8 rzeczy, których Wiedźmin mógłby się nauczyć od The Mandalorian
Wiedźmin to naprawdę dobry serial. Ma jednak kilka wad, które – na co wszyscy mamy nadzieję – zostaną naprawione w drugim sezonie. Paru z nich da się wręcz uniknąć, jeśli Wiedźmin... weźmie przykład z Mandalorianina.
Spis treści
To porównanie może się wydać na pierwszy rzut oka nieco karkołomne, ale gdy się tak dłużej nad tym zastanowić, dochodzi się do wniosku, że oba seriale mają ze sobą naprawdę wiele wspólnego. W obu mamy do czynienia z samotnym wilkiem, który nie angażując się w globalne konflikty, stara się jak najwięcej zarobić, realizując kolejne zlecenia. Obydwaj bohaterowie zabijają potwory, obydwaj podejmują się czasem zaspokojenia wydumanych widzimisię bogaczy... I obydwaj nie zawsze się z tych zadań wywiązują. No i jest oczywiście wątek cudownego dziecka. Baby Yoda (przepraszam, Grogu) nie wygląda może jak Ciri i choć wiekiem przeskakuje ją kilkakrotnie, zdaje się znajdować na zdecydowanie niższym poziomie rozwoju. Mimo to przywiązanie obu mężczyzn do znalezionych dzieci to bardzo prosta metafora ojcowskich uczuć.
Poza tym oba seriale zrealizowano też w podobnym czasie, oba trafiły również do odbiorców ceniących sobie fantastykę (choć w jednym wypadku to typowe fantasy, a w drugim space western). Trudno ich więc nie porównywać, szczególnie pod względem technikaliów i konstrukcji fabularnej.
Ale dość tego tłumaczenia – oto GOL-owa lista rzeczy, których Wiedźmin mógłby nauczyć się od Mandalorianina (i najlepiej, żeby zrobił to już w drugim sezonie). Pod uwagę wziąłem tylko pierwsze sezony obu serii – dzieło Disneya ma tę przewagę, że mogło już częściowo wyciągnąć wnioski z własnych błędów, więc nieuczciwe byłoby porównywanie go z produkcją, która dopiero szykuje się do montażu odcinków z drugiej części przygód Geralta, Ciri i Yennefer.
Potwory
- Mandalorianin robi to najlepiej w s01e02
- Wiedźmin robi to najgorzej w s01e06
Geralt, jak wszyscy dobrze wiemy, zajmuje się zabijaniem potworów na zlecenie. Oczywiście w tak zwanym międzyczasie to poflirtuje z czarodziejką, to trafi na królewski dwór, znajdzie się w niewoli razem z gadatliwym przyjacielem czy wplącze w magiczną wojnę. Ale przede wszystkim jest to jednak niesamowicie skuteczny zabójca potworów. Zna ich słabe strony, wie, kiedy i gdzie najlepiej na nie polować, jakich eliksirów użyć, by nie dać się zabić często znacznie silniejszemu przeciwnikowi, i gdzie uderzać, aby jak najszybciej powalić wroga i zdobyć trofeum. W serialu czasem to widać. „Czasem” jest w tym przypadku słowem kluczowym.
Mando lata tak naprawdę od zlecenia do zlecenia. Być może cierpi na tym nieco, szczególnie w pierwszym sezonie, główna oś fabularna. To jednak temat na osobną dyskusję. Sama praca łowcy nagród (w tym również zabójcy potworów, których w galaktyce przecież nie brakuje) została jednak pokazana perfekcyjnie. Widać, że Mando się na tym zna, widać, że to dla niego nie pierwszyzna i widać, że twórcy CGI odrobili pracę domową.
Bo kiedy na ekranie pojawia się już jakieś monstrum, wygląda po prostu obłędnie. W Wiedźminie przeraża jedynie strzyga, zaprojektowana przez sztab ludzi, którzy zdecydowanie wiedzieli, czym chcieli przestraszyć i zszokować widza. Pozostałe potwory natomiast prezentują się czasem słabo, a czasem wręcz żałośnie. Złoty smok wypada niewiele lepiej niż piękny inaczej gad z polskiej ekranizacji Wiedźmina. Naprawdę, zważywszy na budżet serialu, to jeden z najsłabszych elementów całej produkcji.
Zupełnie inaczej niż w Mandalorianinie – pod wieloma względami oszczędnym, ale potrafiącym pokazać niesamowite efekty specjalne, kiedy jest to tylko potrzebne. Bestia z drugiego odcinka pierwszego sezonu robi świetne wrażenie. Widzimy tyle, ile musimy, ani przez chwilę jednak nie czując, że twórcy na czymś oszczędzają. A stwór z drugiego sezonu... No, ale skoro miałem pisać tylko o pierwszym, z zachwytami nad nim poczekam na inną okazję. Dość powiedzieć, że „Mando” robi to po prostu lepiej niż „Wiesiek”!