autor: Adam Bełda
Dlaczego świat Cyberpunka 2077 jest przestarzały, ale to nie ma znaczenia
CD Projekt RED tworzy grę o przyszłości na podstawie wizji sprzed 30 lat. Czy to oznacza, że będziemy patrzeć na Cyberpunka 2077 z politowaniem? Niekoniecznie, bo w wielu kwestiach Mike Pondsmith wcale się nie mylił.
Spis treści
Wizje przyszłości mają to do siebie, że szybko się dezaktualizują. Zwłaszcza te bardziej odważne, czyli dotyczące przyszłości dającej się przewidzieć – osadzone 20, 50 czy nawet 100 lat naprzód. O wiele łatwiej jest zabrać odbiorców do innej galaktyki (zwłaszcza „dawno, dawno temu...”) czy w czasy tak odległe, że rzeczywistość nie ma możliwości zweryfikowania trafności przewidywań autora.
Z TEGO TEKSTU DOWIESZ SIĘ
- Czy wizje Mike’a Pondsmitha zaczęły się już spełniać.
- Dlaczego ludzie nie używają jeszcze powszechnie elektronicznych kończyn.
- Kto blokuje badania nad klonowaniem i cybernetyką.
- Co z Cyberpunkiem 2020 miał wspólnego Batman.
Wycieczki krótkodystansowe są proszeniem się o zaskakująco szybką przemianę w retrofuturystykę. Dzieje się tak dlatego, że przewidywanie przyszłości, przy całej złożoności współczesnego świata, jest praktycznie niemożliwe. Żeby chociaż zbliżyć się do wiarygodnych prognoz, trzeba posiadać bardzo dużą wiedzę z zakresu chemii, fizyki, informatyki (rozwój technologii), biologii (ewolucja medycyny lub – bardziej transhumanistycznie – samego człowieka) czy socjologii i politologii (sytuacja polityczna świata przedstawionego), czym większość autorów, nie oszukujmy się, nie może się pochwalić – a przynajmniej nie erudycją na poziomie wystarczającym do wysnucia prawdopodobnych wniosków. Jeśli jednak nawet ktoś bardzo się postara, i tak w końcu stanie przed koniecznością dokonania wyboru spośród mnóstwa możliwych do przewidzenia opcji, które z punktu widzenia dzisiejszej wiedzy są tak samo prawdopodobne. A być może wcale nie ma wśród nich tej właściwej – wszak niedługo przed teorią względności panował pogląd, że fizyka jest w zasadzie nauką kompletną i w jej ramach nic już nie zostało do odkrycia.
Tak naprawdę, żeby wiarygodnie przewidywać przyszłość, trzeba by być demonem Laplace’a (Doomguy nerwowo unosi brew, ale Gordon Freeman uspokaja go gestem dłoni; to nie ten rodzaj demona) i twórcy są tego świadomi. Część z nich nic sobie z tego nie robi – w końcu lepiej zaakceptować nieuniknione, niż z nim walczyć – i snuje swoje wizje, jakby jutra miało nie być (co jest podwójnie ironiczne w przypadku settingów postapokaliptycznych), a część zabezpiecza się przed dezaktualizacją na różne sposoby. A to zaznaczając, że mamy do czynienia z rzeczywistością alternatywną, a to opowiadając historię małej, odciętej od reszty świata społeczności, w której życie mogło potoczyć się inaczej, czy wreszcie – umieszczając w swoich światach celowe anachronizmy.
Twórcy korzystający z tego ostatniego wytrychu bronią się przed upływem czasu tym, że wymyślając swoją historię, wiedzieli, iż nie będzie ona tożsama z rzeczywistą. Ale też nie musi być – poświęcenie wiarygodności na rzecz atrakcyjnej stylizacji często okazuje się znacznie lepszym posunięciem. Przecież nie po to uciekamy w światy fantastyczne, żeby obcować z nudną codziennością, prawda?
NIHIL NOVI
Przewidywanie przyszłości nie jest oczywiście domeną współczesnych autorów fantastyki. Dużo wcześniej przed nimi swoich sił próbowali różnego rodzaju mistycy, prorocy czy jasnowidze, i to w świecie, w którym dostęp do informacji był dużo trudniejszy niż dzisiaj. Jak sobie radzili? Używając niejasnych metafor, które przy odrobinie dobrej woli zinterpretować można było w dowolny sposób. Czym jest bowiem znamię biblijnej Bestii? Opaską z gwiazdą Dawida, którą Żydzi musieli nosić w czasie II wojny światowej, czy czipem RFID, który będzie (według zwolenników teorii spiskowych) przymusowo wszczepiany w celu kontroli mas? A może czymś jeszcze innym? Ile osób, tyle interpretacji, więc nie sposób zarzucić autorowi błędu. Co ciekawe, podobny mechanizm zachodzi nawet w przypadku dzieł, które nie powstały z myślą o swobodnym odczytywaniu ich symbolicznych znaczeń. Pamiętacie jeszcze teorię indoktrynacji mającą „poprawić” zakończenie Mass Effecta 3?
Gdy czas dogania fikcję
Skoro już uśpiłem Waszą czujność, mogę przejść do Cyberpunka 2077 – Wiedźmina na miarę naszych czasów i możliwości. Nie wiem oczywiście, jak prezentować będzie się świat przedstawiony w tej grze, ale do wiadomości publicznej podane zostało, że linia czasowa ma być bezpośrednią kontynuacją okresu opisanego w wydawanych w latach 80. i 90. podręcznikach do papierowych RPG. Te zaś są doskonałym przykładem takiego właśnie przewidywania nieszczególnie dalekiej przyszłości.
