I wreszcie – „Mando” to nie odgrzewany kotlet. 8 rzeczy, którymi Mandalorianin ocalił Star Wars
Spis treści
I wreszcie – „Mando” to nie odgrzewany kotlet
- Czy widzieliśmy to w trylogii sequeli: tylko chwilami
- Gdzie najbardziej tego zabrakło: w Przebudzeniu Mocy
- Najlepiej widać to: w Mandalorianinie (s01e01)
Przebudzenie Mocy zagrało na naszej nostalgii. Powrót starych bohaterów i kilka mrugnięć okiem do fanów wystarczyły, by film Abramsa zyskał całkiem przyzwoite oceny. Nikt wówczas jeszcze nie przypuszczał, że trylogia będzie tak niespójna i niekonsekwentna fabularnie, jak to tylko możliwe. Sam film był bardzo dobrze zrealizowany pod względem technicznym, udanie grając na emocjach widzów, którzy wychowali się na obrazach Lucasa. Tyle że jeżeli chodzi o szkielet fabularny, była to zrzynka ze starej trylogii.
Mandalorianin stara się wycisnąć wszystko, co dobre, ze starej trylogii, jednocześnie nie powielając wytartych schematów. Okazało się to nie tylko skuteczną taktyką marketingową, ale też zaowocowało sukcesem artystycznym. W całym uniwersum nie powstało wcześniej nic tak kameralnego, a jednocześnie nietaniego. Bo mimo pozornej ascetyczności to w końcu serial z naprawdę potężnym budżetem. Pieniądze zostały jednak zainwestowane nie w niepotrzebne CGI, a w świetną scenografię czy projekt postaci Baby Yody. A że ostatecznie franczyzie zwróciło się to w trójnasób, nikogo raczej przekonywać nie trzeba.
Serial Jona Favreau nie jest pozbawiony wad. Dokucza mu fabularna miałkość, szczególnie w pierwszym sezonie, i niespieszne tempo akcji, które na początku buduje klimat, ale w pewnym momencie zaczyna przynudzać. Te drobne niedociągnięcia bledną jednak w blasku bijącym od świeżo wykutej zbroi Mando, która może stać się symbolem obrony przed klęską całej marki.
Zostało jeszcze 46% zawartości tej strony, której nie widzisz w tej chwili ...
... pozostała treść tej strony oraz tysiące innych ciekawych materiałów dostępne są w całości dla posiadaczy Abonamentu Premium
Abonament dla Ciebie