DLC w służbie public relations. Te złe DLC - krótka historia płatnych dodatków
Spis treści
DLC w służbie public relations
Absolutnym rekordzistą w kwestii ilości płatnych dodatków są gry z serii Train Simulator. Modelarstwo kolejowe to nie jest tanie hobby, ale jeśli ktoś miał nadzieję, że przerzucając swoją pasję na wirtualny grunt znacznie zaoszczędzi, może się mocno rozczarować. Skompletowanie wszystkich wirtualnych maszyn czy map do którejś odsłony serii to wydatek rzędu, bagatela, kilku tysięcy dolarów. Ciężko jest być pasjonatem.
Innym interesującym, choć niezbyt chlubnym kierunkiem rozwoju DLC, są dodatki, które… odblokowują rzeczy, zdobywane podczas zabawy. Jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym, przypadkiem tego typu była bijatyka Soul Calibur IV, gdzie za drobną opłatą mogliśmy nabyć zestaw broni. Nic niezwykłego, gdyby nie to, że te same bronie równie dobrze można było zdobyć samemu w grze. Przykładów tego typu jest sporo – takimi atrakcjami może się pochwalić chociażby WWE 2K, Tiger Woods PGA Tour ’13 czy Dead Space 3. Kiedyś jak ktoś chciał mieć wszystko od razu, mógł się uciec do kodów. Teraz musiał za to zapłacić. Samo w sobie nie jest to aż tak negatywne zjawisko, ale może budzić obawy o nadużycia w przyszłości – celowe utrudnianie i przedłużanie procesu uzyskania dostępu do nowych broni bądź map po to, by zachęcić użytkowników do uszczuplenia zawartości portfela.
Kończąc kwestię ewolucji dodatków warto jeszcze wspomnieć o bardziej pozytywnym kierunku rozwoju. Niektóre rozszerzenia były naprawdę rozbudowane i dorównujące dawnym add-onom. Do tego stopnia, że twórcy decydowali się na… wydawanie ich jako oddzielnych, samodzielnych produkcji. Najsłynniejszymi tego typu przypadkami są tytuły Rockstara – Episodes from Liberty City które pierwotnie zadebiutowały jako DLC do Grand Theft Auto IV oraz Undead Nightmare, dodatek do Red Dead Redemption. Gry te można nabyć nie tylko cyfrowo, doczekały się również swoich pudełkowych wydań. Status samodzielnej produkcji zyskał też Freedom Cry, pierwotnie rozszerzający fabularnie Assassin’s Creed IV: Black Flag.
Przyzwyczailiśmy się już, że dodatki bywają wykorzystywane przez wydawców w PR. Kiedy firma zalicza poważną wpadkę wizerunkową, obdarowanie graczy pierwotnie płatnym bonusem wydaje się być sprytną (i stosunkowo tanią) drogą do zadośćuczynienia. W taki właśnie sposób postąpiła firma Ubisoft po burzy wokół niedawnego Asassin’s Creed: Unity. Udostępnione za darmo DLC Dead Kings uspokoiło dużą część fanów. Podobnie wyglądały przeprosiny Sony za nie do końca udaną premierę DriveClub – nowe samochody i trasy wynagrodziły graczom przepełnione serwery i niegrywany multiplayer.
Niektóre firmy chętnie obracają negatywny wizerunek DLC na swoją korzyść, z dużą pompą nagłaśniając to, że oni swoje dodatki będą rozdawać za darmo. Mimo że do premiery Wiedźmina 3 pozostało jeszcze kilka miesięcy, o 16 darmowych dodatkach (w tym zbroi dla konia), jakie zostaną ofiarowane użytkownikom gry, słyszało już wielu i większość fanów wychwala studio CD Projekt RED pod niebiosa za taki prezent. Nawet pomimo tego, że add-ony te to w większości drobne, kosmetyczne bonusy, których obecność w dniu premiery przez nikogo nie zostałaby zauważona. Również twórcy Tekkena skorzystali z okazji i gdy Capcom zbierał baty za zablokowanie dostępu do 12 postaci w Street Fighter X Tekken, Katsuhiro Harada, twarz flagowej serii bijatyk Namco Bandai, obiecał, że nie pozwoli by w tytułach z tej serii kiedykolwiek pojawiły się opłaty za dodatkowych wojowników. I jak dotąd z obietnicy się wywiązuje – w Tekken Tag Tournament 2 zarówno czterech bohaterów dostępnych w ramach przedsprzedażowego bonusu, jak i kilka innych, z czasem udostępniono wszystkim zainteresowanym za darmo.