autor: Damian Pawlikowski
Manny Calavera z gry Grim Fandango. Nie tylko zombie - kultowi nieumarli bohaterowie gier
Spis treści
Manny Calavera z gry Grim Fandango
Ron Gilbert nie jest jednak jedynym wizjonerem, jeśli chodzi o projektowanie rewelacyjnych gier wideo. Współscenarzystą cyklu Monkey Island oraz swego rodzaju „Timem Burtonem branży elektronicznej rozrywki” jest także Tim Schafer, któremu zawdzięczamy takie rewelacyjne tytuły jak Psychonauts, Brütal Legend czy w końcu Grim Fandango. Ostatni z nich można by nazwać ponadczasowym, gdyby nie archaiczne sterowanie, ale przecież to nie ono odgrywa tu pierwsze skrzypce, tylko fenomenalna fabuła w klimacie necro-noir, wzbogacona dodatkowo o bohaterów z krwi i kości... no, z samych kości. Manuel „Manny” Calavera jest pracownikiem Departamentu Śmierci. Aby zasłużyć na wieczny odpoczynek, Manny musi odpracować grzeszki popełnione za życia, sprzedając pakiety podróżne świeżo przybyłym duszyczkom. Jak się okazuje, dostanie się do Krainy Martwych wcale nie jest takie proste – no, chyba że za życia byliśmy kimś pokroju Matki Teresy, bowiem wtedy zostajemy nagrodzeni Złotym Biletem na ekspresowy pociąg do krainy wieczystego spoczynku. Chyba że ktoś bilet ten ukradnie i zacznie dorabiać się na boku niemałej fortuny. Calavera może nie był świętoszkiem za życia, a i po śmierci praca w biurze idzie mu jak krew z nosa, ale kiedy jego klientka traci w ten sposób swoją zasłużoną przepustkę, nic nie może powstrzymać go od odkrycia prawdy. Nawet fatalne sterowanie!
Mimo iż Manny haruje w pocie czoła, a jego robota przypomina syzyfową pracę, nasz anorektyczny przyjaciel wcale nie traci hartu ducha i niejednokrotnie potrafi sypać grypsami jak z rękawa. W przeciwieństwie do wielu modernistycznych postaci, pokroju naburmuszonego Batmana z Arkham City czy Ezio Auditore z dowolnego Assassin’s Creed, Manuela naprawdę da się lubić i gdy docieramy do napisów końcowych, nie sposób wręcz ukryć łez wzruszenia. Ba, jeśli mowa o serii o asasynach, pan Calavera wcale nie jest gorszy i również posiada ukryte ostrze – tyle tylko, że jest to składana kosa, która niejednokrotnie ratuje jego kościsty zadek. Domyślilibyście się, żeby użyć jej jako swego rodzaju wykrywacza metalu? Albo że najlepszym proszkiem daktyloskopijnym w krainie wiecznych łowów może okazać się własnoręcznie sproszkowana dłoń porośniętego bluszczem rewolucjonisty? Brzmi dziwacznie i skomplikowanie? Takie właśnie jest Grim Fandango – na pozór nieprzystępne i mające pod górkę w starciu z innymi komercyjnymi produkcjami, ale jak już wciągnie w swój świat, sami się z niego nie wydostaniemy. Jedynym rozwiązaniem jest wyruszyć w podróż z Mannym i zdobyć swój własny Złoty Bilet. Bilet do fabryki cze... oj, sami wiecie gdzie.