autor: Amnon
Komercjalizacja treści w cRPG oraz formy przeciwstawne
Co tak naprawdę drażni w cRPGach, co powoduje, że uznajemy to za „taniochę”…? Istnieje kilka ważnych elementów, które same mało znaczą, jednak ujęte w całość, jaką jest gra, stwarzają atmosferę słabego produktu.
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.
Dodatkowo wprowadzili wiele elementów nietypowych dla dobrego (w dzisiejszym rozumieniu tego słowa) cRPGa. Chodzi mi tu przede wszystkim o tak zwany hack & slash – nadmiar niepotrzebnych walk. W takiej grze, zamiast bazować na własnych pomysłach, gracz przechodzi lokacje na zasadzie: „Wyrżnę wszystko, przecież któryś musi mieć ten przedmiot / list / klucz etc.” W ten sposób własna inwencja wychodzi w mody, a zastępuje to przechodzenie (a właściwie… przepraszam czytelniczki za określenie… przelatywanie) gry… ufff, ale krytyczne podejście, ciekawe skąd u mnie coś takiego? Drugi element – forma… cóż, tu właśnie chodzi o wspomnianą przed momentem muzykę i grafikę. Odpowiedzcie sobie na pytanie: „Czy dobry cRPG musi mieć dobrą grafikę?”. Przecież nie każdy posiada w domu maszynę high end. Są tacy, którzy też chcą grać… ba, to są zwykle najwięksi pasjonaci i znawcy… a nie mają wystarczająco silnych kompów. Oprócz tego dochodzą takie, na pierwszy rzut oka nic nie znaczące, elementy, które dopiero po chwili zastanowienia dają się we znaki. Znów, niestety, nasuwa mi się BG2. Posiadam wersję polską, mogłem się więc napawać słynnym „odblaskowym pudełkiem”… myślałem, że spadnę z krzesła kiedy wyjąłem rzeczone pudełko z grą z pocztowego pakunku. Dobra, dobra… wygląda to ładnie, może komuś się nawet spodoba bardzo. Sam nawet przyznam, że prezentuje się nieźle na półce, tuż obok sporego zbioru książek z wspomnianego świata. Ale czy ta „wizytówka” jest tak naprawdę potrzebna… czy ja, zamawiając grę w jakimś tam internetowym sklepie, kupowałem ją przede wszystkim po to, żeby oglądać przez pół roku stojące za szybą półki opakowanie!? Darujcie… przecież to wolne żarty. Dalej, kolejny przejaw chęci sprzedania jak najwięcej – cóż można zobaczyć na zaszczytnym miejscu przy górnej krawędzi błyszczącego pudełka? Wykaz sław, które wzięły udział w tłumaczeniu (zresztą niezbyt udanym) tego „wiekopomnego” dzieła. Osobiście szanuję pana Fronczewskiego (choć jego mizerny występ w reklamie Wizji TV był nie na miejscu) i zwykle nie krytykuję tego człowieka. Tu jednak muszę stwierdzić, że jego zgoda na taką formę informowania o swej obecności na łamach gry jest, subtelnie rzecz ujmując, żenująca. Przecież te nazwiska umieszczone na widoku, tak, aby przyszły gracz przeczytał je jeszcze przed kupnem, wręcz krzyczą: „Kup to, a przemówimy do Ciebie głosami tak fantastycznymi, że zjedziesz!”. Cóż z tego, że znasz większość aktorów, którzy rzucają do ciebie co chwila: „Będzie zrobione!!!”. Przecież to i tak nic Ci nie da, jeśli przygoda będzie nudna. Znam to z sesji RPG – cóż pomoże aktorstwo Mistrza Gry, jeśli scenariusz jest denny – gracze i tak się nie zainteresują. I wreszcie jeszcze jeden przejaw „przegięcia” (po raz kolejny ten termin…) formy, tym razem można by rzec, bardziej zewnętrzny, ale poważny. Sprawa jest tak ośmieszająca dla panów z CD Projektu , że sam nie potrafiłem się pozbierać z podłogi przez trzy minuty, kiedy to usłyszałem. Brzmiało to mniej więcej tak: „Kup grę przed premierą, dostaniesz drugą gratis.” I co z tego… jak tylko odpaliłem darmową grę, od razu stwierdziłem, że wiem czemu dawali ją za darmo. Niezwykłe połączenie nudnej fabuły, daremnego modelu ekonomicznego cuchnącego Age Of Empires oraz terminologii rodem z tanich seriali science-fiction spowodowało u mnie nagły napad deinstalowania co tylko popadło. Aha… mało bym zapomniał! Do całości dołączony był demonstracyjny deck Magic: The Gathering – klasycznej karcianki. Kumpel, którym ma talię złożoną z chyba dwustu kart, gra co dzień i zna się na tym, wyśmiał mnie, że mam coś takiego – trzydzieści kart, uproszczone zasady etc. Tylko jeden cel w tym wszystkim – zachęta, aby to kupić! W tym momencie nawet się zdenerwowałem… na chwilę na szczęście. Generalnie rzecz ujmując (o ile mi wolno…) można stwierdzić, że cała gra została napisana tylko po to, aby się dobrze sprzedać. Miała cieszyć oko, pieścić uszy i raczyć gracza zjawiskowymi smaczkami, wszystko jednak w celu zwiększenia popytu. Przepraszam, że wyżywam się tak na BG2, ale pamiętam, jak się na tą grę napaliłem, zamówiłem tak, żeby przyszła jeszcze przed premierą w sklepach, a tu coś takiego… trochę szkoda mi tych 159 zł (mimo, iż otrzymałem „paczkę o wartości 258 zł” czy jakoś tak…). Wnioski: komercjalizacja tknęła w równym stopniu formę jak i treść w cRPGach.