną – talent Pasikowskiego wsparł składny, dopracowany scenariusz Macieja Maciejewskiego. W trzecich Psach zwyczajnie tego zabrakło. A przecież momentami widać, że Pasikowski wciąż ma to coś, ten pazur.
Reszta składowych sprawdza się znakomicie. Aktorzy – nowi i starzy – mają tu popisowe role i starają się wnieść coś świeżego. No, może poza Bogusławem Lindą, który serwuje stare, nonszalanckie przeboje – ale i on jest w tym przekonujący. Chcieliśmy zobaczyć takiego Franza Maurera, pogubionego, ale wciąż zdeterminowanego twardziela. Powracający w roli „Nowego” Cezary Pazura błyszczy, jak już dawno mu się nie zdarzyło – Pasikowski wydobył z niego to, co najlepsze. Jest tu trochę komizmu, zamierzonej nieporadności, ale i mnóstwo niewymuszonego dramatyzmu. Ta rola to mała petarda.
Świetnie sprawdza się też Dorociński jako pies walący głową w mur zepsucia kolegów z wydziału. Wbrew temu, co mówią niektórzy, bardziej niż Despero przypomina odmłodzonego komisarza Gajewskiego z przywołanego wcześniej Gliny. Prosty, momentami brutalny, ale w gruncie rzeczy szlachetny i romantyczny skurczybyk – tyle że na początku drogi do ostatecznego zgorzknienia. Szkoda, że jego rola gubi się w scenariuszu. A przecież wspomnianą trójkę otacza szwadron zdolnych aktorów – z Janem Fryczem i Erykiem Lubosem na czele.
Zostało jeszcze 62% zawartości tej strony, której nie widzisz w tej chwili ...
... pozostała treść tej strony oraz tysiące innych ciekawych materiałów dostępne są w całości dla posiadaczy Abonamentu Premium
Abonament dla Ciebie