9 denerwujących wrogów z gier lat 90., których pamiętamy do dziś
Nie tylko bossowie potrafią dać się we znaki graczom i na zawsze przejść do historii gier. Czasem równie zapadający w pamięć są zwykli przeciwnicy. Oto niesławna dziewiątka z gier lat 90. – czasów, gdy w rozgrywce nie było taryfy ulgowej dla casuali.
Spis treści
„Giń, gnido! Ilu was tu jeszcze?? Kto to tak zaprogramował?” – zapewne niejednemu z nas zdarzyło się przekląć przed monitorem, i to nie z powodu błędów czy słabej optymalizacji gry, ale przez perfidnie zabójczych, „czitujących” przeciwników. Czasem bywali oni też po prostu oryginalni, straszni, wymagający czy dający w kość przy każdym spotkaniu. Bo nie chodzi wyłącznie o łatwo zapadających w pamięć bossów, ale też o zwykłych wrogów wszelkiej maści, zwanych „mobkami” (z ang. mob – tłum, motłoch, pospólstwo).
Te szczególnie denerwujące starcia dominowały w grach z lat 90. Produkcje z tamtego okresu ogólnie uchodzą za o wiele trudniejsze od współczesnych tytułów – i rzeczywiście tak było z paru istotnych powodów. Gry akcji na domowe komputery i konsole stanowiły wtedy w jakimś stopniu efekt ewolucji gier na automaty, które zaprojektowane zostały przecież tak, by na siebie zarabiać i by nie można ich było przejść z marszu, za jednym czy paroma podejściami. Nie istniały poza tym jeszcze rozwiązania w stylu autoregeneracji zdrowia, a twórcy nie musieli projektować mechanizmów zabawy tak, by były przystępne dla każdego. Gry robiono bardziej dla maniaków, a nie masowego, casualowego odbiorcy.
Cofnijmy się więc trochę w czasie i sprawdźmy, kto spędzał nam sen z powiek, zanim w wirtualnych starciach zaczęły nam dawać do wiwatu poczwary z soulslike’ów, łowcy z The Division, Skolas z Destiny czy leśne zwierzaki w Far Cryach. Oto subiektywna i oczywiście niekompletna lista najbardziej denerwujących wrogów z gier z lat 90. Zachęcamy do podawania w komentarzach swoich pikselowych „koszmarów” z tamtego okresu.
Headcraby – Half-Life
- Gatunek: gra akcji FPP
- Rok premiery: 1998
- Producent: Valve
Czym były headcraby?
Headcraby to jedne z pierwszych stworów spotykanych w kultowej grze Half-Life, gdzie wcielaliśmy się w naukowca Gordona Freemana. Generalnie były to obce, pasożytnicze formy życia, a konkretnie parazytoidy, czyli tymczasowe pasożyty. Ich bulwiaste ciała wielkości dyni poruszały się na czterech kończynach – po wykryciu ofiary, głównie człowieka, maszkary te skakały na niego i przysysały się do jego twarzy swoim brzuchem, który był praktycznie jednym wielkim otworem gębowym. Skojarzenia z facehuggerem z Aliena są tu jak najbardziej trafione.
Nieszczęsna ofiara po bardzo krótkim czasie zmieniała się w zombie, gdy headcrab przejmował całkowicie kontrolę nad jej mózgiem i układem nerwowym. Ręce przekształcały się w coś w rodzaju szponów w związku z nienaturalnie wydłużonymi palcami, klatka piersiowa się otwierała, a na głowie cały czas pozostawał „krab” sterujący całym organizmem. A co jeszcze bardziej przerażające, zombie zachowywał pewną świadomość swojej bezsilności i przejętej woli, krzycząc resztkami głosu o pomoc. Headcraby były obiektem badań w laboratorium Black Mesa, a niektóre osobniki dało się nawet oswoić.
Za co zapamiętaliśmy starcia z nimi?
W zasadzie walka z headcrabami dała się we znaki głównie w drugiej części Half-Life’a, gdy pojawiły się ich różne podgatunki, zwłaszcza bardzo szybki fast headcrab i jadowity poison headcrab, potrafiące pozbawić gracza całego zapasu zdrowia. Ale dla mniej doświadczonych „Freemanów” nawet te standardowe kreatury z „jedynki” okazywały się wystarczająco denerwujące bądź straszne, gdy wyskakiwały znienacka z różnych kątów. Wymagały zmarnowania cennych kul lub szybkiego przejścia na niezastąpiony łom i celnych uderzeń. Społeczność fanów Half-Life’a uznała headcraba za najbardziej ikoniczne stworzenie z tego uniwersum, a sam stworek naprzykrza się graczom po dziś dzień w VR-owym Half-Lifie: Alyx.