Co obejrzeć: Blade Runner. Cyberpunk 2077 – co obejrzeć i w co zagrać
Spis treści
Co obejrzeć: Blade Runner
NA STRONIE ZNAJDZIESZ
Powód, dla którego wybraliśmy Łowcę androidów, a nie wydaną w 2017 roku kontynuację o tytule Blade Runner 2049 jest prosty – nawet jeśli obraz Denisa Villeneuve’a to kino z absolutnie najwyższej półki, w niektórych aspektach przewyższające wręcz pierwowzór, dzieło Ridleya Scotta z 1982 roku było przełomem. Kto wie, jak bez niego wyglądałaby dziś stylistyka cyberpunku? Czy w ogóle zyskałaby taką popularność? Oczywiście Villeneuve stworzył wspaniały film, który uaktualnił oryginał o problematykę zmian klimatu i nie bał się zadawać trudnych pytań na temat natury człowieka, niemniej fundamenty zostały położone właśnie przez Scotta. W związku z tym z ciężkim sercem – bo to naprawdę fenomenalny obraz – Blade Runnera 2049 pomijamy.
Nie myślcie, że zapomnielibyśmy o pradziadku cyberpunku. Do momentu premiery Łowcy androidów wiele powieści czy filmów korzystało z elementów tej stylistyki, żaden jednak nie zaprezentował jej tak wyraziście jak Ridley Scott w 1982 roku. Rozświetlona światłami neonów, pozbawiona tożsamości metropolia, nad którą góruje siedziba megakorporacji Tyrella – jeden kadr z tego obrazu wystarczył, by rozpalić umysły setek artystów o futurystycznym zacięciu.
Zresztą, nawet nie patrząc na jego gigantyczny wpływ na rozwój science fiction (i to nie tylko w kinie), to po prostu rewelacyjny film. Dzisiejszej publice może wydać się nieco powolny – widać w nim wpływy klasyki gatunku noir i maksymalnie wydłużone ujęcia, mające nasycić kadry wręcz namacalną atmosferą. Jeśli nie odrzuci Was niespieszne tempo i dacie pochłonąć się temu niesamowitemu doświadczeniu oraz całkowicie zaangażujecie w historię byłego agenta specjalnego, tropiącego czwórkę śmiertelnie niebezpiecznych replikantów – otrzymacie przeżycie nie z tej ziemi. Łowca androidów, pomimo prawie czterdziestu lat na karku, nadal potrafi zachwycić stroną wizualną, wspaniałą ścieżką dźwiękową autorstwa Vangelisa i fascynującym światem, którego atmosferę przez dekady próbował w mniejszym lub większym stopniu uchwycić każdy twórca związany z tym nurtem.
W co zagrać: Ruiner
Jedną z najmocniejszych stron Ruinera jest jego wyśmienita ścieżka dźwiękowa – praktycznie każdy artysta, którego utwór się na niej pojawił, pasowałby jak ulał do tego zestawienia. Ostatecznie postanowiliśmy przedstawić Wam jedynie Zamilską, której jest tam najwięcej, ale jeśli macie ochotę na więcej podobnych klimatów, możecie sprawdzić całą muzykę wykorzystaną w grze – w szczególności kawałki Sidewalks and Skeletons i przepiękną kompozycję Susumu Hirasawy, która pojawia się podczas przemierzania ulic Rengkoku.
Deweloperzy z warszawskiego Reikon Games do stylistyki cyberpunku podeszli zgoła inaczej niż większość europejskich studiów. Ruiner za swoją podstawową inspirację obiera bowiem nie Łowcę androidów czy książki Gibsona, a wizje przyszłości z Dalekiego Wschodu – a więc te przedstawione w mandze i anime. W efekcie wykreowany przez stołeczne studio świat z jednej strony gra na znanych motywach, takich jak wszczepy czy rozświetlona neonami metropolia, z drugiej zaś jest tak odmienny od tego, do czego przyzwyczaili nas zachodni twórcy, że nie sposób nie poczuć fascynacji.
