Różne wizje. Czy nowe Gwiezdne wojny mogły się udać?
Spis treści
Różne wizje
Nie dość, że predestynowanych twórców zwalniano przez sam fakt braku wiary w ich pomysł na film, to do konfliktu wizji artystycznych doszło pomiędzy rzeczywistymi reżyserami trylogii. Bo jak inaczej nazwać serię złośliwości czy niekonsekwentnych działań widocznych w filmach Abramsa i Johnsona? Snoke kreowany na potężnego antagonistę Przebudzenia mocy, by w Ostatnim Jedi stać się jedynie mięsem armatnim, służącym do rozwoju postaci Kylo Rena. Taki przebieg wydarzeń mógł być w ostatecznym rozrachunku dość oryginalny i satysfakcjonujący, gdyby nie fakt, że w filmie Skywalker. Odrodzenie Snoke został sprowadzony do roli jednej z marionetek w rękach Palpatine’a (o którym powiemy sobie później).
W podobny sposób razi również podejście twórców do postaci Rose Tico – uroczej dziewczyny, która miała jeszcze bardziej zwiększyć popularność franczyzy na rynku azjatyckim. Bohaterka ta została wyposażona w odpowiedni charakter i jasną motywację, odgrywając w ósmej części ważną rolę dla rozwoju całej akcji. Ba, stała się elementarną częścią grupy dowodzonej przez Rey, Finna i Poe. A tu nagle, jak gdyby nigdy nic, Abrams postanowił zignorować Rose, dając jej w finale serii może z 60 sekund na ekranie. Taki rodzaj nieuzasadnionych decyzji nie przystoi na takim poziomie.
Nie trzeba daleko sięgać, by znaleźć więcej przykładów. Trudno o logiczne wytłumaczenie takich działań, a odpowiedzi należy szukać w gronie producentów i pomysłodawców całej serii. To oni odważyli się na Johnsona, jednocześnie ratując się Abramsem. To także oni wyrzucili z pracy ludzi mających jeszcze bardziej odświeżyć formułę serii.
Sytuację analogiczną, choć z innymi efektami, znajdziemy w Marvelu. To właśnie tam Kevin Feige daje szansę wielu utalentowanym, charakterystycznym twórcom, którzy serwują historie znanych superbohaterów w niecodziennym wydaniu. Robił tak Taika Waititi w filmie Thor: Ragnarok czy James Gunn w Strażnikach Galaktyki. Ta twórcza wolność jest jednak bezlitośnie temperowana przez wymagania studia, w związku z czym niezasłużona utrata posady przez „różnice kreatywne” spotkała chociażby reżysera Doktora Strange’a, Scotta Derricksona.
Łatwo tu zauważyć, że Disney próbuje działać według jakiegoś swojego wykrzywionego schematu, który można chyba nazwać polityką firmy. Ze swej strony sugerowałbym jednak poważnie zastanowić się nad faktem, czy każdy materiał bądź franczyzę należy traktować w taki sam sposób, trzymając się identycznych, żelaznych zasad. Nie od dziś bowiem wiadomo, że każdy problem potrzebuje innego rozwiązania. Casus nowych Gwiezdnych wojen udowadnia tylko, że Disney padł już na poziomie samej koncepcji, stając się ofiarą własnej arogancji – bezgranicznej wiary w utarte schematy.
Zostało jeszcze 62% zawartości tej strony, której nie widzisz w tej chwili ...
... pozostała treść tej strony oraz tysiące innych ciekawych materiałów dostępne są w całości dla posiadaczy Abonamentu Premium
Abonament dla Ciebie