To, na co pozwolimy. Te złe DLC - krótka historia płatnych dodatków
Spis treści
To, na co pozwolimy
Często pojawiają się też małe dodatki, które wnoszą na tyle dużo, że ich zakup nie wywołuje poczucia bycia oszukanym. Są to zazwyczaj drobiazgi dla fanów, którzy spędzili przy grze wiele godzin i chętnie wydadzą kilka złotych, by móc przedłużyć swój czas przy lubianym tytule. Dodatkowe misje do Worms: Reloaded czy nowe postacie w Mortal Kombat to całkiem rozsądny zakup dla osób, które przy tych produkcjach spędzili kilkadziesiąt godzin. Nie można też zapomnieć o, wbrew pozorom, całkiem licznych darmowych bonusach. DLC Paper Trail do gry Infamous: Second Son nie tylko jest dość innowacyjnym, nietypowym rozszerzeniem, ale dzięki formule wypuszczania kolejnych jego fragmentów co tydzień potrafiło utrzymać zainteresowanie tytułem przez prawie dwa miesiące. Wiedźmin 2 zyskał drugą młodość wraz z wydaniem Edycji rozszerzonej i wielu miłośników RPG-ów zachęcił do ponownego wcielenia się w skórę Geralta. Podobnie jak dodatkowe misje dla trybu kooperacyjnego zachęciły niejedną parę do ponownego „przypadkowego” zabijania się nawzajem podczas rozwiązywania zagadek z portalami.
Gigantyczny sukces komercyjny DLC sprawił, że rozpoczęły się eksperymenty z przeszczepieniem tego pomysłu na inne grunty. Przykładowo czytnik książek Amazon Kindle umożliwia aktualizowanie posiadanych e-booków, która to funkcja nie jest wykorzystywana wyłącznie do wprowadzania poprawek, ale czasem również do dodawania bonusowej zawartości. Książka I Despair autorstwa Val Panesar doczekała się bonusowych opowiadań możliwych do ściągnięcia dla posiadaczy „pełnej wersji” za darmo w rok po premierze. Dość popularny film dokumentalny Indie Game: The Movie opowiadający o twórcach gier niezależnych również doczekał się własnego DLC, możliwego do zakupienia chociażby na platformie Steam. Kosztujące aktualnie 4,99 euro rozszerzenie dodaje ponad sto minut zawartości, w tym usunięte sceny oraz epilog.
Idea stojąca za DLC nie jest zła. Możliwość pobierania stosunkowo tanich, niewielkich dodatków oraz droższych, większych rozszerzeń to całkiem niezła alternatywa w stosunku do dawnych pudełkowych expansion packów, na których stworzenie i wydanie mogli sobie pozwolić tylko nieliczni dystrybutorzy. Problem w tym, że pomysł jest mocno nadużywany, ale, nie ukrywajmy, nie jest to wyłącznie wina wielkich, chciwych korporacji. One tylko co jakiś czas przesuwają granice i testują nas, graczy, którzy swoimi portfelami decydują, czy się na te praktyki godzą, czy nie. Im częściej będziemy kupować wszelkie zbroje dla koni, tym więcej możemy się ich spodziewać w przyszłości. I analogicznie, swoimi pieniędzmi głosując na ambitniejsze rozszerzenia, możemy liczyć na to, że to właśnie w tym kierunku pójdą deweloperzy. Więc zamiast obwiniać narzędzie, po prostu pokażmy rzemieślnikom tworzącym za jego pomocą dzieła, jak chcielibyśmy, by one wyglądały.