Dodajmy, że za ciekawymi realiami podąża intensywna, satysfakcjonująca rozgrywka. Ruinera można opisać pokrótce jako cyberpunkowe Hotline Miami – ze specjalnymi umiejętnościami, rozwojem postaci oraz masą broni. Wszystkie te elementy ułatwiają nieco potyczki, ale to nadal wiele wymagająca od gracza produkcja, w której w ciągu minuty pozbywamy się kilkudziesięciu przeciwników, żonglując przy tym kilkoma giwerami. Na wyższych poziomach trudności zabawa wymaga małpiej zręczności i nieludzkiego refleksu, ale uwierzcie – warto chociaż spróbować.
Co przeczytać: Neuromancer
Tak jak Łowcę androidów powszechnie uznaje się za dziadka cyberpunku w kinie, tak Neuromancer Williama Gibsona jest bez wątpienia protoplastą tego nurtu na gruncie literatury. Może i daleko mu do książki idealnej – nieco chaotyczny styl i masa technologicznej nomenklatury potrafią odrzucić osobę niezainteresowaną tematem – ale to wciąż fundament całego gatunku. Elementy zawarte w powieści Gibsona dziś są stałymi motywami cyberpunkowego krajobrazu: korporacje mające władzę niczym rządy państw, sztuczna inteligencja wkradająca się w każdy aspekt życia, implanty zmieniające ludzkie możliwości, dehumanizacja związana z utratą własnej tożsamości i wszechobecną technologią.
A w środku tego wszystkiego jeden z archetypicznych bohaterów nurtu – zbuntowany haker, działający z jednej strony dla własnych korzyści, a z drugiej przeciwko systemowi niewolącemu społeczeństwo. W 1984 roku było to dzieło absolutnie przełomowe i nic dziwnego, że Gibson szybko napisał dwie kontynuacje, które wraz z Neuromancerem utworzyły wielokrotnie nagradzaną Trylogię ciągu.
Czego posłuchać: Perturbator
W 2017 roku Perturbator narobił nam nadziei na swój udział w tworzeniu ścieżki dźwiękowej do Cyberpunka 2077, zdradzając jednemu z fanów, że jego ewentualne zaangażowanie jest „na razie ściśle tajne”. Wielu odebrało to niemal jak potwierdzenie wykorzystania muzyki Francuza przez CD Projekt RED. Niestety, w 2018 roku artysta stwierdził na Twitterze, że jego występ w Cyberpunku 2077 jest „mało prawdopodobny” – choć później usunął ten wpis.
Perturbator chyba pozostanie dla mnie artystą, którego zawsze będę mylić z Carpenterem Brutem – wspomnianym już w tym zestawieniu. Podobieństw jest aż nadto: obaj producenci pochodzą z Francji, mają za sobą przygodę z metalowymi zespołami, żywią zamiłowanie do satanistycznej i futurystycznej symboliki, mocno inspirują się muzyką filmową z lat 80., utwory obydwu znalazły się na ścieżce dźwiękowej do Hotline Miami, a kiedyś nawet współpracowali przy jednym kawałku. Mimo to trudno Perturbatora nazwać drugim Carpenterem Brutem – czy też na odwrót, bo to ten pierwszy zaczął karierę wcześniej.
Twórczość Perturbatora jest jeszcze wyraźniej oparta na wyrazistych, momentami nieco kiczowatych brzmieniach syntezatorów, posiada też nieco wolniejsze tempo, stawiające raczej na generowanie charakterystycznej atmosfery niż na brutalne, galopujące bez wytchnienia beaty. Francuz jeszcze silniej czerpie też z horrorów – szczególnie tych klasy B – i czasami używa dialogów z nich jako wprowadzenia do swoich utworów. Ta specyfika pozwoliła mu zostać jedną z najgłośniejszych marek synthwave’u – i trudno się spodziewać, by w najbliższych latach miało się to zmienić.