Neohusaria i cyber polo - oto Cyberpunk 2077 w Polsce
A co gdyby CD Projekt RED nie ulokowałby Cyberpunka 2077 w Night City, tylko w dowolnym polskim mieście przyszłości? Trochę nad tym pogłówkowaliśmy i wyszło nam, że Żabki oraz husaria przeżyją w 2077 roku prawdziwy renesans.
Spis treści
Już przy okazji trzech ostatnich części Wiedźmina ludzie badali jego szeroko pojętą słowiańskość i doszukiwali się odniesień do historii naszego kraju. Dociekania te były mniej lub bardziej sensowne, ale przynajmniej zajmowały głowy wszystkich cyfrowych patriotów. Nie da się jednak ukryć, że tym razem CD Projekt RED postanowił znacznie oderwać się od lokalnej kultury, rezygnując z zielonych polan, środkowoeuropejskich wiosek i słowiańskiego folkloru na rzecz zachodniego błysku neonów, wieżowców i tzw. zachodniego futuryzmu.
Trudno o jakiekolwiek wpisanie Cyberpunka 2077 w znajome klimaty, bo wystarczy spojrzeć za okno własnego mieszkania i porównać ten widok z panoramą Night City, którą można podziwiać z lokum V, aby zauważyć dość znaczne różnice estetyczno-wizualne. To zupełnie inne światy.
Myślę jednak, że zarówno ja, jak i Wy, nie damy sobie wmówić, iż Cyberpunk 2077 nie mógłby przy odrobinie wysiłku być trochę bardziej polski. Ba, można by z niego uczynić iście przytulną, choć nieco szaroburą metropolię ze znajomymi supermarketami, szerzej rozwiniętą rodzimą kulturą i dziurawymi jezdniami, na których rządzą charakterystyczne gangi o skrajnych metodach działania i poglądach na świat.
Dlatego wyobraźmy sobie dziś, co by było, gdyby na jakimś etapie ktoś w CD Projekcie powiedział: „Nie, żadne Night City, to będzie Nocne Miasto. Tu, nad Wisłą. I nie będzie to kraina mlekiem i miodem płynąca, a spektakularna dystopia, co się zowie”.
Marian. Znany na mieście jako M
Dlaczego nie V?
Zacznijmy od tego, że w NASZEJ polskiej wersji Cyberpunka 2077 nie byłoby miejsca dla protagonisty o imieniu V. To zrozumiałe, że na Zachodzie można bawić się w podobne dziwactwa, bo i imiona takie jak Vincent czy Victoria są tam na porządku dziennym. Tam był Vincent Vega i V jak vendetta, a litera „V” pozostaje w użyciu, zamiast być wyklętym elementem alfabetu.
Nad Wisłą jednak sprawy wyglądają zupełnie inaczej. „V” ma się tu naprawdę źle, bo nie dość, że pokrywa się z przepięknym, dostojnym „W” (od króla Władysława I Łokietka czy Władysławy Kostakówny – zwyciężczyni konkursu Miss Polonia z roku 1929), to nie reprezentuje praktycznie niczego. Ze znakiem tym kojarzą mi się tylko nazwy leków, takie jak Viagra, albo kremów, jak Vitanol, a więc lepiej przemilczmy ten temat. Już nawet „X” radzi sobie u nas o wiele lepiej, pomagając „ścisłowcom” w rozwiązywaniu rozmaitych matematycznych równań.
Dlaczego M?
Jaka litera sprawdziłaby się więc najlepiej? Cóż, żeby nie odejść za daleko od idei imienia oryginału, ale przy okazji nie naśladować bezmyślnie pomysłu twórców, najlepszym wyborem wydaje się nie sąsiad „V”, czyli „W”, a jego odwrotność – „M”. Nie doszukujcie się w tym wyborze specjalnej logiki, tylko postarajcie się go poczuć. M jak miłość, M jak morderstwo (świadoma zabawa kontrastem), M jak mąka, a i imiona związane z tą literą mają ugruntowane kulturowo polskie korzenie.
Zależnie bowiem od wyboru płci naszego M możemy wcielić się w Mariana lub w Magdę. Jeżeli chodzi o wskazane imię męskie, to co prawda pochodzi ono z łaciny, ale zostało przez nas całkowicie zawłaszczone –głównie za sprawą kultowego Świata według Kiepskich. Występująca w nim postać Mariana Paździocha doskonale odnalazłaby się w świecie Cyberpunka, będąc wręcz idealnym uzupełnieniem niedawnego internetowego fenomenu Polsat Cinematic Universe, w którym znani serialowi bohaterowie nabraliby większej głębi dzięki zyskanym supermocom.
A dlaczego mielibyśmy nie uwierzyć w możliwość przeżycia Paździocha aż do 2077 roku? Wielokrotnie już bowiem towarzyszył Ferdynandowi Kiepskiemu oraz Arnoldowi Boczkowi w międzywymiarowych wojażach, a więc zna się na rzeczy. Poza tym, cytując klasyka, my jeszcze naprawdę wiele o nim nie wiemy.
Sprawa z wyżej wspomnianym imieniem żeńskim wydaje się już dużo bardziej zrozumiała. M to Magda, bo Magda to M, a dokładnie Magda M. (to ten serial stacji TVN o prawniczce). Nie wiem, czemu więc miałbym dalej tłumaczyć ten wybór.
Warto przy okazji napisać, że nasz słowiański, polski wiedźmin miał na imię Geralt, które może (to tylko teoria) wywodzić się od imienia Gerald, a to ma pochodzenie germańskie i oznacza osobę władającą włócznią, co jest trochę dziwne, biorąc pod uwagę stosunek wiedźminów do broni drzewcowej.