autor: Michał Jodłowski
Kto się boi recenzji?. Czy pre-ordery szkodzą grom i graczom?
Spis treści
Kto się boi recenzji?
Trudno mówić o świadomym zakupie, polegając tylko na promocyjnych multimediach i PR-owych obietnicach, od lat serwujących frazesy pokroju „wielkich dylematów moralnych”, „pięknych i unikatowych doświadczeń” i tym podobnych głodnych kawałków, stojących w sprzeczności z podstawową zasadą: pokaż, a nie opowiadaj.
Współczesna sieć daje ogromne możliwości graczom do wyrażania i poznawania opinii. Agregatory ocen, recenzje użytkowników na Steamie, a nawet filmy bądź transmisje w serwisach YouTube i Twitch to bogate źródła informacji, choć wymagające zdolności oddzielania ziarna od plew. To skuteczna broń przeciwko nieszczerości i oszustwom pod warunkiem, że jesteśmy również uzbrojeni w cierpliwość, z którą z kolei walczy przedpremierowy marketing pod każdą postacią.
22cans niejako faktycznie zmieniło naturę elektronicznej rozrywki, ale raczej nie w takim znaczeniu, jakie wydumał sobie Peter Molyneux.
Niestety, przedpremierowych recenzji nie należy już traktować jako pewnik, bowiem w ostatnich latach zdarza się coraz więcej przypadków braku takowych. Cierpliwych ta zmiana nie dotknie, niemniej osoby zamawiające gry przed premierą muszą zaufać marketingowcom, na przykład firmy Bethesda Softworks, której aktualna polityka recenzji zakłada wysyłanie kopii dla prasy dzień przed debiutem danego tytułu. To zdecydowanie za mało, aby rzetelnie ocenić na przykład taką grę jak Prey.
Jeśli wydawca bądź niezależny deweloper z tego czy innego powodu nie jest zainteresowany opiniami na temat swojego produktu przed premierą, nabranie podejrzeń jest uzasadnione. Przedpremierowe recenzje to broń obosieczna, dlatego należy się spodziewać, że w przyszłości znane i lubiane serie mogą już ich nie otrzymywać. Nie bez powodu giganci w ostatnich latach inwestują przede wszystkim w stare marki – promocja nowych tytułów jest obarczona większym ryzykiem. Ilu z nas wzięłoby w ciemno Half-Life 3, Warcrafta IV, Wiedźmina 4 albo Baldur’s Gate III?
Przedpremierowe zamówienie gry w rozumieniu wydawcy jest niczym innym, jak wzbudzaniem niecierpliwości. Innymi słowy: warto przeznaczyć znaczną, a nawet większą część budżetu na reklamę, choćby klienci musieli się później zmagać z niedziałającą grą albo narzekać na niespełnione obietnice. Zawartość kufrów się zgadza, a to jest najważniejsze w biznesie, zwłaszcza że klienci w tej branży mają najwidoczniej pamięć złotej rybki.
Pecetowa wersja Batman: Arkham Knight ukazała się w tak fatalnym stanie, że została czasowo wycofana ze sprzedaży.
And remember, no pre-orders?
Dzisiaj nie ma wątpliwości, że preordery dawno spełniły swoją pierwotną, obustronnie korzystną rolę. Ta forma sprzedaży bardzo mocno wrosła w branżę i być może nie ma co oczekiwać, że kiedykolwiek zaniknie. Przyzwyczailiśmy się do płacenia z góry za gry nieistniejące bądź w mocno surowym stanie, dlaczego więc mielibyśmy porzucić nawyk kupowania na premierę?
Lekcji, z których nie została wyciągnięta nauka, mieliśmy aż nadto. Na tę chwilę mniej lub bardziej wyrachowani oszuści mogą nieźle i – co najważniejsze – bezkarnie zarobić na grach. Sprawy sądowe o fałszywą reklamę praktycznie nie istnieją w branży, w której coraz częściej płaci się z góry w oparciu o zaufanie do sprzedawcy o wciąż malejących zobowiązaniach.
Prawdopodobnie właśnie tego potrzebujemy: zobowiązań. Jeśli wydanie pieniędzy na zamówienie przedpremierowe, projekt crowdfundingowy czy rozwijaną we wczesnym dostępie grę będzie zabezpieczone gwarancją przynajmniej ich zwrotu w przypadku naruszenia umowy gracz-deweloper/wydawca, sytuacja zmieni się diametralnie. Niewykluczone, że to złudzenia, ale oczyma duszy widzę kompletne i dopracowane gry, przemyślane i dotrzymane obietnice oraz jasne i wiążące terminy.
Zawartość dziewięciu różnych edycji i przepustki sezonowej do Watch Dogs. Jak widać, żadne wydanie nie jest kompletne.
Co proponuję w miejsce preorderów, crowdfundingu i wczesnego dostępu? Nic. Natura, a tym bardziej biznes, nie znosi próżni. Jeśli odrzucimy aktualne formy przedpremierowej sprzedaży, zostaną one albo lepiej dostosowane do potrzeb klienta, albo trafią na śmietnik historii. Prędzej czy później coś pojawi się w ich miejsce. W tej ani jakiejkolwiek innej branży nie prowadzi się działalności charytatywnej i podobnie my nie jesteśmy dobrodusznymi darczyńcami.
Jeśli chcemy coś zmienić i być traktowani poważnie, możemy to zrobić tylko w jeden sposób: głosując portfelem. Nikt nam też nie zabroni – ba, przeciwnie – pójść z prądem i pogłębiać istniejące problemy. Kupowanie na steamowej wyprzedaży hitów sprzed roku, nierzadko kompletnych i spatchowanych, też ma swój urok. Słyszałem, że No Man’s Sky po roku zaczyna przypominać to, czym miało być na premierę...