autor: Adam Bełda
Nagroda zdobyta przypadkiem smakuje lepiej. Jak gry nie pozwalają naszemu mózgowi się nudzić?
Spis treści
Nagroda zdobyta przypadkiem smakuje lepiej
Wracając jednak do gier – w recenzjach często spotkać można stwierdzenie, że jakaś produkcja „uzależnia jak narkotyk”, co w świetle przytoczonych przykładów wydaje się znacznie bardziej dosłowne. Fakt, iż nagroda sprawia przyjemność i mózg ma mechanizm wymuszający jej poszukiwanie jest, jeśli chwilę się nad tym zastanowić, oczywisty. Niech będzie, wystarczy zastanowić się pół chwili, ale przecież nie miało być o nagrodzie per se, tylko o nagrodzie szczególnej, bo dawkowanej w przypadkowy sposób.
Jak wiemy z historii myszy, łatwa do zdobycia, natychmiastowa gratyfikacja nie przyciąga uwagi na dłużej. Owszem, jasne sprecyzowanie zasad gry i dostosowanie poziomu trudności jest uczciwe, ale w życiu mało mamy takich sytuacji – zwykle ważne rzeczy, takie jak pełny żołądek, zdrowie i zaspokojenie potrzeb fizjologicznych, rozdysponowywane są przez naturę dość nierównomiernie i zazwyczaj trzeba o nie walczyć albo na nie zapracować.
W XXI wieku gros z tego, o czym wspomniałem, jest dostępne na wyciągnięcie ręki, ale warto pamiętać, że taki stan rzeczy nie jest dla człowieka naturalny. Przez większość historii ludzie i ich przodkowie biegali po stepach i okładali pięściami pnie drzew oraz dzikie zwierzęta. Dokładnie tak samo jak my teraz, z tą różnicą, że dziś możemy robić to ze świadomością, iż ewentualna śmierć dotyczyć będzie tylko minecraftowego Steve’a.
Wydaje się, że z punktu widzenia ewolucji przywiązywanie większej wagi do nagrody przypadkowej niż jasno określonej jest sensowne. Cóż bowiem było w przyrodzie jasno określonego? Choćby strumyk przepływający nieopodal – zawsze można było do niego podejść i napić się wody, po co więc starać się o nagrodę, która znajduje się na wyciągnięcie ręki? Dużo bardziej opłacalne było zabieganie o względy pani jaskiniowiec czy pana jaskiniowca, którzy z całej siły nas ignorowali. Na tych, którzy o nas zabiegali, zależało nam już, niestety, mniej. Tak, to pośrednie wytłumaczenie tego, dlaczego gracze wolą Darkest Dungeon od Księcia Persji z 2008 roku. „Najciemniejszy loch” stanowi wręcz idealną ilustrację tego, o czym piszę – jest bardzo trudny, a zatem i satysfakcjonujący, a dodatkowo w zasadzie wszystko jest tam generowane losowo, w przeciwieństwie do przewidywalnej, liniowej gry, która przechodzi się sama, jaką stanowi rzeczony epizod w życiu księcia Persji.
Bardziej dociekliwym czytelnikom nie wystarczy wyjaśnienie, że kochamy nagrody przypadkowe, bo tak opłacało się naszym przodkom. Dlatego cofniemy się znów do chemii i pojęcia receptora. Przypomnę jedynie, że neuroprzekaźnik aktywuje receptor, co doprowadza do zmian w komórce i faktycznego przetwarzania sygnału. Mamy tu więc dwa czynniki, które można zmodyfikować – ilość receptorów i stężenie przekaźnika. Tym drugim zająłem się wcześniej, proponując Ci 200 złotych, a potem perfidnie zwiększając poziom dopaminy, żeby pomóc Ci zdecydować, że jednak wolisz 100, ale od razu.
Gdyby jednak zmniejszyć liczbę receptorów? Mógłbym wtedy wlać wiadro dopaminy bezpośrednio do Twojego mózgu, a odpowiedź i tak byłaby słabsza – mimo obecności neuroprzekaźnika byłoby mniej cząstek zdolnych zrozumieć i zinterpretować jego sygnał. Gdybym zabierał receptory dalej, doszedłbym do momentu, w którym w ogóle machnąłbyś ręką na moją stówę i położył się do łóżka czekać na śmierć. I nie jest to nawet moja spekulacja – taki stan jest dobrze znany medycynie i nazywa się „anhedonią”, a oznacza niemożność odczuwania przyjemności. Ten stan można zaobserwować choćby w depresji czy innych chorobach neuropsychiatrycznych.
Niezależnie od mojej szczerej miłości do Ciebie, gdybyśmy spędzali razem za dużo czasu, ilość receptorów dopaminy w moim mózgu spadłaby znacząco. Wielu z nas zna ten stan doskonale. Tak kończy się faza zakochania w zwyczajnych, zdrowych relacjach międzyludzkich – spada poziom dopaminy, przez co ukochana osoba powszednieje. Oczywiście biologia nie zostawiła nas samych i w zamian dała nam trochę więcej endorfin, dzięki czemu w dojrzałej fazie związku ludzie, mimo mniejszej namiętności, generalnie czują się lepiej niż w początkowej – to informacja dla tych wszystkich, którzy boją się, że szalona młodzieńcza miłość kiedyś przeminie.