autor: Michał Pajda
Są też finiszery. 8 rzeczy, które Apex Legends robi lepiej niż PUBG
Spis treści
Są też finiszery
Apex Legends jest atrakcyjniejsze również pod względem... szydzenia z przeciwnika. W PUBG i Fortnicie taka opcja praktycznie nie istniała, jednak gracze – jak przystało na rywalizujące ze sobą zwierzęta – szybko opracowali własny „metasystem”. Poza bluzgami rzucanymi przez mikrofon (i w komunikacji globalnej) gracze lubują się w korzystaniu ze specjalnych animacji – np. tańca lub wyrażających emocje emotikonów – tuż przy ciele powalonego przeciwnika, by widział on ten swego rodzaju wyjątkowy pokaz elektronicznej dominacji, zanim opuści rozgrywkę. W niektórych grach pojawiały się również kill-camy, których zabójcy byli świadomi (i wykorzystywali je, by pomachać do swej ofiary).
Nowy tytuł Respawn Entertainment wydaje się jednak windować sposób szydzenia z rywala na zupełnie inny poziom. Otóż do powalonego przeciwnika możemy podejść i wykonać specjalny finiszer (rywal widzi z perspektywy pierwszej osoby, jak sterowana przez nas postać np. strzela do niego, przykładając mu pistolet do czoła). Opcja ta okupiona jest jednak ryzykiem, bo oprawca chcący popisać się dominacją przez krótką chwilę pozostaje całkowicie bezbronny i może również zostać powalony przez żyjących kompanów swego przeciwnika. Cała akcja przynosi mu jednak dodatkowe punkty, a w niektórych przypadkach wiązać może się nawet z bonusami (np. pancerz czwartego poziomu – złoty – odnawia się w całości w momencie, gdy tego typu finiszer na wrogu się uda). Jest to więc diablo satysfakcjonujące, a przy tym generuje olbrzymie pokłady tak przyjemnej adrenaliny.
Sklepik jest skromnie umiejscowiony z boku i nie atakuje reklamami
W tego typu grach bardzo ważny jest dla mnie aspekt mikropłatności, do których zraziło mnie – i nie tylko mnie – przede wszystkim Playerunknown’s Battlegrounds. Swego czasu ekipa Bluehole zaczęła masowo wprowadzać do swojej produkcji nowe skrzynki ze skinami oraz niespotykane dotąd przedmioty customizacyjne, które wręcz wylewały się ze sklepiku. Fani byli wściekli – tym bardziej że twórcy przez pewien czas skupiali się wyłącznie na tworzeniu płatnej zawartości, całkowicie bagatelizując błędy gry, które uniemożliwiały niektórym płynną zabawę. Ta zachłanna polityka kosztowała deweloperów wielu graczy, którzy odeszli do zdecydowanie bardziej dopracowanego Fortnite’a. Jestem jednym z tych, którzy zostali – ale bolało mnie podejście producenta, którego bardziej niż komfort mojej rozgrywki interesował mój portfel.
Apex Legends okazuje się pod względem mikropłatności inne. Po pierwsze, zaznaczyć trzeba, że tytuł ten – podobnie jak Fortnite – jest darmowy i utrzymuje się wyłącznie z mikrotransakcji. Ani razu jednak nie odniosłem wrażenia, że wyciąga się ode mnie pieniądze na bzdurne skórki – czapeczki i płaszczyki. Co więcej, w żaden sposób nie byłem w trakcie zabawy zachęcany do zakupów, poprzez wyskakujące okienka informujące o „specjalnych okazjach”.
Deweloperzy z Respawn Entertainment wydają się szanować mój czas, a ikona sklepu nie jest jakoś specjalnie wyeksponowana – dzięki czemu zajrzałem tam z ciekawości i... po raz pierwszy miałem ochotę kupić skina w grze. Te bowiem w Apex Legends nie są wyłącznie teksturami nałożonymi na kolejne pukawki. Tak jak w Fortnicie „skórki” całkowicie przeobrażają nasze giwery, podobnie zresztą dzieje się z kostiumami zupełnie zmieniającymi (przynajmniej wizualnie) charakter kierowanego bohatera.