Mike Pondsmith odważył się osadzić akcję swojej futurystycznej gry w czasach, których – jak mógł przewidywać w 1988 roku – sam dożyje. I nie chodzi mi tu o rychły już rok 2020, ale o 2013, bo to właśnie jego dotyczy pierwsza edycja podręcznika. Jak wiemy z historii, wizja autora dość mocno rozminęła się z rzeczywistością. Można wręcz uznać, że jest już przestarzała. Nie ma eurodolarów, Stany Zjednoczone nie stały się współczesnym Dzikim Zachodem, a moda na punk rock, mimo protestów podstarzałych fanów w koszulkach z napisem „punk’s not dead”, dawno przeminęła.
Można wziąć ową wizję w obronę, twierdząc, że rdzeń cyberpunku jest już jak najbardziej częścią naszej rzeczywistości. Korporacje rządzące światem? Może nie tak brutalne i wszechmocne jak w podręczniku do Cyberpunka 2020 czy Cyberpunka 2013, ale są. Rosnące nierówności społeczne, powodujące coraz większe napięcia? Są. Technokracja. Powszechna inwigilacja. Ścieranie się kultur i postępujący w wyniku tych tarć regres do tendencji plemiennych i nacjonalistycznych, przypominających gangi przyszłości? Wszystko to w mniejszym lub większym stopniu przewidziane zostało przez Pondsmitha dobrych 30 lat temu.
Chociaż to nie do końca tak. Dużej części tych zjawisk autor nie musiał wcale przewidywać. Działy się na jego oczach, oczywiście z mniejszym nasileniem niż obecnie. Gigantyczne miasta przyszłości inspirowane były przecież jak najbardziej współczesnymi dla Pondsmitha z przeszłości metropoliami Japonii. Galopujący rozwój technologii zaobserwowany został już w latach 60. Dyskusja na temat prawa Moore’a dała początek ideom, które lata później zwerbalizowane zostały w terminie „technologicznej osobliwości”. System RPG musiał więc tylko owe przemyślenia przedstawić w odpowiednio atrakcyjny sposób, opowiadając o zagubieniu człowieka wśród procesorów i chmur obliczeniowych, najdobitniej wyrażonym w mechanice cyberpsychozy. Transformacje społeczne też nie były obce światu w 1988 roku – kiedy komunizm stał nad przepaścią i zbierał się do zrobienia tego ostatecznego kroku naprzód. Oczywiste było, że nie wszyscy przejdą tę transformację gładko, tak samo jak oczywisty jest fakt, że podobne wstrząsy już się zdarzały i będą zdarzać i za 30 lat.
PRAWO MOORE’A, CZYLI CORAZ SZYBSZY ROZWÓJ
Prawo Moore’a w swojej ogólnej wersji mówi o tym, że moc obliczeniowa komputerów (oryginalnie chodziło o liczbę tranzystorów w układzie) rośnie w tempie wykładniczym, czyli podwaja się w równych odstępach czasu. Oznacza to, że rozwój technologii nie jest liniowy – przyspiesza aż do momentu, w którym będzie tak szybki i lawinowy, że ludzie nie będą w stanie za nim nadążyć.
Oczywiście prawo Moore’a ma ograniczenia. Co ciekawe, właśnie się do nich zbliżamy – tranzystory są już tak małe, że powoli ich dalsze zmniejszanie zwyczajnie przestanie być możliwe. Chodzi tu nie tylko o to, że pojedyncza jednostka obliczeniowa w klasycznych komputerach jest ograniczona rozmiarem atomu, ale też o fakt, iż poniżej pewnego rzędu wielkości zakłócenia wynikające z efektów fizyki kwantowej stają się na tyle istotne, że wpływają na wynik obliczeń.
Czy to znaczy, że przyspieszający rozwój technologii zostanie zatrzymany? Niekoniecznie. Raymond Kurzweil, amerykański informatyk i futurolog, piewca idei technologicznej osobliwości, dokonał ekstrapolacji prawa Moore’a. Uznał, że w momencie, w którym stara technologia zbliża się do limitu swoich możliwości, pojawia się nowa, która dzięki dokonaniom swoich poprzedniczek przyspiesza jeszcze bardziej. Kurzweil nazwał to prawem przyspieszających zwrotów i stwierdził, że coraz bardziej gwałtowny rozwój będzie trwać co najmniej do momentu pojawienia się rzeczonej osobliwości.
Czym ona jest? Sytuacją, w której eksplozja wiedzy jest już tak duża, że ludzie nie są w stanie jej zrozumieć. Ma to zostać osiągnięte najprawdopodobniej dzięki stworzeniu sztucznej inteligencji, która będzie umiała przetwarzać dane dużo szybciej i skuteczniej niż ludzie. Proces zrozumienia wyników jej pracy mógłby trwać dłużej niż proces ulepszania przez nią swoich wynalazków. Co więcej, gdyby miała ona możliwość samouczenia się (a co to za SI bez tej umiejętności?), mogłaby usprawniać swoją metodologię i dokonywać każdego kolejnego odkrycia jeszcze szybciej niż poprzedniego.
Raymond Kurzweil termin nastania technologicznej osobliwości przewidział na lata 40. XXI wieku. Twierdził też, że dożycie do tego czasu w praktyce oznaczać będzie możliwość życia wiecznego ze względu na lawinowy rozwój technologii przedłużającej naszą egzystencję. Chip nieśmiertelności ma więc zostać odkryty zdecydowanie przed rokiem 2077. Przykro mi, V.