autor: Amnon
Komercjalizacja treści w cRPG oraz formy przeciwstawne
Co tak naprawdę drażni w cRPGach, co powoduje, że uznajemy to za „taniochę”…? Istnieje kilka ważnych elementów, które same mało znaczą, jednak ujęte w całość, jaką jest gra, stwarzają atmosferę słabego produktu.
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.
Wszystko wokół nas podąża do przodu. Ludzkość rozwija się w tempie, jakiego nigdy dotąd sobie nie narzuciła. Technologia zaskakuje nas swoimi możliwościami co dnia… i nawet ludzie obeznani z rynkiem nowinek technologicznych gubią się często. Wraz z rozwojem technologicznym nieco (a może sporo!) zmieniły się zapatrywania na to, w jakim właściwie celu wydaje się różne produkty. Czy tylko po to tworzone są gamy nowych i nowoczesnych produktów, aby ktoś mógł na tym zarobić? Czy już tylko po to istnieje rynek, aby ci, którzy nim sterują, mogli zarabiać forsę… a co z „użytkownikiem”, który chciałby może czasem produkt lepszej jakości merytorycznej (!) a nie tylko z ładnym opakowaniem i muzyką.
Łzawy wstęp, muszę przyznać, ale niestety taka jest rzeczywistość w której żyjemy. Zjawisko przedstawione przeze mnie… (ładnie nazywane komercjalizacją) cóż, zdobyło ono swe miejsce w chyba wszystkich dziedzinach gospodarczo-finansowych. Także rynek cRPG nie został tu pominięty. Ba… siedzę dość mocno także w klasycznych grach RPG (zwanych fabularnymi) i mogę powiedzieć, że nawet ten obszar nie pozostał wolny od niekorzystnych wpływów. Ale skoncentruję się na grach komputerowych, bo to pewnie Was najbardziej interesuje. Otóż… co tak naprawdę drażni w cRPGach, co powoduje, że uznajemy to za „taniochę”…? Istnieje kilka ważnych elementów, które same mało znaczą, jednak ujęte w całość, jaką jest gra, stwarzają atmosferę słabego produktu. Może najpierw zdefiniuję co to znaczy „słaby produkt”. Czy to taki, który otrzymał niską notę w recenzji… wątpię. Przez lata nauczyłem się nie ufać jakimkolwiek recenzjom, bo wiem, że często bywają subiektywne. Nie mam przecież gwarancji, że recenzentowi podoba się to co mi. A więc popatrzmy na to od tej strony – mamy słaby produkt. Co się nam w nim nie podoba? Słaba grywalność, nudna przygoda, mierna muzyka… cóż, są to niestety elementy, które najbardziej wpływają na ocenę, jednocześnie – gdy są „przeładowane” i przesadzone, także się nam gra nie podoba. A więc jaki powinien być dobry produkt? Zacznijmy od rzeczonej grywalności – cóż to znaczy, że gra jest grywalna. Spotkałem się chyba z tuzinem opinii na temat tego terminu. Najbardziej odpowiada mi definicja, że grywalność to miara tego, jak gra zaciekawia. CRPG jest grywalny, gdy nie potrafimy się od niego oderwać. Jednak i tu często dochodzi do przesady. Wniosek: podstawowym elementem miary komercjalizacji gry jest przeładowanie „cukierkowych” elementów. Takie prasowanie i wygładzanie do przesady najlepiej zaobserwować w produktach konwencji „Baldur’s Gate 2”, „Diablo 2” czy „Icewind Dale”. Wspomnianej sprawy istnieją jednak dwa aspekty – treść i forma. Cóż… muszę o tym wspomnieć… (mało bym o tym nie zapomniał). Co rozumiemy pod pojęciem treści? Zaliczyć tu można przede wszystkim przygodę, zadania do wykonania – generalnie rzecz biorąc, wszystkie elementy fabularne. Następnie – sposób przedstawiania bohaterów oraz, co jest bardzo ważne, sposób potraktowania gracza przez twórców gry. Już wyjaśniam… zadaj teraz sobie pytanie: „Czy jestem idiotą?”. A teraz pomyśl, jak traktują cię wydawcy. Instrukcje napisane fatalnym językiem, infantylne tłumaczenia, głupie komunikaty „podręcznej pomocy”. Może kogoś to bawi… mnie nie. Dalej… komercja w fabule – bardzo proszę. Wspomnieć można na przykład niektóre zadania z Baldur’s Gate 2. Czy nie można było wymyślić czegoś nowego? Powtarzanie ciągle tych samych questów, tylko w innej oprawie, jest doprawdy nużące. Hmmm… nie chciało im się niczego nowego wymyślić, to powielili to, co już mieli, aby z ładniejszą grafiką i muzyką (oraz kredytem zaufania ze strony grających w poprzednie produkty bazujące na pomyśle) sprzedać to jeszcze raz. Muszę przyznać, niestety ze smutkiem, że wiele ostatnich gier CD Projektu, zaliczanych mniej lub bardziej do cRPG, bazuje na zasadzie – mamy dobry slogan i trochę pomysłów bazujących na jakimś hicie – wydajmy to! Tak było na przykład z „Icewind Dale”. Pierwotnie miał to być przecież dodatek do Baldur’s Gate – przynajmniej tak donieśli mi moi agenci… ale cóż, wydawcy stwierdzili, że więcej na tym zarobią, gdy stworzą osobną grę, a wiązać fabuły ze starą im się zbytnio nie chce.